Między czarnym a złotym odcieniem bycia
Przeznaczenie to wschodzące słońce
Urodziłem się ze strzelbą w rękach
Z
bronią zrobię mój ostatni krok
I
właśnie dlatego nazywają mnie
Złym kompanem - nie mogę zaprzeczyć
Zły, zły towarzysz do dnia, w którym umrę
Rok 1941, Perfaktura Shimane, Japonia
Nowo utworzone miasto w obliczu
nieświadomości ludzi mieszkających tutaj we względnym spokoju gościło wiekowy
ród cętkowanych kotów rozciągających swoje domostwa od wybrzeża wód Morza Japońskiego
po granice Hamady. Wilgotny klimat odpowiadał tym niewybrednym półmartwym z
roku na rok doświadczającym skrajnych zim czy długotrwałych letnich upałów w
obszarze wolnym od przykrych zjawisk pogodowych i z rzadka występujących
trzęsień ziemi niszczących wytrwale budowane namiastki normalnego człowieczeństwa.
Nielicznie zamieszkała Perfaktura stanowiła kolejny element chwalący ten teren,
tworzący dobre schronienie odbiegającym wyraźnie od ludzkiego usposobienia
panterom. Stworzenia nie narażone na większe ryzyko zdemaskowania prowadziły
żywiołowy rytm drapieżnego życia dorosłych i młodych kotów w zgodzie ze
zwierzęcą naturą.
Smolisty Okręg, jedno z wielu kocich
terytoriów, trzymał się z daleka od wybrzeża i wód morza rozbijając swoje
drobne państwo półmartwych w środkowej części miasta Hamady wśród łąk, lasów, i
sadów kwitnących wiosną wiśni. Otoczone ogrodzeniem wyczuwalnym przez istoty z
aktywowanym genem śmierci, wpisywało się perfekcyjnie w balami drewna
wyznaczone koło zagrody dla ożywionych istot. Nazywane przez wielu
miasteczkiem, wsią podzielone na dwie części przeciwieństw odległych acz
łudząco bliskich sobie, w stabilności przetrwało najcięższe okresy.
Zachodnia
część okręgu pachniała dynamicznym życiem i tętniła żwawo bijącym sercem – to dzieciaki
o ludzkiej strukturze nie zmienione jeszcze przebywały na terenie przygotowanym
pod potrzeby człowieczej egzystencji. Wschodnia połowa cechowała się niebezpieczeństwem
przeplatanym porykiwaniami dużych kotów – to reinkarnaci w sile nowej powłoki
ciała dumnie stąpający po ziemiach Hamady. Nie zakłócali dojrzewania młodym
półmartwym, nie przekraczali linii wyrysowanej krwią poległych na brukowanej
uliczce tylko z daleka obserwowali odległe dla nich życie, czekając na moment
ich zmiany. Oprócz świętego miejsca schowanego w gąszczu lasu, gdzie krwawo
składano ofiarę śmierci, aby móc otrzymać doskonalszą wersję ziemskiego bytu,
rosłe domy zawieszone nad powierzchnią ziemi na grubych pniach ściętych drzew,
chroniły w czterech luksusowych kątach półmartwych z rodzaju Felidalich.
Siedlisko kłów i pazurów było szczególnie wyjątkowe
ze względu na skrywaną na swych ziemiach, niewyróżniającą się z tłumu nowego
pokolenia istotkę. Nie wybijał się ponad inne dzieciaki wieku dorastającego,
choć prezentował niebywałą waleczność, czym niezaprzeczalnie odznaczał się ten
bystrooki chłopiec. Ciemne cielsko dziecka w postaci zwierzęcej potwierdzało
prawdę o półmartwych ze Smolistego Okręgu, w której to melanistyczna odmiana lampartów
odgrywała główną rolę w tworzeniu wielkiego rodu cieni. To szlachetność powtarzalna
z wieku na wiek w niezaburzonym rytmie, kiedy przychodzili na świat nowi
członkowie i otrzymywali czarnego kota, jako duszę współtowarzyszącą w życiu
pośmiertnym. Chłopiec, który trasę wędrówki za kotarą drugiego świata pokonał
ponad cztery lata temu, wciąż miał dziesięcioletnie ciało i umysł, i niemal nie
różnił się od ludzkich dzieci zamkniętych za krwawą linią odmienności. Gdyby
nie zawziętość zwierzęcej duszy często pragnącej wyjść na zewnątrz, wydawałby
się najzwyklejszym dzieckiem o niepohamowanej sile do wyzwań i zabawy.
Mglista noc otaczała chłodem nieokryte
ciała, uwieczniając je w obrazie lodowatej ramki. Ciężkie chmury samotnie
sunęły granatem nieba, same gwiazdy stały się wyblakłe od pozostawionych przez
szare kłęby nieścieralnych smug. Szaleńczy bieg echem rozchodził się po ciszy
opadłej na w runo lasu, szturchając w bezruchu zawarte korony drzew uderzeniami
małych stóp. Młody chłopiec przedzierał się szlakiem korzeni i drobnych
krzaków, przeskakując je ze zwinnością dorosłego, atletycznego kota, polującego
na zbiegłą ofiarę, ale w tym wypadku to on stanowił zdobycz dla napastnika
czającego się w pobliżu. Rozbawiona twarz dziecka zaskakiwała w tym momencie
niezaprzeczalnie groźnym i mało zabawnym, lecz skośnooki pełen siły dodawanej
przez ducha wierzył uparcie w swoje zwycięstwo, i pozytywne emocje wyginały
usta ku górze.
Włosy szamotały się z wiatrem, płuca nie
nadążały z nabieraniem i przetwarzaniem oddechu, jakże ważnego w rozwijającym
się organizmie. Chłopiec opadał z sił, co sugerowało wyraźnie ciało, ale nie
przyznawał tego umysł usiłujący wciąż walczyć coraz mniej skutecznie acz z
ogromnym zapałem. Uwaga ulatywała, ustępując miejsca nalegającej senności
obciążającej powieki i rozmywającej obraz przed oczami. Z niewiadomej strony
wyskoczył napastnik pod postacią masywnego rudego basiora o ślepiach palonych
złością. Osłabione zmysły dziecka nie zdołały uchwycić doskonale wymierzonego
ataku w miarę doświadczonego młodego wilka z klanu zamieszkałego w Prefekturze
Yamaguchi. Przygniótł kota do wilgotnego podłoża, obnażając pełne
śmiercionośnych ostrzy szczęki naszpikowane lśniącymi stożkowymi zębami. Odór
rozkładającego się mięsa wypełzł z dyszącego wściekle pyska basiora, co
sugerowało, że półmartwy ucztował w nieodległej przeszłości.
- Dobrze się bawiłeś, tak? – Wycharczał
zniekształconym głosem przeinaczając słowa, których wilczy pysk nie potrafił
swobodnie wypowiadać, ale zdanie zabrzmiało na tyle wyraźnie, by czarna pantera
poczuła groźbę i powagę zamiarów drzemiących w umyśle przeciwnika. Rudy
drapieżnik radził sobie nadzwyczaj dobrze w przemawianiu pod postacią zwierzęcą
i świadczyło to o ogromnym doświadczeniu napastnika, i nikłych szansach
młodszego wszakże o ponad czterdzieści lat chłopca. – Kraść zdobycz starszemu,
to odważne, ale ta odwaga, to zniewaga dla mnie. Zrozumiesz chyba, że muszę
wymierzyć karę?
-
Wilku! Nie złość się, to była zwykła pomyłka – Wydusił z siebie z trudem, gdy
kolosalna łapa przylgnęła do lichej szyi dziecka. Wystarczyło jedno silniejsze
spięcie mięśni, aby tchawica i przełyk złączyły się w jedno, i rozsadziły się
od wewnątrz jasnoczerwoną krwią. Półmartwy zacisnął oczy ze strachu i bólu
łupiącego z wolno miażdżonych podkowiastych chrząstek, przepraszając w myślach
ducha, który dał mu to drugie lepsze życie. Bał się, ale nie drżał, nie wył
wypełniany po brzegi lękiem, z pokorą przyjął taki los zgotowany sam sobie,
odliczając sekundy od bycia ponownie martwym. Stalowe tęczówki okalały pysk
basiora z odwagą, bijącą z głębokich, rozwartych szeroko źrenic, zamierzając
obserwować wilczego napastnika aż po kres znaków życia.
- Posłuchaj uważnie, co mówię: za pomyłki
także powinno się płacić najwyższą cenę – oznajmił zniżonym tonem ponurej i
bezuczuciowej barwy rozgniewanego zwierzęcia, przybliżając rozwarty pysk do
szyi chłopca. Krople śliny opadły na zaznaczoną gęsią skórką skórę i wykreśliły
oślizgły zygzak na ciele, spływający opieszale w dół. Kły niegroźnie drasnęły
ciało, sprawdzając twardość tkanki, przygotowując się z rozmachem do rozerwania
nowo narodzonej powłoki półmartwego.
Rudy wilk zaciągnął się zapachem strachu,
którym parował organizm dziecka, czując narastające w sobie zadowolenie. Łapę
zsunął na klatkę piersiową, utrudniając swobodę w ostatnich oddechach dziecka,
odkrywając przed sobą pulsującą tętnicę. Przeciągły, gardłowy warkot obdarował
nieprzyjemnym uczuciem szumiące uszy skośnookiego, mlaśnięcie zniesmaczyło i
dopełniło ściskającym wewnątrz przerażeniem. Chłopiec nie wytrzymał, przymknął
oczy, gdy pysk zwierzęcia szykował się do zatrzaśnięcia na skórze.
Nagłe odciążenie zszokowało dziecko
poderwane gwałtownie z ziemi ze wzrokiem wodzącym po każdej możliwej stronie
lasu z pytaniami: co się wydarzyło?
Wilczy półmartwy pochwycony za gardło człekokształtną dłonią przewrócony został
na grzbiet i wywleczony w stronę jednego z dorodnych drzew, gdzie uderzony łbem
o pień, padł na ziemię z żałosnym wyciem. Tajemnicza postać w lśniącej
pelerynie, skrywająca swoje oblicze za płachtą szerokiego kaptura, z lekkością
zadała cios w podbrzusze zwierzęcia, wyrywając donośniejsze odgłosy cierpienia
z gardła przesyconego smakiem porażki. Dotychczas niebezpieczna istota ustępowała
porywczością odczuwalnie silniejszemu przybyszowi. Nieznajomy przykucnął przy
dobrze zbudowanym wilku i dłonią pogładził go po miękkiej sierści, śmiejąc się
ze słyszalnym politowaniem.
- W zupełności się z tobą zgadzam –
powiedział, a głos ten znajomo zabrzmiał w myślach chłopca. Czyżby to on? Pomyślał. – Za pomyłkę
powinno się otrzymywać najcięższą z możliwych kar…
Dłonie przeszły przez ciało do środka
trzewi, jakby jego konsystencja miała postać stężałej substancji, utrzymującej
w galaretowatej przestrzeni masę narządów. Krew niepewnie pojawiła się w
zablokowanych placami dziurach i wypłynęła siarczyście, kiedy ręce rozeszły się
na boki, złączając cztery groty w skórze w jedną, rozwarta wściekle ranę. Posoka
sprytnie omijała defekt w ciele, ale większa jej część wyleciała z organizmu
przyciągana grawitacją, osłabiając wilka skamlącego i wyjącego do melodii
cierpienia. Mężczyzna dźwignął się ocierając ręce z krwi agonią usypianego
półmartwego. Zwierzęca forma wolno traciła na swoim wyglądzie, nabierając
wyraźnie ludzkich kształtów. Duch wilka schowała się głęboko wewnątrz
poparzonego bólem ciała wśród strzępków przebudzonej z uśpienia duszy człowieka.
Przed oczami tych pozostałych bez uszczerbku na zdrowiu pojawił się nagi
mężczyzna.
- Tayron, podejdź tutaj – nakazał przybysz,
a kaptur nieustanie zakrywał prawdę o jego obliczu, czego nie zamierzał ukrywać, przyzwyczajony do
noszenia tej części garderoby na zmierzwionych włosach. Głos zdradził tajemniczego
gościa, mimo iż w pierwszym momencie chłopiec wahał się przed podjęciem decyzji, czy to
naprawdę ten mężczyzna?
- Augustyn – wypowiedział cicho skołowany
widzianym przed momentem zdarzeniem. Podszedł do osoby, która zjawiła się w
jego życiu nagle, jak dzisiejszej niespokojniej nocy. Ponad cztery lata temu
Alchemilla zawitał w skromnych progach domostwa Munakata, gdzie zadziorny
skośnooki zamieszkiwał wraz z ojcem i matką trzecie piętro budynku po zachodniej
stronie linii krwi. Jaki był cel wizyty dziwnookiego? Tym mały Tayron się nie
interesował omotany gorliwymi rozmowami wśród rówieśników na temat zbliżających
się przemian ludzkich dzieci w półmartwych. Niemal nie zwracał uwagi na
wysokiego mężczyznę do momentu ich wspólnej rozmowy na temat tego, kim niebawem
stać miał się chłopiec. Flakonik z mleczną substancją zwrócił całą uwagę
dziecka, badającego szarym wzrokiem bulgoczącą masę wewnątrz przedmiotu. To będzie twój towarzysz. Potrzymaj go,
zaznajom się z nim, ponieważ czekać cię będzie długa droga, którą on pomoże ci
przebyć. Tayron nie rozumiał tych słów, nie rozpoznawał wielkiej wagi
przeznaczenia jakim ktoś chciał obciążyć go poprzez ofiarowanie mu zamkniętej
we flakoniku duszy. Zaufał mężczyźnie i zaprzyjaźnił się z bytem ze szklanego
więzienia.
- Do ciebie należy decyzja czy chcesz
pozostawić przy życiu tego wilka, czy wolisz, aby podzielił los, jaki zamierzał
uczynić tobie? – Augustyn postawił dziecko przed ciężką sytuacją przerastającą
młody umysł. Chłopiec nie winił za nic leżącego teraz w strugach krwi
półmartwego, nie miał również za złe, że go zaatakował, w końcu, w
ostateczności, udało mu się przeczyć. Los wykreowany przez wilka nie ziścił się
w czynach, nie widział powodu, by mścić się na nim za niewykonaną śmierć.
Obawiał się jedynie, że zły wybór zmieni nastawienie mężczyzny do niego.
Doskonale wiedział, co odpowiedzieć, jednakże wstrzymywał się z wypowiedzeniem
słów.
Błagalne, ciemne spojrzenie wilkołaka
wprawiło rytm serca dziecka w chorobliwe łomotanie o nierównych tonach.
Zdecydował.
- Rodzice uczyli mnie, aby mądrze wybierać –
oznajmił chłopiec, odwracając głowę w bok. Cierpienie zdobiące twarz
nieprzyjaciela, burzyło wyobrażenie, że ten świat pozbawiony jest wad i opiera
się na zabawie, i zmianach w zwierzęta. Tayron za dużo zobaczył, to zwyczajnie
go przerosło, a przecież nadal był dzieckiem, któremu pozostało kilkanaście
lat, żeby nabrać wprawy w rozumowaniu mechaniki tego życia. – Mówili, żeby
przemyśleć dobrze czy osoba, którą nazywamy wrogiem jest tego warta. I chcę się
przekonać. – Dokończył swoją myśl, ujawniając tym samym bogate wnętrze.
Augustyn przymknął oczy, kiwając głową na znak zgody.
- Zdecydowałeś, a teraz daj mi w spokoju
porozmawiać z tym wilkiem, dlatego odejdź daleko, tak żebym cię nie widział,
nie słyszał ani czuł. – Nakazał dziecku silnie acz niegroźnie, wypowiadając
słowa. Munakata skierował się w stronę, którą znikomy gest mężczyzny wskazał
placem drogę skierowaną na północ. Z
początku żwawy krok przerodził się w bieg, jakby nadal uciekał przed goniącym
go wilkiem i twarz obmył lęk niemal tak wyraźny, jak ten przed momentem
niedoszłej śmierci. Przestraszył się i zapragnął znaleźć się w objęciach matki.
Mężczyzna upewnił się, że Tayron wykonał
polecenie i przykucnąwszy ponownie przy rozerwanym ciele chłopaka, zaciągnął
zmętniałe uczuciami powietrze.
- Szacuję, że czas regeneracji twojego
organizmu może wynieść dwa góra trzy dni, jeżeli nie będziesz żywić się krwią.
Sen będzie tutaj konieczny i pomoże skrócić czas naprawy, ale przez to staniesz
się bezbronny i możesz paść ofiarą wrogo nastawionych półmartwych. Jeśli zaś
zaczniesz polować możesz pozbyć się całej krwi z organizmu, co równa się
unieruchomieniem, a to też jest niedobre wyjście. – Augustyn opisał stan wilka,
utwierdzając go w przekonaniu, że ma niewielkie możliwości na wydostanie się z
tego koszmaru, ale instynkt nakazywał mu wierzyć w przysięgę daną, że
pozostanie przy życiu. - Masz moją łaskę, bo chłopiec ten, którego chciałeś
zamordować postanowił dać ci szansę, więc skorzystaj z niej i czekaj tutaj.
Jestem zmuszony zrobić wszystko, abyś przeżył, i spotkał się z nami w dzień,
kiedy przylecą kolibry rychłej walki.
Miasteczko, rodzimy dom Tayrona, już od
dawna nie wywołało u niego tylu dobrych emocji, co sprawił sam jego widok. Z
radością przekroczył szeroko rozstawione bale drewna imitujące bramę wejściową
na teren Smolistego Okręgu. Rozglądnął się amoku, poszukując znajomych twarzy,
zdając sobie sprawę, że tęsknił za tym miejscem. Uciekł stąd pewnego
niespodziewanego dnia dwa miesiące temu, stawiając sobie za cel wyzwania i
niegroźne potyczki na miarę jego dziesięcioletniego ciała. Po otrzymaniu duszy
zyskał coś więcej niż tylko długowieczne życie, zyskał świadomość wielkiej mocy
drzemiącej w dorastającym z nim duchu czarnej pantery. Narosła wówczas w środku
dziecka potrzeba samodoskonalenia się, szkolenia umiejętności, jakie niepewnie
dawała mu dusza, jakby oswajająca się z nim po czasie uśpienia, nie
kontrolowała tej siły, którą czuł za każdym razem przebudzenia.
Twarz matki mignęła w dali. Stała na trawiastym
placu, tupiąc nogą widocznie zniecierpliwiona długim oczekiwaniem. Kobieta
poleciła Augustynowi odszukanie niesfornego chłopca, jednak obawiała się, że za
późno zdecydowała się poinformować dziwnookiego. Zlękniona i zaszczuta obawami
bała się stać przy bramie wejściowej, aby nie ujrzeć samotnie stąpającego
Alchemille zwiastującego złe wieści. Wolała wbić wzrok w ziemię i przelać uwagę
na szum codziennego życia okręgu, uciekając świadomie od sygnałów, jakie
mogłaby odebrać z miejsca pobytu mężczyzny. Chciała pozostać w nieświadomości i
w finałowym spotkaniu z Augustynem otrzymać nagrodę za krzepiącą wiarę w
postaci własnego dziecka, ale czas czekania na prezent przedłużał się, powoli
zaczęła tracić nadzieję.
Kaori
Munakata zagarnęła proste, ciemne włosy za ucho o długości bliskiej zakrzywionych do przodu ramion. Zmartwienie
widniejące na twarzy odebrało nieco witalności skórze, ale rysy
niezaprzeczalnie piękne i nadzwyczaj młodzieńczo wyglądające utrzymały się na
opadłych w smutku policzkach, wciąż gotowych do radosnego uśmiechu. Szare oczy
o wyraźnym metalicznym blasku odziedziczył po niej Tayron, lecz reszta urody
dziecka przeszła z jego ojca, który nie zamartwiał się o młodą panterę w tak
dużym stopniu jak roztargniona Kaori. Bunta
Munakata przeżywał na swój sposób ucieczkę syna, starając się pojąć sens
zachowania chłopca, zrozumieć przyczyny tego postępowania. Nie negował tego
równocześnie nie pochwalając porywczego postępowania, nie planował także karać
za to Tayrona, bowiem czuł, że to było ważne dla jego rozwoju.
Szare ślepia rozjaśniły się na widok
rodzicielki. Zerwał się dynamicznie do biegu, zapominając o przykrych
wydarzeniach z nocy.
- Mamo! Tu jestem! – Zaalarmował, wtapiając
się w jej ciepły, troskliwy uścisk ramion. Letnim powietrzem pachniały włosy
kobiety, Tayron odetchnął, zakańczając w tym miejscu swoje samotne podróże po
Japonii.
- Niech to będzie ostatni raz, kiedy robisz
nam coś takiego! – Pouczyła go karcącym tonem, ale na większą złość nie było
kobiety stać. Sama myśl, że trzyma chłopca bezpiecznie w rękach leczyła
wszystkie dolegliwości gniewu i rozpaczy.
- Zakładałem się nawet ze starszymi, że
wygram – zaczął dumny z siebie i zarazem przerażony, formułującą się w krwawe
obrazy, sytuacją z wilkiem. – Wygrywałem, tylko raz mi się nie udało. Wolę
zostać tutaj.
- Idź teraz do ojca – zaproponowała dziecku
Kaori, gładząc potargane włosy syna i wymierzając z nim podobne szare
spojrzenia. – Udawał silnego, dlatego nie przyszedł tutaj, ale martwił się tak
mocno jak ja.
Tayron uśmiechnął się raz jeszcze do
matki, wyrażając skruchę. Dziwnookiemu pomachał w biegu o mało, nie wpadając na
mieszkańca Smolistego Okręgu. Pełen
niespożytkowanej energii. Pomyślał mężczyzna.
- To początek, a już jest pewny, że ma coś wielkiego
w sobie – rozpoczęła z wyraźna nutą lęku w głosie, odwracając głowę w stronę
Augustyna, kiedy energicznie podskakujący syn zniknął za jednym z budynków. –
Mniemam, że nie pozwolisz, aby stała mu się krzywda? – Zapytała z pewnym
rozkazem między słowami, unosząc znacząco brew ku górze.
- O to się nie martw – uspokoił kobietę
Alchemilla. – Jest dla mnie wyjątkowo cenny i nie spodziewasz się jak bardzo
będę dbać o jego życie.
- Nie znamy się za dobrze, nigdy nic nie
wspomniałeś o sobie – Kaori postanowiła wypytać mężczyzny o rzeczy, które od
paru lat ją trapiły, ale sporadyczne, krótkie wizyty Augustyna nie były
odpowiednim momentem na tego typu pogawędki. – Bunta szybko ci zaufał, czy coś
w tym wszystkim jest? Znacie się dłużej?
- Myślisz, że to jakaś intryga? – Stwierdził
z wyraźnym rozbawieniem. – Po prostu miałem dla was dobrą ofertę, Tayron ze
wszystkich dzieciaków nowego pokolenia wydawał się najlepszym kandydatem do
zasilenia mojej drużyny, to wszystko. A ja jestem w tym najmniej ważny, dlatego
nie mówię nic o sobie, to strata czasu. Chcę być tylko jego opiekunem i podczas
rozgrywek doprowadzić go do zwycięstwa.
- Jeżeli kłamiesz… - Zagroziła mu wyraźnym,
chłodnym wzrokiem, odchodząc w stronę, którą parę minut wcześniej obrał jej
syn.
***
Rozszarpany chłopak leżał posłusznie pod
drzewem, gdzie porzucono go w poniżającej postaci, ale nie rozmyślał w tym
momencie nad tym, jak żałośnie wyglądał, oszpecony wewnątrz myślami bólu.
Zaciskał oczy, próbując przełknąć cierpienie i nasłuchiwał odgłosów lasu o
poranku, wyłapując dźwięków oznaczających zagrożenie. Natrętny różany zapach,
zjawiony znikąd, przebijał się walecznie przez odór rozlanej krwi wirującej
wokół postaci wilka, cucąc z otępienia. Półmartwy ożywił się, szeroko
otwierając zaczerwienione i wilgotne oczy, szykując się na atak. Jego ciemnym
ślepiom przedstawiła się postać nastoletniej dziewczyny o intensywnym
pomarańczowym spojrzeniu i burzy gęstych, falowanych brązowych włosów,
otulających nagie ramiona.
Hilary niewiele młodsza od
pokiereszowanego półmartwego przykucnęła przy jego nagiej postaci, badając
wzrokiem stan chłopaka nieco onieśmielona. Obmyśliła działania, jakimi chciała
naprawić szkody wyrządzone przez Augustyna, ale nie spodziewała się aprobaty ze
strony wilka. Spróbowała wytłumaczyć ciemnookiemu do jakich czynów się dopuści
i czego spodziewać się może wyniszczony bólem chłopak, licząc na odrobinę
zrozumienia.
- Nie widzę innego wyjścia – zaczęła, łapiąc
delikatnie palcami krańce rozerwanego ciała. – Muszę to zszyć.
- Czym? – wydusił z siebie, dostrzegając
zakłopotanie na twarzy dziewczyny.
- Kością i włosami – odparła, wędrując rękom
ku zawiniętym kosmkom. – Garść moich włosów i twoje żebro. To będzie moment,
ułamię kawałek i zabiorę się za resztę.
Półmartwy nie drgnął, nie sprzeciwił się
donośnie, ale pragnął zaprotestować z całych znikomych sił, niestety bez
swobodnego nabrania powietrza słowa pozostały na krtani, uwidaczniając się wyłącznie
na twarzy pełnej wybuchowej ekspresji. Hilary wzruszyła ramionami, dając do
zrozumienia wilkowi, że w tej sytuacji jest zdany na jej doświadczenie. W
pierwszej chwili rozcięła pazurem gruby lok z wewnętrznej części włosów i
ułożyła go w otwartej dłoni chłopaka. Ręką powędrowała do rany, zanurzając w
mięsistej breji smukłe palce, nie dbając o delikatność, wprawiając ciemnookiego
w mocniejsze doznania bólu. Ścisnęła żebro w połowie jego długości i odliczając
wolno do trzech złamała z precyzją w wyznaczonym miejscu.
Agonalne drżenie przeszło wzdłuż ciała
półmartwego. Lycanida wytrzymał mężnie tę dawkę cierpienia i okradziony z
resztek świadomości pozwolił dziewczynina na zaszycie otwartej rany wystruganym
z kości szpikulcem, na który nawlekła elastyczne włosy.
***
1944, Nebraska, USA
Przyparta do szyby ręka zasłaniała cześć
malowniczego górzystego krajobrazu rozpościerającego się na horyzoncie Chardon
State Parku. Kobieta nieobecnym wzrokiem sunęła płasko ściętymi szczytami
porośniętymi gromadami drzew iglastych, nie wzdychając do piękna natury, co
zazwyczaj czyniła, wyglądając przez okno. Co
też mną kierowało, że odważyłam się to zrobić? Jego krew pozostała na moich
rękach, dlaczego wcześniej nie pomyślałam, że będzie na nich zawsze? Splamiłam
się cudzym przeznaczeniem. Rozmyślała, złoszcząc się na siebie za głupotę
młodzieńczych lat, z żalem wodząc za wzbijającym się w przestworza ptakiem.
Jesień opadła na osadę, goszczącą na
południe od miasta Chardon, przynosząc chłodniejszą temperaturę. Półmartwy
zakątek nie należał do obficie zamieszkałych przez ożywione istoty. Wytrzebiony
przez liczne spory stracił wielu godnych członków o lwiej duszy, ale w zmian,
dla utrzymania harmonii, otrzymał pęk nowego pokolenia prężnie rozwijającego
się w prawidłowym rytmie. O dzieci dbano z należytym dla nich szacunkiem,
bowiem mieli odtworzyć siłę podupadającej osady. Starsi półmartwi z niemałym
trudem próbowali utrzymać poziom, zamieszkiwanego przez nich miejsca, w warunkach
godnych ludzkich istot, mimo dawno zapomnianych przez nich wymagań człowieczego
ciała. Starali się, toteż nieliczne słabsze jednostki odeszły przedwcześnie nie
doczekując się przemian.
Ponad dwa lata temu odbyły się jedne z
kilku obrzędów, rozciągniętych na w przestrzeni czasu, otwierających drogę do harmonijnej
egzystencji. Na drugą stronę przeszło wówczas troje dzieci i wszystkie
powróciły w chwale nowego życia. Carla
Vickers ten moment przeżywała silniej niż inne, gdyż najważniejsza część
jej świata rozwinęła się wystarczającą do odbycia nieprzyjemnej podróży. Syn
kobiety - Corey – dorósł do próby
podarowania go śmierci, chociaż psychika chłopca nie osiągnęła zadowalającej
odwagi. Carla obawiała się typowym rodzicielskim strachem o własne dziecko, że tchórzliwy
blondyn nie trafi z powrotem do ciała, że zlęknie się tym bólem napierającym
przy kolejnym kroku przybliżającym do umysłu. Chłopiec zadziwił wszystkich, a
nie wielu wierzyło, że stanie się półmartwym.
Wtedy, przed dniami obrzędów w roku
czterdziestym drugim, pojawił się on – mężczyzna o dziwnych tęczówkach i
uroczym uśmiechu niebezpieczeństwa. Carla znała dobrze Alchemille, spotkała go
wieki temu w sytuacji odtwarzanej w pamięci na nowo, kiedy wydało się kobiecie,
że już ją usunęła na zawsze. Czasem sądziła, że ta znajomość rozwinęła się nie
w tym kierunku, który powinna, jednak rozumiała, że to przez swój błąd zmuszona
została do podtrzymywania dobrych relacji z dziwnookim typem. Augustyn nie
należał do złych osób, przynajmniej nie w mniemaniu Carli, ale nie podzielała
jego zapału i pragnień zgładzenia tego największego zła. Uważała, że plany
mężczyzny prowadziły do nikąd, a egoizm, którym się posługiwał raził w oczy
dojrzała kobietę wyleczoną z dziecinnego charakteru z wieku osiemnastego.
Zawitanie mężczyzny w osadzie wybiło z
rytmu kobietę i sprowadziło ciemność do dotychczas jasno myślącego umysłu. Przyszedł po niego? To by się zgadzało. Jego
krew na moich rękach... Teraz Corey będzie tym, który utrzyma plany Augustyna w
stabilności, ale nie mogę być na niego zła. Sama do tego doprowadziłam i jestem
tego winna im, tym których nienawidziłam. Nieskładne przemyślenia kobiety
potwierdziły prawdę o przybyciu dziwnookiego, niosącego w dłoniach flakonik. Przeznaczenie upomniało się o swoje.
Stwierdziła, zgadzając się na prośbę Augustyna; czy może zostać opiekunem
Corey’a? Wielokrotnie analizowała swoją decyzję żałując jej, ale zdawała sobie
sprawę, że gdyby nie Alchemilla, młody Vickers nie powróciłby do ciała
zmieszany sprzecznymi informacjami. To
najlepsze, co uczyniłam po tylu latach. To moja rekompensata za niegodziwość.
Kobieta natrętnie badała wzgórza wzrokiem
ubranym w zniecierpliwienie. Dochodzące z oddali pojękiwania bólu doprowadzały
zmysły Carli do tragicznej wojny smutki z gniewem rzucających opanowaniem na
wszystkie strony. Trzaśnięcie drzwi opamiętało jasnowłosą lwicę, przywracając
chwiejny spokój nadal targany na strzępy cyklicznym krzykiem z podziemi. Odpuściła
bezowocne wyczekiwanie przy oknie i skierowała się krokiem szybkim charakterystycznym
dla ludzkiej jednostki ku pomieszczeniu na parterze. Zwiewna, prosta biała
sukienka sięgająca kolan wiła się w powietrzu niczym morskie fale, a łososiowy
szal przewiązany w pasie uderzał o materiał podobnie jak koński ogon o unoszące
się w galopie okute kopyta.
Przestronne pomieszczenie stanowiło
ogromną przestrzeń salonu, do którego bezpośrednio wchodziło się poprzez drzwi
frontowe. Dwa duże okna wstawione w przylegające do siebie ściany odkrywały
najznamienitsze widoki gór i lasów Nebraski bliskich sercu lwów. Podłogę zaś zdobił
rzucony niedbale dywan przedstawiający niedźwiedzia grizli – półmartwego
naprzykrzającego się niegdyś mieszkańcom osady, a mapy, zdjęcia i rysunki
zdobiły fasady drewnianego domu. Kobieta zjawiła się u stóp schodów, obserwując
skrupulatnie przybysza. Twarz Augustyna rozpierała dziwna obojętność do
słyszanych dźwięków, to celnie ugodziło rozeźloną Carlę, piorunującą wzrokiem
sylwetkę mężczyzny odzianego w swoją wiekową, lśniącą pelerynę. Alchemilla
skinął głową w geście witania się, a dostrzegłszy ognistą wściekłość w
błękitnych tęczówkach, rzekł:
- Drobne komplikacje – oznajmił, wyjaśniając
źródło chorobliwie brzmiących jęków dziecka kończonych zawsze silnymi rykami
zwierzęcej duszy przedzierającymi się przez jego gardło. Dochodzące z piwnicy
cierpienie nikle poruszało dziwnookim myślącym wyłącznie nad jednym problemem
krążącym wokół tej sytuacji. Mężczyzna przejmował się grożącym chłopcu efektem
tych roznoszących młody organizm bólów, efektem ostatecznie niwelującym sens
składanej latami układanki. Śmierć
zakończyłaby wszystko…
- Nie przemyślałeś dobrze tego! – Wydarła
się kobieta, zaciskając mocno dłonie w pięści. Zaufanie Augustynowi nie
należało do prostych rzeczy, wiele ofiarowała z siebie, aby przejść na jego stronę,
a teraz nie była w stanie wybaczyć sobie, że jej syn kona w ciemnościach
podziemi, ponieważ los wrócił po zapomniane dzieje jej win. – Gdybyś wszystko
miał przemyślane, jak mnie zapewniałeś, nie doszłoby do tego!
- Przyznaje, jestem zaskoczony tym obrotem
spraw – zgodził się ze słowami Carli, przybliżając się do wejścia do piwnicy.
Przymknięte drzwi zagłuszały przerywane chwilową ciszą krzyki, ale na tyle
wyraźnie przebijały się przez drewnianą osłonę, że doskonale uświadamiały, jak
ogromne cierpienie niosły wyniesione ze strun. – Ale wszystko da się jeszcze
sprostować, nie sądzisz? Poza tym, to co uczyniłem było koniecznością, dlatego
nie przelewaj złości na mnie, to nie ja zawiniłem wtedy.
Oczy kobiety rozszerzyły się, źrenice
skurczyły w zaskoczeniu, bowiem nie spodziewała się takich słów ze strony
Augustyna. Arogancja mężczyzny zamknęła wszelkie słowa żalu jeszcze przed
momentem naglące do wydostania się na zewnątrz. Ma rację. Ten perfidny typ ma rację, a ja straciłam ostatnią linię
obrony. Uświadomiła sobie Carla, zmieniając nastawienie z krzykliwej i
niezadowolonej na utemperowaną prawdą o tym, co uczyniła w zamierzchłych
czasach. Rzuciła Alchemilli ostatnie przesycone goryczą spojrzenie, wzdychając
po usłyszeniu kolejnego krzyku syna.
- Ty również święty się nie wydajesz, ale
masz rację, zawiniłam wtedy – przyznała się, markotniejąc na twarzy i tworząc
większa szparę w drzwiach. Tona przeraźliwych dźwięków wystrzeliła
niespodziewanie, rozchodząc się po dużym pomieszczeniu salonu. – Ale to nie
czas na przekomarzanie się. Zejdźmy na dół.
W rogu na z wyglądu miękkim łożu zwijał
się w napływach siły rozsadzającej wnętrze blond włosy Corey o drobnej posturze.
Oczy chłopca zaciśnięte do granic możliwości zmarszczyły się wokół pobrużdżone
napięciem, a jego sylwetka wydawała się karykaturalnym obrazem abstrakcyjnej
sztuki. Rozdęta klatka piersiowa wypchała żebra prześwitujące przez rozciągniętą
nadmiernie skórę, jak gdyby jakiś twór nie potrafił pomieścić się wewnątrz.
Dłonie powyginane boleśnie zatrzymały się w pół formie między ludzką kończyną a
zwierzęcą łapą i nogi podobnie nie transformowały się do końca, ukazując
prześwity mięśni i kości gotowych do przemiany, lecz zagubionych w sygnałach
organizmu.
Mężczyzna podszedł do miejsca jęków
dziecka i porykiwań duszy - dwóch istot podobnie cierpiących. Jednej
rozpychanej od środka, drugiej zgniatanej przez ściany organizmu gospodarza.
Przysiadł na brzegu łóżka, doglądając nagiego torsu Corey’a; nabrzmiałego i
straszącego oczy, że zaraz pęknie wylewając stukające serce. Ręka Augustyna
powiodła w miejsce mostka i przyłożona ostrożnie do ciała próbowała odebrać
sygnały z ciasnego wnętrza. Nerwowe uderzenia odcisnęły się na nawierzchni
dłoni, to dusza lwa rozgniewana szukała sposobu na ratunek. Dla Alchemilli
rozwiązanie było jedno.
- Mam sposób – zaczął Dziwnooki powstając z
zajmowanego miejsca i rzucając znaczące spojrzenie na blade oblicze kobiety,
drżącej skrycie w sobie. Nie czuł się dumny z myśli krążących mu po głowie,
jednakże ta wizja, niezaprzeczalnie krwawa i okrutna, odkrywała drogę do ukojenia
w zadawanych przez duszę lwa ciosach. – I nie łudź się, że to będzie przyjemne.
- Przestań, to zaczyna mieć jakieś podłoże
obłędu – wypowiedziała z trudem słowa, marszcząc w przerażeniu czoło, ustępując
nacierającej rzeczywistości. Przewidywała, że pomoc dla Corey’a okaże się
niczym innym, jak zadaniem większej ilości uderzeń ogłuszających ból już
istniejący. Mimo to wywoływało to u kobiety mdlące uczucie w żołądku. –
Powiedz, po prostu powiedz mi, nie mam innego wyjścia, jak uczestniczyć w tym
wszystkim razem z tobą.
- Po pierwsze należy siłą zmusić ducha do
zmniejszenia swoich rozmiarów – oznajmił, wskazując palcem na wybrzuszoną
klatkę i powyginane dłonie wraz z nogami będącymi największym źródłem bólu dla
chłopca. – Potem wystarczy wystawić go na śmierć.
- Mam zabić własnego syna? – Zapytała
orzeźwiona zimnym tonem słów Augustyna. To
żadne wyjście! Sprzeciwiała się w myślach, nie ośmielając się wypowiedzieć
tego niezadowolenia na głos w krzyku z jakim dudnił wewnątrz kobiety. Przez
ułamek sekundy zapanowała doszczętna cisza przerwana pośpiesznie zawodzącym
jazgotem blondwłosego, który ostudził wrzący umysł Vickers. – To pomoże? I co
dalej będzie?
- Przy każdym ponownym przebudzeniu zabić
kolejny raz – odpowiedział bez emocji. Carla nie miała w sobie ani odrobiny
siły, by nawrzucać mężczyźnie brak jakiegokolwiek współczucia. Zawsze taki był, dlaczego staram się szukać
w nim empatii? Zastanowiła się, opadając z energii i smętnie, wpatrując się
w przewracającego się z boku na bok chłopca. – Do roku czasu. Dusza lwa
najwyraźniej była zbyt wielka, aby dopasować się do ciała Corey’a. Takie
uśpienie jego funkcjonowania, uśpi również ducha i na spokojnie odnajdą drogę
do siebie w snach.
Stwierdzenie Alchemilli niesłychanie
uspokoiło Carlę snującą wyobrażenia o błogich wędrówkach syna po krajobrazach z
psychiki uwolnionej od cierpienia. To, co przed chwilą wydawało się dla Vickers
brutalnym pozbyciem się wyjącego problemu przybrało postać dobrego i
przemyślanego posunięcia ratującego dziecko przed cierpieniem. Uśmiechnęła się
dyskretnie pod nosem, odciążając część własnego organizmu z narastającej winy i
chaotycznego przepraszania za błędy. Zgodziła się ze sobą, że to dobre wyjście
z ślepego zaułka przeznaczenia. Rok
czasu, przecież to taki krótki okres czasu, wytrzymam. Upewniła się, lecz
ponura atmosfera przegoniła niestabilną chwilę rozluźnienia, gdy ręce mężczyzny
ponownie objęły klatkę chłopca po obu stronach żeber.
- Zaczekaj! – Przystopowała zapał Augustyna,
uznającego milczenie kobiety za zgodę na wykonanie powyższego planu. Dziwne
oczy zwróciły się na osobę jasnowłosej lwicy z zapytaniem wypisanym na
tęczówkach czarnych kropek. – Nie mogę, nie mogę na to patrzeć. Poradzisz sobie
sam, ja pójdę gdzieś daleko…
- Dobrze – przerwał kobiecie próbę
wytłumaczenia swojej decyzji. Mężczyźnie było obojętne czy Carla pozostanie w
piwnicy, czy odejdzie w nieznaną stronę, bowiem jej osoba zupełnie niepotrzebna
przy ujarzmianiu ducha, stanowiła zwyczajny element dekoracyjny. – Przyjdź
tutaj za jakiś czas i przynieś mi zimną wodę. Zaprowadzisz mnie na najwyższy
szczyt tyle oczekuje od ciebie.
Dłonie Augusta przywarły się do klatki,
obejmując ją w pełni jej drobnych kształtów wygiętych i sponiewieranych.
Zaczerwienione ślepia chłopca niepewnie otworzyły się, rażąc błękitem osobę
mężczyzny. Dziecko rozumiało, co czekało go w najbliższym czasie, a lęk
wylewający się z jasnej barwy przeradzał się w czyste, krystaliczne łzy
niewinności. Mokre policzki delikatnie zaczerwieniły się i dusza zaprzestała
gwałtownego napierania na wewnętrzna stronę mostka, jakby obydwie istoty
godziły się na ustalony przez Augustyna i Carlę plan postępowania. Nieruchome
usta młodego Vickers’a wypowiadały słowa; Zrób
to, proszę.
Osada pobrzmiewała pustką, wielu
półmartwych zajęło się swoimi sprawami bądź wyruszyło na polowania z niewielką
cząstką przemienionych dzieci. Corey nigdy nie odbył swojego głównego tropienia
ofiary, od początku skarżył się na ból narastający wewnątrz niego, a kiedy
przyszła pierwsza próba przemiany zablokował się w tym stanie, w którym zastał
go Augustyn. Alchemilla jednak nie śpieszył się z przyjazdem, zdając młodego
chłopca na dwudniowe męki w rozsadzającym go od środka lwem.
Carla udała się ku studni, dzierżąc wiadro
w dłoniach. Z udawanym uśmiechem witała się z mijanymi mieszkańcami napotkanymi
sporadycznie na drodze, chociaż blada twarz kobiety demaskowała obawy i trwogi
zalegające w niej, to żaden nie naruszył prywatności lwicy. Vickers mimo bólu
widocznego na nabrzmiałych od spięcia rysach wyglądała na urodziwą kobietę o
jasnych wręcz białych włosach sięgających do połowy szyi. Ciemne brwi mocno
odznaczały się, uwidaczniając również migdałowego kształtu oczy błękitnego
koloru tęczówek. Duże i szerokie usta układały się w lekki zgryźliwy wyraz,
dlatego Carla nie była postrzegana jako słodka istota.
Nabrawszy wody odczekała parę minut, a
nisko osadzone słońce uniosło się leniwie w górę klarownego nieba. Wzrokiem
oszacowała przebytą odległość i skrupulatnie wyliczyła czas, którym straciła
przy studni, gdy syn jej przeżywał męki. Już
mogę iść. Pomyślała, zwracając się w kierunku przedmiotu i zaskoczona przez
mężczyznę obmyła się chłodnym spojrzeniem podobnych jasnych tęczówek odcienia
niebieskiego wyraźnie źle nastawionego przybysza. Jason Vickers niegdyś tworzył z kobietą udany związek, którego owoc
stanowił dziś młody ich potomek – Corey. Mężczyzna zerwał kontakt z lwicą przed
dwoma laty po przyjeździe Augustyna i wyznaniu przez Carlę tej skrywanej od lat
prawdy zabierającej pełne szczęście. Nie potrafił zaufać kobiecie złamany na
pół przez rozdzierające go emocje, wolał pozostawić ją i zmierzające ku zmianie
dziecko, którego ojcem już nie czuł się psychicznie. Złość i niedowierzanie
kierowały nim, i podgrzewały burzliwe uczucia wyładowywane na kobiecie za
każdym razem ich wspólnego spotkania w pojedynkę.
Corey w dużym stopniu przypominał ojca.
Podobne włosy jasnego acz nie białego koloru skręcały się i wiły w strony różne,
i nieokreślone dla świata w nieładzie dodającym uroku. Jason o intensywniejszym
blasku tęczówek i ciemniejszej karnacji przeczył bardziej blademu kolorowi
skóry i wyblakłemu odcieniu oczu młodego Vickers’a, które przybrał z genów
matki. Jednakże to ojciec mógł pochwalić się urodą syna w siedemdziesięciu
procentach przelaną z jego własnego ciała, lecz nie robił tego zbyt
zniesmaczony tym, co Carla ujawniła.
Wymienili między sobą spojrzenia. Kobieta
dawała wyraźne znaki braku ochoty na gorączkowe konwersacje wysycone wyrzutami
i oskarżeniami, ale mężczyzna nie odpuścił, i przytrzymał lwicę za rękę, gdy ta
zamierzała odejść.
- Znowu coś knujesz? – zapytał oschle,
uciskając nadgarstek, czego nie kontrolował podsycany gniewem, a być może nie
chciał opanować, lubując się chwilą władzy nad byłą partnerką. – Nie wydaje ci
się, że za dużo już ukryłaś?
- Ty zdecydowałeś, że to koniec, że nie ma
już niczego co nas łączy – odburknęła, nabierając groźnych kształtów
wypiętrzającego się zwierzęcego pyska na jej ludzkiej twarzy. Wyszarpnęła się z
zatrzasku dłoni Jasona, rozmasowując zgniecioną bezprawnie skórę. – Od kiedy
interesują cię nasze losy?
- Zawsze interesowały – obojętny głos
owładnął kobietę, liczącą na odrobinę ciepła ze strony lwa, myliła się. Vickers
nie zmienił się na dobre, ale zgorzkniał i nabrał drwiącej postawy wobec niej i
niczemu winnemu młodemu chłopcu. – Przez ten czas nic się nie wydarzyło, do
dziś. Widzę, że Augustyn zawitał w twoich progach, czyżby coś nie wyszło z
duszą z flakonika?
- Jesteś pozbawiony jakichkolwiek uczuć! –
Warknęła Carla przerażona odartym z pozytywnych emocji mężczyzną, żyjącym
nieustannie w żalu, jaki nabrał do lwicy przed dwoma laty. To ewidentnie
przerodziło się w obsesję Jasona, którego celem stało się nękanie kobiety
będącej kiedyś miłością jego serca teraz bijącego zimnem do niej. - To nadal
twój syn, a ty życzysz mu śmierci!
- Pewne byty nie powinny być na tym świecie –
stwierdził wzruszając ramionami. Oczy Vickers zarysowały się łzami, ale szybko
opanowała pęczniejące w niej uczucia przygnębienia i słabości. - Jak mogłaś być
taka głupia i pozwolić na coś takiego, na splamienie krwią, na zniszczenie
własnego dziecka. To ty to zrobiłaś, ty sprawiłaś, że wolałbym, aby odszedł.
- Ta kłótnia nie prowadzi do nikąd – zebrała
się w sobie i opanowała, próbując być odporną na wymierzone ataki Jasona
perfekcyjnie godzących w czułe nazbyt emocjonalne miejsce. W końcu znał dobrze
kobietę i wiedział jakimi sposobami wyprowadzić ją z równowagi o czym zazwyczaj
zapominała. - Daj mi spokój, bo w przeciwieństwie do ciebie nie skreślam tego
co kochałam tak bardzo z powodu niewidocznego defektu. Żegnaj!
Wiadro postawiła obok Augustyna, kryjąc
się w przeciwległym rogu piwnicy roztrzęsiona i zdegustowana – ponownie
utwierdzona w swojej winie już drugi raz w tym niekończącym się dniu porażek.
Alchemilla nie uświadomiony w problemach kobiety uznał, że to wynik strachu o
syna i nie pytał o nic jedynie sięgnął po przedmiot wypełniony przejrzysta
cieczą, którą wylał na rozpalone ciało Corey’a uformowanego na kształt
prawidłowego wyglądu organizmu. Dziecko wycieńczone bezwładnie zwisało trzymane
w rekach dziwnookiego, gdy szli poboczem osady w stronę iglastego lasu, gdzie
na horyzoncie rysowało się strome, skaliste wzgórze – miejsce skonania chłopca.
Zatrzymali się na skraju, a wiatr zawył,
podrywając się wysoko i rozwiewając włosy okalanych spokojem półmartwych.
Augustyn nie spojrzał na Carlę, nie zapytał czy może to już zrobić, czy chce
się z nim pożegnań na pewien czas. Wyrzucił przed siebie słabo pracujące ciało
Corey’a, wodząc uważnie dziwnym spojrzeniem za opadającym w dół dzieckiem.
***
To jest rozdział, który najlepiej mi się pisało. Nie tworzyłam go na kartce, a od razu spisywałam w wordzie, co nie należy do moich ulubionych działań, bowiem wolę uprzednio zarys historii zapisać ręcznie. Czy jestem z niego zadowolona? O dziwno, tak. Muszę przyznać się, że nie miałam pomysłu na niego - wszystko wyszło samo w trakcie pisania, ponieważ tego odcinka miało nie być.
Bardzo dobrze mi się pisze o postaciach innych niż Brooklynne, ponieważ historia mojej bohaterki raczkuje, a tutaj mogłam opisać więcej niż przy niesfornej zielonookiej. Mam nadzieję, że rozdział i dla was będzie zjadliwy.
Nie no powiem szczerze że to jedyny jak na razie rozdział szamańskiej kukiełki gdzie znajdują się cztery części. O ile dobrze pamiętam to pozostałe trzy rozdziały są dzielone na trzy części. To się nazywa rozmach. Przepraszam że przez jakiś czas nie było mnie w necie, ale miałam odcięty internet, a jedynie mogła przez telefon w szkole gdzie miałam Wi-fi i przez to narobiłam zaległości, ale jestem w stu procentach pewna, że kolejne dwa rozdziały okażą się rewelacją. Jeszcze raz przepraszam.
OdpowiedzUsuńTak, nie miałam potrzeby rozpisywać tych sytuacji. W gruncie rzeczy rozdział 2 miał mieć tylko 2 części, ale postanowiłam dodać pewną retrospekcję z życia Augustyna i Karmazyna. Same części nie są ustalone i ilość w rozdziale będzie się wahać, to zależy jakie będą w nich wątki.
Usuń"oznajmił zniżonym tonem ponurej i bezuczuciowej barwy rozgniewanego zwierzęcia."
OdpowiedzUsuńNudzić będę, nudzić lubię. Chciałabym 88% Twoich opisów wytatuować sobie na różnych częściach ciała.
Co mnie najbardziej poruszyło... Kotowatość. Wyobraźnia ruszyła. Czytam wgl teraz duchy askalony (na podstawie guildwars) i jestem mega napalona na wszystko co kotowate z powodu popielcow. jak to sie sklada czasami, jakby mysli jakies ztrzepy krazyly miedzy ludzmi, ktorzy choc sie nie znaja, cos do sebie, hm, maja ;) Za duzo przypadkow na tym swiecie, zeby nie bylo miedzy nimi powiazania. ;)
bardzo obrazowy rozdział. Bardzo sczegółowy. Moj komentarz jest tego zaprzeczeniem, wybacz! Wymeczona jestem dzisiaj, ale nie bede marudzic. ;) ale mimo zmeczenia od kilku dni juz mam w firefozie otwarta kukielkke i zloscliwosc rzeczy martych mniej lub bardziej byla bardzo dotkliwa, dlatego nie chcialam czekac na kolejna zmarnowana okazje! ;)
Przez te szczegółowość nigdy nie potrafię dobrnąć do końca :P Piszę teraz ostatnia część rozdziału IV i ku mojemu niezaskoczeniu muszę rozwalić ją na dwie części, bo oczywiście tu i ówdzie napisało mi się za dużo, a nawet nie jestem w połowie jego realizacji, a już jest tak 10 stron w wordzie, zaokrąglając.
UsuńKoty... Uwielbiam koty, ale pierwsze wzmianki na temat opowiadania, które zaświtały mi w głowie, miały być w 100% o wilkach i tylko wilkach. Całe szczęście przypomniałam sobie, że istnieją też inne zwierzęta i tak koty na dobre zagościły w czeluściach tej historii.
Skąd ja to znam. Czas czy nawet same chęci na czytanie nie raz nie są wystarczające, a opowieści czekają, by je przeczytać. Ja właściwie nie planuje teraz dodać jakiegoś odcinka, bowiem ponownie robię renowacje poprzednich. Dlatego spokojnie mogłaś jeszcze poczekać :P
To znowu ja. Wreszcie przeczytałam i nadrobiłam zaległości. Ten odcinek również był interesujący jak poprzedni. Najbardziej zachwyciła mnie część która dzieje się w Japonii. Nie tylko jestem theOTAKU ale uwielbiam ten kraj. Ja jeśli chodzi o część dziejącą w Nebrasce to wiele się działo. Trochę współczuję Croye'owi ale mam nadzieję że jakoś się z tego wyjdzie. Od pewnego czasu mam wrażenie że to jest również dramat psychologiczny. Często opisujesz wewnętrzne ich uczucia, rozterki itp. Mam tylko takie wrażenie. Ale rozdział super. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń[INFO]
UsuńP.s. Nie bawem ruszy moje kolejne opowiadanie. Wiem że to już czwarte ale moja wyobraźnia tak mi buzuje że nie mogę tego powstrzymać. Mówię ci o tym ponieważ nie chcę byś była zaskoczona kiedy w spamie napiszę o kolejnym blogu więc teraz cię o tym informuje. Gdybyś była ciekawa tego i owego o napisz mi na jednym z moich blogow a ja ci odpowiem. To tyle. Twoja najwieksza fanka
Każdy kraj lubię na swój sposób, choć Afryka (mimo iż to kontynent, ale nie chce się rozdrabniać) skradła moje serce w całości. Każda z głównych postaci jest z różnych stron świata. Najwięcej przypada na kraje Europy, ale chciałam coś wyjątkowo orientalnego dlatego Tayron i Riem będący mieszańcem europejsko-azjatyckim.
UsuńChciałam, aby był to dramat, dramat psychologiczny. Wiem, że to opowieść o zwierzołakach, ale chcę również aby była to taka fantastyczna obyczajówka opowiadająca o rozterkach fantastycznych istot, jak zwykłych ludzi, borykających się z trudami ekgzystencji. Zobaczymy jak to będzie.
Teraz to ma sens. Powiedziałam tak bo tak mi się wydawało.
UsuńAle oczywiste jest to, że ma być to horror, groza i niepewność. Obyczajówka, dramat mają tylko ukazać, że istoty zmieniające się w zwierzęta nie muszą być tylko ckliwą opowiastką dla nastolatków. Czy człowiek, czy półmartwy mogą mieć podobne problemy i życiowe rozstaje dróg, wojny i konflikty rodzinne, miłości i pragnienia bycia szczęśliwym w świecie chwiejnym i narażonym na ataki ze strony nieprzyjaciela.
UsuńOk, najpierw wzmianki techniczne, co mi się rzuciło w oczy: donikąd piszemy razem, parę razy niepotrzebnie dałaś dużą literę po wypowiedziach bohaterów (wydarła się, zapytała). Wrażenia będą, jak znajdę trochę czasu i sobie wszystko poukładam w głowie :).
OdpowiedzUsuńOk. Postaram się dzisiaj przeglądnąć rozdział i wyłapać błędy.
UsuńCzęść to znowu ja. Mam pytanie ale nie związane z szamańską kukiełką. O tuż chcę wiedzieć kiedy będzie kolejny rozdział idealnej iluzji. Naprawdę podobają mi się przygody Brooklyne ale powiem szczerze że trochę brakuje mi panny Raccoon. Dlatego chcę wiedzieć kiedy zabierzesz się za drugi blog.
OdpowiedzUsuńRozdział właściwie jest gotowy. Musze dokończyć pewien dialog i opublikuję. Nie śpieszy mi się ze względu na to, że Idealna Iluzja miała być taką odskocznią od kukiełki, a że postanowił odrestaurować opublikowane rozdziały na szamańskiej, nie kwapię się do odświeżenia idealnej.
UsuńDziś jednak będzie rozdział 3
To wspaniale.... Chodź rozumiem nie które sprawy.
UsuńOk weszłam na twój blog i widzę sporą zmianę, a pierwsze co mi przykuło uwagę to wygląd.... jest po prostu zajebisty. Naprawdę... I widzę też, że już masz pomysły na nowe tomy opowieści i dałaś nową zakładkę o rasach półmartwych. Naprawdę jest tu odjazdowo.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziały. :)
Pomysł był zawsze, od początku myślenia o historii. Teraz jedynie dodałam obrazki tomów, bo akurat je zrobiłam i pomyślałam, że będzie to fajnie wyglądać. Już dawno zastanawiałam się czy dodać rasy. Miałam mieszane uczucia, co do tego, ale jednak to dobry sposób na ogarnięcie półmartwych.
Usuń