20 kwietnia 2013

Rozdział III: Poznanie cz. 4



Między czarnym a złotym odcieniem bycia

Przeznaczenie to wschodzące słońce
 Urodziłem się ze strzelbą w rękach
 Z bronią zrobię mój ostatni krok
 I właśnie dlatego nazywają mnie
 Złym kompanem - nie mogę zaprzeczyć
 Zły, zły towarzysz do dnia, w którym umrę

     Rok 1941, Perfaktura Shimane, Japonia
     Nowo utworzone miasto w obliczu nieświadomości ludzi mieszkających tutaj we względnym spokoju gościło wiekowy ród cętkowanych kotów rozciągających swoje domostwa od wybrzeża wód Morza Japońskiego po granice Hamady. Wilgotny klimat odpowiadał tym niewybrednym półmartwym z roku na rok doświadczającym skrajnych zim czy długotrwałych letnich upałów w obszarze wolnym od przykrych zjawisk pogodowych i z rzadka występujących trzęsień ziemi niszczących wytrwale budowane namiastki normalnego człowieczeństwa. Nielicznie zamieszkała Perfaktura stanowiła kolejny element chwalący ten teren, tworzący dobre schronienie odbiegającym wyraźnie od ludzkiego usposobienia panterom. Stworzenia nie narażone na większe ryzyko zdemaskowania prowadziły żywiołowy rytm drapieżnego życia dorosłych i młodych kotów w zgodzie ze zwierzęcą naturą.
     Smolisty Okręg, jedno z wielu kocich terytoriów, trzymał się z daleka od wybrzeża i wód morza rozbijając swoje drobne państwo półmartwych w środkowej części miasta Hamady wśród łąk, lasów, i sadów kwitnących wiosną wiśni. Otoczone ogrodzeniem wyczuwalnym przez istoty z aktywowanym genem śmierci, wpisywało się perfekcyjnie w balami drewna wyznaczone koło zagrody dla ożywionych istot. Nazywane przez wielu miasteczkiem, wsią podzielone na dwie części przeciwieństw odległych acz łudząco bliskich sobie, w stabilności przetrwało najcięższe okresy.
     Zachodnia część okręgu pachniała dynamicznym życiem i tętniła żwawo bijącym sercem – to dzieciaki o ludzkiej strukturze nie zmienione jeszcze przebywały na terenie przygotowanym pod potrzeby człowieczej egzystencji. Wschodnia połowa cechowała się niebezpieczeństwem przeplatanym porykiwaniami dużych kotów – to reinkarnaci w sile nowej powłoki ciała dumnie stąpający po ziemiach Hamady. Nie zakłócali dojrzewania młodym półmartwym, nie przekraczali linii wyrysowanej krwią poległych na brukowanej uliczce tylko z daleka obserwowali odległe dla nich życie, czekając na moment ich zmiany. Oprócz świętego miejsca schowanego w gąszczu lasu, gdzie krwawo składano ofiarę śmierci, aby móc otrzymać doskonalszą wersję ziemskiego bytu, rosłe domy zawieszone nad powierzchnią ziemi na grubych pniach ściętych drzew, chroniły w czterech luksusowych kątach półmartwych z rodzaju Felidalich.    
     Siedlisko kłów i pazurów było szczególnie wyjątkowe ze względu na skrywaną na swych ziemiach, niewyróżniającą się z tłumu nowego pokolenia istotkę. Nie wybijał się ponad inne dzieciaki wieku dorastającego, choć prezentował niebywałą waleczność, czym niezaprzeczalnie odznaczał się ten bystrooki chłopiec. Ciemne cielsko dziecka w postaci zwierzęcej potwierdzało prawdę o półmartwych ze Smolistego Okręgu, w której to melanistyczna odmiana lampartów odgrywała główną rolę w tworzeniu wielkiego rodu cieni. To szlachetność powtarzalna z wieku na wiek w niezaburzonym rytmie, kiedy przychodzili na świat nowi członkowie i otrzymywali czarnego kota, jako duszę współtowarzyszącą w życiu pośmiertnym. Chłopiec, który trasę wędrówki za kotarą drugiego świata pokonał ponad cztery lata temu, wciąż miał dziesięcioletnie ciało i umysł, i niemal nie różnił się od ludzkich dzieci zamkniętych za krwawą linią odmienności. Gdyby nie zawziętość zwierzęcej duszy często pragnącej wyjść na zewnątrz, wydawałby się najzwyklejszym dzieckiem o niepohamowanej sile do wyzwań i zabawy.

     Mglista noc otaczała chłodem nieokryte ciała, uwieczniając je w obrazie lodowatej ramki. Ciężkie chmury samotnie sunęły granatem nieba, same gwiazdy stały się wyblakłe od pozostawionych przez szare kłęby nieścieralnych smug. Szaleńczy bieg echem rozchodził się po ciszy opadłej na w runo lasu, szturchając w bezruchu zawarte korony drzew uderzeniami małych stóp. Młody chłopiec przedzierał się szlakiem korzeni i drobnych krzaków, przeskakując je ze zwinnością dorosłego, atletycznego kota, polującego na zbiegłą ofiarę, ale w tym wypadku to on stanowił zdobycz dla napastnika czającego się w pobliżu. Rozbawiona twarz dziecka zaskakiwała w tym momencie niezaprzeczalnie groźnym i mało zabawnym, lecz skośnooki pełen siły dodawanej przez ducha wierzył uparcie w swoje zwycięstwo, i pozytywne emocje wyginały usta ku górze.
     Włosy szamotały się z wiatrem, płuca nie nadążały z nabieraniem i przetwarzaniem oddechu, jakże ważnego w rozwijającym się organizmie. Chłopiec opadał z sił, co sugerowało wyraźnie ciało, ale nie przyznawał tego umysł usiłujący wciąż walczyć coraz mniej skutecznie acz z ogromnym zapałem. Uwaga ulatywała, ustępując miejsca nalegającej senności obciążającej powieki i rozmywającej obraz przed oczami. Z niewiadomej strony wyskoczył napastnik pod postacią masywnego rudego basiora o ślepiach palonych złością. Osłabione zmysły dziecka nie zdołały uchwycić doskonale wymierzonego ataku w miarę doświadczonego młodego wilka z klanu zamieszkałego w Prefekturze Yamaguchi. Przygniótł kota do wilgotnego podłoża, obnażając pełne śmiercionośnych ostrzy szczęki naszpikowane lśniącymi stożkowymi zębami. Odór rozkładającego się mięsa wypełzł z dyszącego wściekle pyska basiora, co sugerowało, że półmartwy ucztował w nieodległej przeszłości.
   - Dobrze się bawiłeś, tak? – Wycharczał zniekształconym głosem przeinaczając słowa, których wilczy pysk nie potrafił swobodnie wypowiadać, ale zdanie zabrzmiało na tyle wyraźnie, by czarna pantera poczuła groźbę i powagę zamiarów drzemiących w umyśle przeciwnika. Rudy drapieżnik radził sobie nadzwyczaj dobrze w przemawianiu pod postacią zwierzęcą i świadczyło to o ogromnym doświadczeniu napastnika, i nikłych szansach młodszego wszakże o ponad czterdzieści lat chłopca. – Kraść zdobycz starszemu, to odważne, ale ta odwaga, to zniewaga dla mnie. Zrozumiesz chyba, że muszę wymierzyć karę?  
   - Wilku! Nie złość się, to była zwykła pomyłka – Wydusił z siebie z trudem, gdy kolosalna łapa przylgnęła do lichej szyi dziecka. Wystarczyło jedno silniejsze spięcie mięśni, aby tchawica i przełyk złączyły się w jedno, i rozsadziły się od wewnątrz jasnoczerwoną krwią. Półmartwy zacisnął oczy ze strachu i bólu łupiącego z wolno miażdżonych podkowiastych chrząstek, przepraszając w myślach ducha, który dał mu to drugie lepsze życie. Bał się, ale nie drżał, nie wył wypełniany po brzegi lękiem, z pokorą przyjął taki los zgotowany sam sobie, odliczając sekundy od bycia ponownie martwym. Stalowe tęczówki okalały pysk basiora z odwagą, bijącą z głębokich, rozwartych szeroko źrenic, zamierzając obserwować wilczego napastnika aż po kres znaków życia. 
   - Posłuchaj uważnie, co mówię: za pomyłki także powinno się płacić najwyższą cenę – oznajmił zniżonym tonem ponurej i bezuczuciowej barwy rozgniewanego zwierzęcia, przybliżając rozwarty pysk do szyi chłopca. Krople śliny opadły na zaznaczoną gęsią skórką skórę i wykreśliły oślizgły zygzak na ciele, spływający opieszale w dół. Kły niegroźnie drasnęły ciało, sprawdzając twardość tkanki, przygotowując się z rozmachem do rozerwania nowo narodzonej powłoki półmartwego.
     Rudy wilk zaciągnął się zapachem strachu, którym parował organizm dziecka, czując narastające w sobie zadowolenie. Łapę zsunął na klatkę piersiową, utrudniając swobodę w ostatnich oddechach dziecka, odkrywając przed sobą pulsującą tętnicę. Przeciągły, gardłowy warkot obdarował nieprzyjemnym uczuciem szumiące uszy skośnookiego, mlaśnięcie zniesmaczyło i dopełniło ściskającym wewnątrz przerażeniem. Chłopiec nie wytrzymał, przymknął oczy, gdy pysk zwierzęcia szykował się do zatrzaśnięcia na skórze.
     Nagłe odciążenie zszokowało dziecko poderwane gwałtownie z ziemi ze wzrokiem wodzącym po każdej możliwej stronie lasu z pytaniami: co się wydarzyło? Wilczy półmartwy pochwycony za gardło człekokształtną dłonią przewrócony został na grzbiet i wywleczony w stronę jednego z dorodnych drzew, gdzie uderzony łbem o pień, padł na ziemię z żałosnym wyciem. Tajemnicza postać w lśniącej pelerynie, skrywająca swoje oblicze za płachtą szerokiego kaptura, z lekkością zadała cios w podbrzusze zwierzęcia, wyrywając donośniejsze odgłosy cierpienia z gardła przesyconego smakiem porażki. Dotychczas niebezpieczna istota ustępowała porywczością odczuwalnie silniejszemu przybyszowi. Nieznajomy przykucnął przy dobrze zbudowanym wilku i dłonią pogładził go po miękkiej sierści, śmiejąc się ze słyszalnym politowaniem.  
   - W zupełności się z tobą zgadzam – powiedział, a głos ten znajomo zabrzmiał w myślach chłopca. Czyżby to on? Pomyślał. – Za pomyłkę powinno się otrzymywać najcięższą z możliwych kar…
     Dłonie przeszły przez ciało do środka trzewi, jakby jego konsystencja miała postać stężałej substancji, utrzymującej w galaretowatej przestrzeni masę narządów. Krew niepewnie pojawiła się w zablokowanych placami dziurach i wypłynęła siarczyście, kiedy ręce rozeszły się na boki, złączając cztery groty w skórze w jedną, rozwarta wściekle ranę. Posoka sprytnie omijała defekt w ciele, ale większa jej część wyleciała z organizmu przyciągana grawitacją, osłabiając wilka skamlącego i wyjącego do melodii cierpienia. Mężczyzna dźwignął się ocierając ręce z krwi agonią usypianego półmartwego. Zwierzęca forma wolno traciła na swoim wyglądzie, nabierając wyraźnie ludzkich kształtów. Duch wilka schowała się głęboko wewnątrz poparzonego bólem ciała wśród strzępków przebudzonej z uśpienia duszy człowieka. Przed oczami tych pozostałych bez uszczerbku na zdrowiu pojawił się nagi mężczyzna.
   - Tayron, podejdź tutaj – nakazał przybysz, a kaptur nieustanie zakrywał prawdę o jego obliczu, czego  nie zamierzał ukrywać, przyzwyczajony do noszenia tej części garderoby na zmierzwionych włosach. Głos zdradził tajemniczego gościa, mimo iż w pierwszym momencie chłopiec  wahał się przed podjęciem decyzji, czy to naprawdę ten mężczyzna?
   - Augustyn – wypowiedział cicho skołowany widzianym przed momentem zdarzeniem. Podszedł do osoby, która zjawiła się w jego życiu nagle, jak dzisiejszej niespokojniej nocy. Ponad cztery lata temu Alchemilla zawitał w skromnych progach domostwa Munakata, gdzie zadziorny skośnooki zamieszkiwał wraz z ojcem i matką trzecie piętro budynku po zachodniej stronie linii krwi. Jaki był cel wizyty dziwnookiego? Tym mały Tayron się nie interesował omotany gorliwymi rozmowami wśród rówieśników na temat zbliżających się przemian ludzkich dzieci w półmartwych. Niemal nie zwracał uwagi na wysokiego mężczyznę do momentu ich wspólnej rozmowy na temat tego, kim niebawem stać miał się chłopiec. Flakonik z mleczną substancją zwrócił całą uwagę dziecka, badającego szarym wzrokiem bulgoczącą masę wewnątrz przedmiotu. To będzie twój towarzysz. Potrzymaj go, zaznajom się z nim, ponieważ czekać cię będzie długa droga, którą on pomoże ci przebyć. Tayron nie rozumiał tych słów, nie rozpoznawał wielkiej wagi przeznaczenia jakim ktoś chciał obciążyć go poprzez ofiarowanie mu zamkniętej we flakoniku duszy. Zaufał mężczyźnie i zaprzyjaźnił się z bytem ze szklanego więzienia.
   - Do ciebie należy decyzja czy chcesz pozostawić przy życiu tego wilka, czy wolisz, aby podzielił los, jaki zamierzał uczynić tobie? – Augustyn postawił dziecko przed ciężką sytuacją przerastającą młody umysł. Chłopiec nie winił za nic leżącego teraz w strugach krwi półmartwego, nie miał również za złe, że go zaatakował, w końcu, w ostateczności, udało mu się przeczyć. Los wykreowany przez wilka nie ziścił się w czynach, nie widział powodu, by mścić się na nim za niewykonaną śmierć. Obawiał się jedynie, że zły wybór zmieni nastawienie mężczyzny do niego. Doskonale wiedział, co odpowiedzieć, jednakże wstrzymywał się z wypowiedzeniem słów.
     Błagalne, ciemne spojrzenie wilkołaka wprawiło rytm serca dziecka w chorobliwe łomotanie o nierównych tonach. Zdecydował.  
   - Rodzice uczyli mnie, aby mądrze wybierać – oznajmił chłopiec, odwracając głowę w bok. Cierpienie zdobiące twarz nieprzyjaciela, burzyło wyobrażenie, że ten świat pozbawiony jest wad i opiera się na zabawie, i zmianach w zwierzęta. Tayron za dużo zobaczył, to zwyczajnie go przerosło, a przecież nadal był dzieckiem, któremu pozostało kilkanaście lat, żeby nabrać wprawy w rozumowaniu mechaniki tego życia. – Mówili, żeby przemyśleć dobrze czy osoba, którą nazywamy wrogiem jest tego warta. I chcę się przekonać. – Dokończył swoją myśl, ujawniając tym samym bogate wnętrze. Augustyn przymknął oczy, kiwając głową na znak zgody.
   - Zdecydowałeś, a teraz daj mi w spokoju porozmawiać z tym wilkiem, dlatego odejdź daleko, tak żebym cię nie widział, nie słyszał ani czuł. – Nakazał dziecku silnie acz niegroźnie, wypowiadając słowa. Munakata skierował się w stronę, którą znikomy gest mężczyzny wskazał placem  drogę skierowaną na północ. Z początku żwawy krok przerodził się w bieg, jakby nadal uciekał przed goniącym go wilkiem i twarz obmył lęk niemal tak wyraźny, jak ten przed momentem niedoszłej śmierci. Przestraszył się i zapragnął znaleźć się w objęciach matki.
     Mężczyzna upewnił się, że Tayron wykonał polecenie i przykucnąwszy ponownie przy rozerwanym ciele chłopaka, zaciągnął zmętniałe uczuciami powietrze.
   - Szacuję, że czas regeneracji twojego organizmu może wynieść dwa góra trzy dni, jeżeli nie będziesz żywić się krwią. Sen będzie tutaj konieczny i pomoże skrócić czas naprawy, ale przez to staniesz się bezbronny i możesz paść ofiarą wrogo nastawionych półmartwych. Jeśli zaś zaczniesz polować możesz pozbyć się całej krwi z organizmu, co równa się unieruchomieniem, a to też jest niedobre wyjście. – Augustyn opisał stan wilka, utwierdzając go w przekonaniu, że ma niewielkie możliwości na wydostanie się z tego koszmaru, ale instynkt nakazywał mu wierzyć w przysięgę daną, że pozostanie przy życiu. - Masz moją łaskę, bo chłopiec ten, którego chciałeś zamordować postanowił dać ci szansę, więc skorzystaj z niej i czekaj tutaj. Jestem zmuszony zrobić wszystko, abyś przeżył, i spotkał się z nami w dzień, kiedy przylecą kolibry rychłej walki.  

     Miasteczko, rodzimy dom Tayrona, już od dawna nie wywołało u niego tylu dobrych emocji, co sprawił sam jego widok. Z radością przekroczył szeroko rozstawione bale drewna imitujące bramę wejściową na teren Smolistego Okręgu. Rozglądnął się amoku, poszukując znajomych twarzy, zdając sobie sprawę, że tęsknił za tym miejscem. Uciekł stąd pewnego niespodziewanego dnia dwa miesiące temu, stawiając sobie za cel wyzwania i niegroźne potyczki na miarę jego dziesięcioletniego ciała. Po otrzymaniu duszy zyskał coś więcej niż tylko długowieczne życie, zyskał świadomość wielkiej mocy drzemiącej w dorastającym z nim duchu czarnej pantery. Narosła wówczas w środku dziecka potrzeba samodoskonalenia się, szkolenia umiejętności, jakie niepewnie dawała mu dusza, jakby oswajająca się z nim po czasie uśpienia, nie kontrolowała tej siły, którą czuł za każdym razem przebudzenia.  
     Twarz matki mignęła w dali. Stała na trawiastym placu, tupiąc nogą widocznie zniecierpliwiona długim oczekiwaniem. Kobieta poleciła Augustynowi odszukanie niesfornego chłopca, jednak obawiała się, że za późno zdecydowała się poinformować dziwnookiego. Zlękniona i zaszczuta obawami bała się stać przy bramie wejściowej, aby nie ujrzeć samotnie stąpającego Alchemille zwiastującego złe wieści. Wolała wbić wzrok w ziemię i przelać uwagę na szum codziennego życia okręgu, uciekając świadomie od sygnałów, jakie mogłaby odebrać z miejsca pobytu mężczyzny. Chciała pozostać w nieświadomości i w finałowym spotkaniu z Augustynem otrzymać nagrodę za krzepiącą wiarę w postaci własnego dziecka, ale czas czekania na prezent przedłużał się, powoli zaczęła tracić nadzieję.
     Kaori Munakata zagarnęła proste, ciemne włosy za ucho o długości bliskiej  zakrzywionych do przodu ramion. Zmartwienie widniejące na twarzy odebrało nieco witalności skórze, ale rysy niezaprzeczalnie piękne i nadzwyczaj młodzieńczo wyglądające utrzymały się na opadłych w smutku policzkach, wciąż gotowych do radosnego uśmiechu. Szare oczy o wyraźnym metalicznym blasku odziedziczył po niej Tayron, lecz reszta urody dziecka przeszła z jego ojca, który nie zamartwiał się o młodą panterę w tak dużym stopniu jak roztargniona Kaori. Bunta Munakata przeżywał na swój sposób ucieczkę syna, starając się pojąć sens zachowania chłopca, zrozumieć przyczyny tego postępowania. Nie negował tego równocześnie nie pochwalając porywczego postępowania, nie planował także karać za to Tayrona, bowiem czuł, że to było ważne dla jego rozwoju.
     Szare ślepia rozjaśniły się na widok rodzicielki. Zerwał się dynamicznie do biegu, zapominając o przykrych wydarzeniach z nocy.
   - Mamo! Tu jestem! – Zaalarmował, wtapiając się w jej ciepły, troskliwy uścisk ramion. Letnim powietrzem pachniały włosy kobiety, Tayron odetchnął, zakańczając w tym miejscu swoje samotne podróże po Japonii.
   - Niech to będzie ostatni raz, kiedy robisz nam coś takiego! – Pouczyła go karcącym tonem, ale na większą złość nie było kobiety stać. Sama myśl, że trzyma chłopca bezpiecznie w rękach leczyła wszystkie dolegliwości gniewu i rozpaczy.
   - Zakładałem się nawet ze starszymi, że wygram – zaczął dumny z siebie i zarazem przerażony, formułującą się w krwawe obrazy, sytuacją z wilkiem. – Wygrywałem, tylko raz mi się nie udało. Wolę zostać tutaj.      
   - Idź teraz do ojca – zaproponowała dziecku Kaori, gładząc potargane włosy syna i wymierzając z nim podobne szare spojrzenia. – Udawał silnego, dlatego nie przyszedł tutaj, ale martwił się tak mocno jak ja.
     Tayron uśmiechnął się raz jeszcze do matki, wyrażając skruchę. Dziwnookiemu pomachał w biegu o mało, nie wpadając na mieszkańca Smolistego Okręgu. Pełen niespożytkowanej energii. Pomyślał mężczyzna.
   - To początek, a już jest pewny, że ma coś wielkiego w sobie – rozpoczęła z wyraźna nutą lęku w głosie, odwracając głowę w stronę Augustyna, kiedy energicznie podskakujący syn zniknął za jednym z budynków. – Mniemam, że nie pozwolisz, aby stała mu się krzywda? – Zapytała z pewnym rozkazem między słowami, unosząc znacząco brew ku górze.
   - O to się nie martw – uspokoił kobietę Alchemilla. – Jest dla mnie wyjątkowo cenny i nie spodziewasz się jak bardzo będę dbać o jego życie.
   - Nie znamy się za dobrze, nigdy nic nie wspomniałeś o sobie – Kaori postanowiła wypytać mężczyzny o rzeczy, które od paru lat ją trapiły, ale sporadyczne, krótkie wizyty Augustyna nie były odpowiednim momentem na tego typu pogawędki. – Bunta szybko ci zaufał, czy coś w tym wszystkim jest? Znacie się dłużej?
   - Myślisz, że to jakaś intryga? – Stwierdził z wyraźnym rozbawieniem. – Po prostu miałem dla was dobrą ofertę, Tayron ze wszystkich dzieciaków nowego pokolenia wydawał się najlepszym kandydatem do zasilenia mojej drużyny, to wszystko. A ja jestem w tym najmniej ważny, dlatego nie mówię nic o sobie, to strata czasu. Chcę być tylko jego opiekunem i podczas rozgrywek doprowadzić go do zwycięstwa.
   - Jeżeli kłamiesz… - Zagroziła mu wyraźnym, chłodnym wzrokiem, odchodząc w stronę, którą parę minut wcześniej obrał jej syn.    

***

     Rozszarpany chłopak leżał posłusznie pod drzewem, gdzie porzucono go w poniżającej postaci, ale nie rozmyślał w tym momencie nad tym, jak żałośnie wyglądał, oszpecony wewnątrz myślami bólu. Zaciskał oczy, próbując przełknąć cierpienie i nasłuchiwał odgłosów lasu o poranku, wyłapując dźwięków oznaczających zagrożenie. Natrętny różany zapach, zjawiony znikąd, przebijał się walecznie przez odór rozlanej krwi wirującej wokół postaci wilka, cucąc z otępienia. Półmartwy ożywił się, szeroko otwierając zaczerwienione i wilgotne oczy, szykując się na atak. Jego ciemnym ślepiom przedstawiła się postać nastoletniej dziewczyny o intensywnym pomarańczowym spojrzeniu i burzy gęstych, falowanych brązowych włosów, otulających nagie ramiona.
     Hilary niewiele młodsza od pokiereszowanego półmartwego przykucnęła przy jego nagiej postaci, badając wzrokiem stan chłopaka nieco onieśmielona. Obmyśliła działania, jakimi chciała naprawić szkody wyrządzone przez Augustyna, ale nie spodziewała się aprobaty ze strony wilka. Spróbowała wytłumaczyć ciemnookiemu do jakich czynów się dopuści i czego spodziewać się może wyniszczony bólem chłopak, licząc na odrobinę zrozumienia.
   - Nie widzę innego wyjścia – zaczęła, łapiąc delikatnie palcami krańce rozerwanego ciała. – Muszę to zszyć.
   - Czym? – wydusił z siebie, dostrzegając zakłopotanie na twarzy dziewczyny.
   - Kością i włosami – odparła, wędrując rękom ku zawiniętym kosmkom. – Garść moich włosów i twoje żebro. To będzie moment, ułamię kawałek i zabiorę się za resztę.
     Półmartwy nie drgnął, nie sprzeciwił się donośnie, ale pragnął zaprotestować z całych znikomych sił, niestety bez swobodnego nabrania powietrza słowa pozostały na krtani, uwidaczniając się wyłącznie na twarzy pełnej wybuchowej ekspresji. Hilary wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia wilkowi, że w tej sytuacji jest zdany na jej doświadczenie. W pierwszej chwili rozcięła pazurem gruby lok z wewnętrznej części włosów i ułożyła go w otwartej dłoni chłopaka. Ręką powędrowała do rany, zanurzając w mięsistej breji smukłe palce, nie dbając o delikatność, wprawiając ciemnookiego w mocniejsze doznania bólu. Ścisnęła żebro w połowie jego długości i odliczając wolno do trzech złamała z precyzją w wyznaczonym miejscu.
     Agonalne drżenie przeszło wzdłuż ciała półmartwego. Lycanida wytrzymał mężnie tę dawkę cierpienia i okradziony z resztek świadomości pozwolił dziewczynina na zaszycie otwartej rany wystruganym z kości szpikulcem, na który nawlekła elastyczne włosy.  

***

     1944, Nebraska, USA       
     Przyparta do szyby ręka zasłaniała cześć malowniczego górzystego krajobrazu rozpościerającego się na horyzoncie Chardon State Parku. Kobieta nieobecnym wzrokiem sunęła płasko ściętymi szczytami porośniętymi gromadami drzew iglastych, nie wzdychając do piękna natury, co zazwyczaj czyniła, wyglądając przez okno. Co też mną kierowało, że odważyłam się to zrobić? Jego krew pozostała na moich rękach, dlaczego wcześniej nie pomyślałam, że będzie na nich zawsze? Splamiłam się cudzym przeznaczeniem. Rozmyślała, złoszcząc się na siebie za głupotę młodzieńczych lat, z żalem wodząc za wzbijającym się w przestworza ptakiem.
     Jesień opadła na osadę, goszczącą na południe od miasta Chardon, przynosząc chłodniejszą temperaturę. Półmartwy zakątek nie należał do obficie zamieszkałych przez ożywione istoty. Wytrzebiony przez liczne spory stracił wielu godnych członków o lwiej duszy, ale w zmian, dla utrzymania harmonii, otrzymał pęk nowego pokolenia prężnie rozwijającego się w prawidłowym rytmie. O dzieci dbano z należytym dla nich szacunkiem, bowiem mieli odtworzyć siłę podupadającej osady. Starsi półmartwi z niemałym trudem próbowali utrzymać poziom, zamieszkiwanego przez nich miejsca, w warunkach godnych ludzkich istot, mimo dawno zapomnianych przez nich wymagań człowieczego ciała. Starali się, toteż nieliczne słabsze jednostki odeszły przedwcześnie nie doczekując się przemian.
     Ponad dwa lata temu odbyły się jedne z kilku obrzędów, rozciągniętych na w przestrzeni czasu, otwierających drogę do harmonijnej egzystencji. Na drugą stronę przeszło wówczas troje dzieci i wszystkie powróciły w chwale nowego życia. Carla Vickers ten moment przeżywała silniej niż inne, gdyż najważniejsza część jej świata rozwinęła się wystarczającą do odbycia nieprzyjemnej podróży. Syn kobiety - Corey – dorósł do próby podarowania go śmierci, chociaż psychika chłopca nie osiągnęła zadowalającej odwagi. Carla obawiała się typowym rodzicielskim strachem o własne dziecko, że tchórzliwy blondyn nie trafi z powrotem do ciała, że zlęknie się tym bólem napierającym przy kolejnym kroku przybliżającym do umysłu. Chłopiec zadziwił wszystkich, a nie wielu wierzyło, że stanie się półmartwym.
     Wtedy, przed dniami obrzędów w roku czterdziestym drugim, pojawił się on – mężczyzna o dziwnych tęczówkach i uroczym uśmiechu niebezpieczeństwa. Carla znała dobrze Alchemille, spotkała go wieki temu w sytuacji odtwarzanej w pamięci na nowo, kiedy wydało się kobiecie, że już ją usunęła na zawsze. Czasem sądziła, że ta znajomość rozwinęła się nie w tym kierunku, który powinna, jednak rozumiała, że to przez swój błąd zmuszona została do podtrzymywania dobrych relacji z dziwnookim typem. Augustyn nie należał do złych osób, przynajmniej nie w mniemaniu Carli, ale nie podzielała jego zapału i pragnień zgładzenia tego największego zła. Uważała, że plany mężczyzny prowadziły do nikąd, a egoizm, którym się posługiwał raził w oczy dojrzała kobietę wyleczoną z dziecinnego charakteru z wieku osiemnastego.
     Zawitanie mężczyzny w osadzie wybiło z rytmu kobietę i sprowadziło ciemność do dotychczas jasno myślącego umysłu. Przyszedł po niego? To by się zgadzało. Jego krew na moich rękach... Teraz Corey będzie tym, który utrzyma plany Augustyna w stabilności, ale nie mogę być na niego zła. Sama do tego doprowadziłam i jestem tego winna im, tym których nienawidziłam. Nieskładne przemyślenia kobiety potwierdziły prawdę o przybyciu dziwnookiego, niosącego w dłoniach flakonik. Przeznaczenie upomniało się o swoje. Stwierdziła, zgadzając się na prośbę Augustyna; czy może zostać opiekunem Corey’a? Wielokrotnie analizowała swoją decyzję żałując jej, ale zdawała sobie sprawę, że gdyby nie Alchemilla, młody Vickers nie powróciłby do ciała zmieszany sprzecznymi informacjami. To najlepsze, co uczyniłam po tylu latach. To moja rekompensata za niegodziwość.

     Kobieta natrętnie badała wzgórza wzrokiem ubranym w zniecierpliwienie. Dochodzące z oddali pojękiwania bólu doprowadzały zmysły Carli do tragicznej wojny smutki z gniewem rzucających opanowaniem na wszystkie strony. Trzaśnięcie drzwi opamiętało jasnowłosą lwicę, przywracając chwiejny spokój nadal targany na strzępy cyklicznym krzykiem z podziemi. Odpuściła bezowocne wyczekiwanie przy oknie i skierowała się krokiem szybkim charakterystycznym dla ludzkiej jednostki ku pomieszczeniu na parterze. Zwiewna, prosta biała sukienka sięgająca kolan wiła się w powietrzu niczym morskie fale, a łososiowy szal przewiązany w pasie uderzał o materiał podobnie jak koński ogon o unoszące się w galopie okute kopyta.
     Przestronne pomieszczenie stanowiło ogromną przestrzeń salonu, do którego bezpośrednio wchodziło się poprzez drzwi frontowe. Dwa duże okna wstawione w przylegające do siebie ściany odkrywały najznamienitsze widoki gór i lasów Nebraski bliskich sercu lwów. Podłogę zaś zdobił rzucony niedbale dywan przedstawiający niedźwiedzia grizli – półmartwego naprzykrzającego się niegdyś mieszkańcom osady, a mapy, zdjęcia i rysunki zdobiły fasady drewnianego domu. Kobieta zjawiła się u stóp schodów, obserwując skrupulatnie przybysza. Twarz Augustyna rozpierała dziwna obojętność do słyszanych dźwięków, to celnie ugodziło rozeźloną Carlę, piorunującą wzrokiem sylwetkę mężczyzny odzianego w swoją wiekową, lśniącą pelerynę. Alchemilla skinął głową w geście witania się, a dostrzegłszy ognistą wściekłość w błękitnych tęczówkach, rzekł:
   - Drobne komplikacje – oznajmił, wyjaśniając źródło chorobliwie brzmiących jęków dziecka kończonych zawsze silnymi rykami zwierzęcej duszy przedzierającymi się przez jego gardło. Dochodzące z piwnicy cierpienie nikle poruszało dziwnookim myślącym wyłącznie nad jednym problemem krążącym wokół tej sytuacji. Mężczyzna przejmował się grożącym chłopcu efektem tych roznoszących młody organizm bólów, efektem ostatecznie niwelującym sens składanej latami układanki. Śmierć zakończyłaby wszystko…
   - Nie przemyślałeś dobrze tego! – Wydarła się kobieta, zaciskając mocno dłonie w pięści. Zaufanie Augustynowi nie należało do prostych rzeczy, wiele ofiarowała z siebie, aby przejść na jego stronę, a teraz nie była w stanie wybaczyć sobie, że jej syn kona w ciemnościach podziemi, ponieważ los wrócił po zapomniane dzieje jej win. – Gdybyś wszystko miał przemyślane, jak mnie zapewniałeś, nie doszłoby do tego!
   - Przyznaje, jestem zaskoczony tym obrotem spraw – zgodził się ze słowami Carli, przybliżając się do wejścia do piwnicy. Przymknięte drzwi zagłuszały przerywane chwilową ciszą krzyki, ale na tyle wyraźnie przebijały się przez drewnianą osłonę, że doskonale uświadamiały, jak ogromne cierpienie niosły wyniesione ze strun. – Ale wszystko da się jeszcze sprostować, nie sądzisz? Poza tym, to co uczyniłem było koniecznością, dlatego nie przelewaj złości na mnie, to nie ja zawiniłem wtedy.
     Oczy kobiety rozszerzyły się, źrenice skurczyły w zaskoczeniu, bowiem nie spodziewała się takich słów ze strony Augustyna. Arogancja mężczyzny zamknęła wszelkie słowa żalu jeszcze przed momentem naglące do wydostania się na zewnątrz. Ma rację. Ten perfidny typ ma rację, a ja straciłam ostatnią linię obrony. Uświadomiła sobie Carla, zmieniając nastawienie z krzykliwej i niezadowolonej na utemperowaną prawdą o tym, co uczyniła w zamierzchłych czasach. Rzuciła Alchemilli ostatnie przesycone goryczą spojrzenie, wzdychając po usłyszeniu kolejnego krzyku syna.
   - Ty również święty się nie wydajesz, ale masz rację, zawiniłam wtedy – przyznała się, markotniejąc na twarzy i tworząc większa szparę w drzwiach. Tona przeraźliwych dźwięków wystrzeliła niespodziewanie, rozchodząc się po dużym pomieszczeniu salonu. – Ale to nie czas na przekomarzanie się. Zejdźmy na dół.

     W rogu na z wyglądu miękkim łożu zwijał się w napływach siły rozsadzającej wnętrze blond włosy Corey o drobnej posturze. Oczy chłopca zaciśnięte do granic możliwości zmarszczyły się wokół pobrużdżone napięciem, a jego sylwetka wydawała się karykaturalnym obrazem abstrakcyjnej sztuki. Rozdęta klatka piersiowa wypchała żebra prześwitujące przez rozciągniętą nadmiernie skórę, jak gdyby jakiś twór nie potrafił pomieścić się wewnątrz. Dłonie powyginane boleśnie zatrzymały się w pół formie między ludzką kończyną a zwierzęcą łapą i nogi podobnie nie transformowały się do końca, ukazując prześwity mięśni i kości gotowych do przemiany, lecz zagubionych w sygnałach organizmu.
     Mężczyzna podszedł do miejsca jęków dziecka i porykiwań duszy - dwóch istot podobnie cierpiących. Jednej rozpychanej od środka, drugiej zgniatanej przez ściany organizmu gospodarza. Przysiadł na brzegu łóżka, doglądając nagiego torsu Corey’a; nabrzmiałego i straszącego oczy, że zaraz pęknie wylewając stukające serce. Ręka Augustyna powiodła w miejsce mostka i przyłożona ostrożnie do ciała próbowała odebrać sygnały z ciasnego wnętrza. Nerwowe uderzenia odcisnęły się na nawierzchni dłoni, to dusza lwa rozgniewana szukała sposobu na ratunek. Dla Alchemilli rozwiązanie było jedno.
   - Mam sposób – zaczął Dziwnooki powstając z zajmowanego miejsca i rzucając znaczące spojrzenie na blade oblicze kobiety, drżącej skrycie w sobie. Nie czuł się dumny z myśli krążących mu po głowie, jednakże ta wizja, niezaprzeczalnie krwawa i okrutna, odkrywała drogę do ukojenia w zadawanych przez duszę lwa ciosach. – I nie łudź się, że to będzie przyjemne.
   - Przestań, to zaczyna mieć jakieś podłoże obłędu – wypowiedziała z trudem słowa, marszcząc w przerażeniu czoło, ustępując nacierającej rzeczywistości. Przewidywała, że pomoc dla Corey’a okaże się niczym innym, jak zadaniem większej ilości uderzeń ogłuszających ból już istniejący. Mimo to wywoływało to u kobiety mdlące uczucie w żołądku. – Powiedz, po prostu powiedz mi, nie mam innego wyjścia, jak uczestniczyć w tym wszystkim razem z tobą.
   - Po pierwsze należy siłą zmusić ducha do zmniejszenia swoich rozmiarów – oznajmił, wskazując palcem na wybrzuszoną klatkę i powyginane dłonie wraz z nogami będącymi największym źródłem bólu dla chłopca. – Potem wystarczy wystawić go na śmierć.
   - Mam zabić własnego syna? – Zapytała orzeźwiona zimnym tonem słów Augustyna. To żadne wyjście! Sprzeciwiała się w myślach, nie ośmielając się wypowiedzieć tego niezadowolenia na głos w krzyku z jakim dudnił wewnątrz kobiety. Przez ułamek sekundy zapanowała doszczętna cisza przerwana pośpiesznie zawodzącym jazgotem blondwłosego, który ostudził wrzący umysł Vickers. – To pomoże? I co dalej będzie?    
   - Przy każdym ponownym przebudzeniu zabić kolejny raz – odpowiedział bez emocji. Carla nie miała w sobie ani odrobiny siły, by nawrzucać mężczyźnie brak jakiegokolwiek współczucia. Zawsze taki był, dlaczego staram się szukać w nim empatii? Zastanowiła się, opadając z energii i smętnie, wpatrując się w przewracającego się z boku na bok chłopca. – Do roku czasu. Dusza lwa najwyraźniej była zbyt wielka, aby dopasować się do ciała Corey’a. Takie uśpienie jego funkcjonowania, uśpi również ducha i na spokojnie odnajdą drogę do siebie w snach.
     Stwierdzenie Alchemilli niesłychanie uspokoiło Carlę snującą wyobrażenia o błogich wędrówkach syna po krajobrazach z psychiki uwolnionej od cierpienia. To, co przed chwilą wydawało się dla Vickers brutalnym pozbyciem się wyjącego problemu przybrało postać dobrego i przemyślanego posunięcia ratującego dziecko przed cierpieniem. Uśmiechnęła się dyskretnie pod nosem, odciążając część własnego organizmu z narastającej winy i chaotycznego przepraszania za błędy. Zgodziła się ze sobą, że to dobre wyjście z ślepego zaułka przeznaczenia. Rok czasu, przecież to taki krótki okres czasu, wytrzymam. Upewniła się, lecz ponura atmosfera przegoniła niestabilną chwilę rozluźnienia, gdy ręce mężczyzny ponownie objęły klatkę chłopca po obu stronach żeber.
   - Zaczekaj! – Przystopowała zapał Augustyna, uznającego milczenie kobiety za zgodę na wykonanie powyższego planu. Dziwne oczy zwróciły się na osobę jasnowłosej lwicy z zapytaniem wypisanym na tęczówkach czarnych kropek. – Nie mogę, nie mogę na to patrzeć. Poradzisz sobie sam, ja pójdę gdzieś daleko…
   - Dobrze – przerwał kobiecie próbę wytłumaczenia swojej decyzji. Mężczyźnie było obojętne czy Carla pozostanie w piwnicy, czy odejdzie w nieznaną stronę, bowiem jej osoba zupełnie niepotrzebna przy ujarzmianiu ducha, stanowiła zwyczajny element dekoracyjny. – Przyjdź tutaj za jakiś czas i przynieś mi zimną wodę. Zaprowadzisz mnie na najwyższy szczyt tyle oczekuje od ciebie.
     Dłonie Augusta przywarły się do klatki, obejmując ją w pełni jej drobnych kształtów wygiętych i sponiewieranych. Zaczerwienione ślepia chłopca niepewnie otworzyły się, rażąc błękitem osobę mężczyzny. Dziecko rozumiało, co czekało go w najbliższym czasie, a lęk wylewający się z jasnej barwy przeradzał się w czyste, krystaliczne łzy niewinności. Mokre policzki delikatnie zaczerwieniły się i dusza zaprzestała gwałtownego napierania na wewnętrzna stronę mostka, jakby obydwie istoty godziły się na ustalony przez Augustyna i Carlę plan postępowania. Nieruchome usta młodego Vickers’a wypowiadały słowa; Zrób to, proszę.

     Osada pobrzmiewała pustką, wielu półmartwych zajęło się swoimi sprawami bądź wyruszyło na polowania z niewielką cząstką przemienionych dzieci. Corey nigdy nie odbył swojego głównego tropienia ofiary, od początku skarżył się na ból narastający wewnątrz niego, a kiedy przyszła pierwsza próba przemiany zablokował się w tym stanie, w którym zastał go Augustyn. Alchemilla jednak nie śpieszył się z przyjazdem, zdając młodego chłopca na dwudniowe męki w rozsadzającym go od środka lwem.
     Carla udała się ku studni, dzierżąc wiadro w dłoniach. Z udawanym uśmiechem witała się z mijanymi mieszkańcami napotkanymi sporadycznie na drodze, chociaż blada twarz kobiety demaskowała obawy i trwogi zalegające w niej, to żaden nie naruszył prywatności lwicy. Vickers mimo bólu widocznego na nabrzmiałych od spięcia rysach wyglądała na urodziwą kobietę o jasnych wręcz białych włosach sięgających do połowy szyi. Ciemne brwi mocno odznaczały się, uwidaczniając również migdałowego kształtu oczy błękitnego koloru tęczówek. Duże i szerokie usta układały się w lekki zgryźliwy wyraz, dlatego Carla nie była postrzegana jako słodka istota.     
     Nabrawszy wody odczekała parę minut, a nisko osadzone słońce uniosło się leniwie w górę klarownego nieba. Wzrokiem oszacowała przebytą odległość i skrupulatnie wyliczyła czas, którym straciła przy studni, gdy syn jej przeżywał męki. Już mogę iść. Pomyślała, zwracając się w kierunku przedmiotu i zaskoczona przez mężczyznę obmyła się chłodnym spojrzeniem podobnych jasnych tęczówek odcienia niebieskiego wyraźnie źle nastawionego przybysza. Jason Vickers niegdyś tworzył z kobietą udany związek, którego owoc stanowił dziś młody ich potomek – Corey. Mężczyzna zerwał kontakt z lwicą przed dwoma laty po przyjeździe Augustyna i wyznaniu przez Carlę tej skrywanej od lat prawdy zabierającej pełne szczęście. Nie potrafił zaufać kobiecie złamany na pół przez rozdzierające go emocje, wolał pozostawić ją i zmierzające ku zmianie dziecko, którego ojcem już nie czuł się psychicznie. Złość i niedowierzanie kierowały nim, i podgrzewały burzliwe uczucia wyładowywane na kobiecie za każdym razem ich wspólnego spotkania w pojedynkę.
     Corey w dużym stopniu przypominał ojca. Podobne włosy jasnego acz nie białego koloru skręcały się i wiły w strony różne, i nieokreślone dla świata w nieładzie dodającym uroku. Jason o intensywniejszym blasku tęczówek i ciemniejszej karnacji przeczył bardziej blademu kolorowi skóry i wyblakłemu odcieniu oczu młodego Vickers’a, które przybrał z genów matki. Jednakże to ojciec mógł pochwalić się urodą syna w siedemdziesięciu procentach przelaną z jego własnego ciała, lecz nie robił tego zbyt zniesmaczony tym, co Carla ujawniła.
     Wymienili między sobą spojrzenia. Kobieta dawała wyraźne znaki braku ochoty na gorączkowe konwersacje wysycone wyrzutami i oskarżeniami, ale mężczyzna nie odpuścił, i przytrzymał lwicę za rękę, gdy ta zamierzała odejść.   
   - Znowu coś knujesz? – zapytał oschle, uciskając nadgarstek, czego nie kontrolował podsycany gniewem, a być może nie chciał opanować, lubując się chwilą władzy nad byłą partnerką. – Nie wydaje ci się, że za dużo już ukryłaś?
   - Ty zdecydowałeś, że to koniec, że nie ma już niczego co nas łączy – odburknęła, nabierając groźnych kształtów wypiętrzającego się zwierzęcego pyska na jej ludzkiej twarzy. Wyszarpnęła się z zatrzasku dłoni Jasona, rozmasowując zgniecioną bezprawnie skórę. – Od kiedy interesują cię nasze losy?
   - Zawsze interesowały – obojętny głos owładnął kobietę, liczącą na odrobinę ciepła ze strony lwa, myliła się. Vickers nie zmienił się na dobre, ale zgorzkniał i nabrał drwiącej postawy wobec niej i niczemu winnemu młodemu chłopcu. – Przez ten czas nic się nie wydarzyło, do dziś. Widzę, że Augustyn zawitał w twoich progach, czyżby coś nie wyszło z duszą z flakonika?
   - Jesteś pozbawiony jakichkolwiek uczuć! – Warknęła Carla przerażona odartym z pozytywnych emocji mężczyzną, żyjącym nieustannie w żalu, jaki nabrał do lwicy przed dwoma laty. To ewidentnie przerodziło się w obsesję Jasona, którego celem stało się nękanie kobiety będącej kiedyś miłością jego serca teraz bijącego zimnem do niej. - To nadal twój syn, a ty życzysz mu śmierci!
   - Pewne byty nie powinny być na tym świecie – stwierdził wzruszając ramionami. Oczy Vickers zarysowały się łzami, ale szybko opanowała pęczniejące w niej uczucia przygnębienia i słabości. - Jak mogłaś być taka głupia i pozwolić na coś takiego, na splamienie krwią, na zniszczenie własnego dziecka. To ty to zrobiłaś, ty sprawiłaś, że wolałbym, aby odszedł.
   - Ta kłótnia nie prowadzi do nikąd – zebrała się w sobie i opanowała, próbując być odporną na wymierzone ataki Jasona perfekcyjnie godzących w czułe nazbyt emocjonalne miejsce. W końcu znał dobrze kobietę i wiedział jakimi sposobami wyprowadzić ją z równowagi o czym zazwyczaj zapominała. - Daj mi spokój, bo w przeciwieństwie do ciebie nie skreślam tego co kochałam tak bardzo z powodu niewidocznego defektu. Żegnaj!  
             
     Wiadro postawiła obok Augustyna, kryjąc się w przeciwległym rogu piwnicy roztrzęsiona i zdegustowana – ponownie utwierdzona w swojej winie już drugi raz w tym niekończącym się dniu porażek. Alchemilla nie uświadomiony w problemach kobiety uznał, że to wynik strachu o syna i nie pytał o nic jedynie sięgnął po przedmiot wypełniony przejrzysta cieczą, którą wylał na rozpalone ciało Corey’a uformowanego na kształt prawidłowego wyglądu organizmu. Dziecko wycieńczone bezwładnie zwisało trzymane w rekach dziwnookiego, gdy szli poboczem osady w stronę iglastego lasu, gdzie na horyzoncie rysowało się strome, skaliste wzgórze – miejsce skonania chłopca.
     Zatrzymali się na skraju, a wiatr zawył, podrywając się wysoko i rozwiewając włosy okalanych spokojem półmartwych. Augustyn nie spojrzał na Carlę, nie zapytał czy może to już zrobić, czy chce się z nim pożegnań na pewien czas. Wyrzucił przed siebie słabo pracujące ciało Corey’a, wodząc uważnie dziwnym spojrzeniem za opadającym w dół dzieckiem.

***

     To jest rozdział, który najlepiej mi się pisało. Nie tworzyłam go na kartce, a od razu spisywałam w wordzie, co nie należy do moich ulubionych działań, bowiem wolę uprzednio zarys historii zapisać ręcznie. Czy jestem z niego zadowolona? O dziwno, tak. Muszę przyznać się, że nie miałam pomysłu na niego - wszystko wyszło samo w trakcie pisania, ponieważ tego odcinka miało nie być. 
     Bardzo dobrze mi się pisze o postaciach innych niż Brooklynne, ponieważ historia mojej bohaterki raczkuje, a tutaj mogłam opisać więcej niż przy niesfornej zielonookiej. Mam nadzieję, że rozdział i dla was będzie zjadliwy.

16 komentarzy:

  1. Nie no powiem szczerze że to jedyny jak na razie rozdział szamańskiej kukiełki gdzie znajdują się cztery części. O ile dobrze pamiętam to pozostałe trzy rozdziały są dzielone na trzy części. To się nazywa rozmach. Przepraszam że przez jakiś czas nie było mnie w necie, ale miałam odcięty internet, a jedynie mogła przez telefon w szkole gdzie miałam Wi-fi i przez to narobiłam zaległości, ale jestem w stu procentach pewna, że kolejne dwa rozdziały okażą się rewelacją. Jeszcze raz przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nie miałam potrzeby rozpisywać tych sytuacji. W gruncie rzeczy rozdział 2 miał mieć tylko 2 części, ale postanowiłam dodać pewną retrospekcję z życia Augustyna i Karmazyna. Same części nie są ustalone i ilość w rozdziale będzie się wahać, to zależy jakie będą w nich wątki.

      Usuń
  2. "oznajmił zniżonym tonem ponurej i bezuczuciowej barwy rozgniewanego zwierzęcia."

    Nudzić będę, nudzić lubię. Chciałabym 88% Twoich opisów wytatuować sobie na różnych częściach ciała.

    Co mnie najbardziej poruszyło... Kotowatość. Wyobraźnia ruszyła. Czytam wgl teraz duchy askalony (na podstawie guildwars) i jestem mega napalona na wszystko co kotowate z powodu popielcow. jak to sie sklada czasami, jakby mysli jakies ztrzepy krazyly miedzy ludzmi, ktorzy choc sie nie znaja, cos do sebie, hm, maja ;) Za duzo przypadkow na tym swiecie, zeby nie bylo miedzy nimi powiazania. ;)

    bardzo obrazowy rozdział. Bardzo sczegółowy. Moj komentarz jest tego zaprzeczeniem, wybacz! Wymeczona jestem dzisiaj, ale nie bede marudzic. ;) ale mimo zmeczenia od kilku dni juz mam w firefozie otwarta kukielkke i zloscliwosc rzeczy martych mniej lub bardziej byla bardzo dotkliwa, dlatego nie chcialam czekac na kolejna zmarnowana okazje! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez te szczegółowość nigdy nie potrafię dobrnąć do końca :P Piszę teraz ostatnia część rozdziału IV i ku mojemu niezaskoczeniu muszę rozwalić ją na dwie części, bo oczywiście tu i ówdzie napisało mi się za dużo, a nawet nie jestem w połowie jego realizacji, a już jest tak 10 stron w wordzie, zaokrąglając.
      Koty... Uwielbiam koty, ale pierwsze wzmianki na temat opowiadania, które zaświtały mi w głowie, miały być w 100% o wilkach i tylko wilkach. Całe szczęście przypomniałam sobie, że istnieją też inne zwierzęta i tak koty na dobre zagościły w czeluściach tej historii.
      Skąd ja to znam. Czas czy nawet same chęci na czytanie nie raz nie są wystarczające, a opowieści czekają, by je przeczytać. Ja właściwie nie planuje teraz dodać jakiegoś odcinka, bowiem ponownie robię renowacje poprzednich. Dlatego spokojnie mogłaś jeszcze poczekać :P

      Usuń
  3. To znowu ja. Wreszcie przeczytałam i nadrobiłam zaległości. Ten odcinek również był interesujący jak poprzedni. Najbardziej zachwyciła mnie część która dzieje się w Japonii. Nie tylko jestem theOTAKU ale uwielbiam ten kraj. Ja jeśli chodzi o część dziejącą w Nebrasce to wiele się działo. Trochę współczuję Croye'owi ale mam nadzieję że jakoś się z tego wyjdzie. Od pewnego czasu mam wrażenie że to jest również dramat psychologiczny. Często opisujesz wewnętrzne ich uczucia, rozterki itp. Mam tylko takie wrażenie. Ale rozdział super. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [INFO]
      P.s. Nie bawem ruszy moje kolejne opowiadanie. Wiem że to już czwarte ale moja wyobraźnia tak mi buzuje że nie mogę tego powstrzymać. Mówię ci o tym ponieważ nie chcę byś była zaskoczona kiedy w spamie napiszę o kolejnym blogu więc teraz cię o tym informuje. Gdybyś była ciekawa tego i owego o napisz mi na jednym z moich blogow a ja ci odpowiem. To tyle. Twoja najwieksza fanka

      Usuń
    2. Każdy kraj lubię na swój sposób, choć Afryka (mimo iż to kontynent, ale nie chce się rozdrabniać) skradła moje serce w całości. Każda z głównych postaci jest z różnych stron świata. Najwięcej przypada na kraje Europy, ale chciałam coś wyjątkowo orientalnego dlatego Tayron i Riem będący mieszańcem europejsko-azjatyckim.
      Chciałam, aby był to dramat, dramat psychologiczny. Wiem, że to opowieść o zwierzołakach, ale chcę również aby była to taka fantastyczna obyczajówka opowiadająca o rozterkach fantastycznych istot, jak zwykłych ludzi, borykających się z trudami ekgzystencji. Zobaczymy jak to będzie.

      Usuń
    3. Teraz to ma sens. Powiedziałam tak bo tak mi się wydawało.

      Usuń
    4. Ale oczywiste jest to, że ma być to horror, groza i niepewność. Obyczajówka, dramat mają tylko ukazać, że istoty zmieniające się w zwierzęta nie muszą być tylko ckliwą opowiastką dla nastolatków. Czy człowiek, czy półmartwy mogą mieć podobne problemy i życiowe rozstaje dróg, wojny i konflikty rodzinne, miłości i pragnienia bycia szczęśliwym w świecie chwiejnym i narażonym na ataki ze strony nieprzyjaciela.

      Usuń
  4. Ok, najpierw wzmianki techniczne, co mi się rzuciło w oczy: donikąd piszemy razem, parę razy niepotrzebnie dałaś dużą literę po wypowiedziach bohaterów (wydarła się, zapytała). Wrażenia będą, jak znajdę trochę czasu i sobie wszystko poukładam w głowie :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok. Postaram się dzisiaj przeglądnąć rozdział i wyłapać błędy.

      Usuń
  5. Część to znowu ja. Mam pytanie ale nie związane z szamańską kukiełką. O tuż chcę wiedzieć kiedy będzie kolejny rozdział idealnej iluzji. Naprawdę podobają mi się przygody Brooklyne ale powiem szczerze że trochę brakuje mi panny Raccoon. Dlatego chcę wiedzieć kiedy zabierzesz się za drugi blog.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział właściwie jest gotowy. Musze dokończyć pewien dialog i opublikuję. Nie śpieszy mi się ze względu na to, że Idealna Iluzja miała być taką odskocznią od kukiełki, a że postanowił odrestaurować opublikowane rozdziały na szamańskiej, nie kwapię się do odświeżenia idealnej.
      Dziś jednak będzie rozdział 3

      Usuń
    2. To wspaniale.... Chodź rozumiem nie które sprawy.

      Usuń
  6. Ok weszłam na twój blog i widzę sporą zmianę, a pierwsze co mi przykuło uwagę to wygląd.... jest po prostu zajebisty. Naprawdę... I widzę też, że już masz pomysły na nowe tomy opowieści i dałaś nową zakładkę o rasach półmartwych. Naprawdę jest tu odjazdowo.
    Czekam na kolejne rozdziały. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł był zawsze, od początku myślenia o historii. Teraz jedynie dodałam obrazki tomów, bo akurat je zrobiłam i pomyślałam, że będzie to fajnie wyglądać. Już dawno zastanawiałam się czy dodać rasy. Miałam mieszane uczucia, co do tego, ale jednak to dobry sposób na ogarnięcie półmartwych.

      Usuń