7 stycznia 2013

Rozdział I: Śmierć cz. 3


Deski sosnowego grobowca

Nie jestem twoją marionetką, nie
I nie jestem twoim kamieniem na strumyku
Powinienem spojrzeć zanim skoczyłem
Powinienem wiedzieć


     Nocą powietrze miało swoje własne życie, głos, którym mogło snuć historie odległe. Tak tego zmierzchu wepchało do głowy dziewczyny wspomnienia krwią znaczone, malowane farbami niepokoju. Zaćmione obrazy wyostrzały się i bledły, ale nadal na tyle wyraźne przygnębiały tym, co ze sobą niosły i ściśle oplatały zmysły. Nastolatka przycisnęła jeszcze mocnej dłonie do oczu, szczelnie okryła uszy, nie dopuszczając do siebie rzeczywistości warczącej tuż ponad nią, otwierającej paszczę szaleństwa, siejącej zamęt i niezgodę dusz.
     To znowu się działo, rosło w niej, jakiś nowy twór o zdecydowanym charakterze. Niekontrolowane odruchy pełzły do zakończeń nerwów, paląc od wewnątrz gorzko-kwaśnym przeczuciem braku władzy nad życiem. Cierpiała. Drobne krople potu ujawniły się na napiętej od wysiłku twarzy jasnookiej siłującej się z chęcią płaczu, z chęcią wylania dziecięcego smutku stukającego cichutko po drugiej stronie mostka. Próbowała zwalczać w sobie, przejmować władzę nad czymś, co przemykało od lat głębinami jej ciała, ukrywając się przebiegle przed instynktem. To odczucie zadomowiło się w niej nie wiadomo kiedy, a może istniało wyłącznie w umyśle nastolatki? Wymyślone to wszystko przeze mnie, czy dotyk da się wyobrazić i odczuć? Myśli rozjuszone nieustannie napływały do pękającej widziadłami głowy, rozsadzając skrupulatnie czaszkę od wzrostu ciśnienia w komorach, już któryś raz mózg przeładowywał się niestabilnością i zmierzał ku upadkowi. 
     W zakamarkach psychiki nastolatki zrodził się wyraźny obraz. Odległe wspomnienie, wymazane dawno z pamięci, wraz z wielkim szokiem po śmierci tej najbliższej, zbliżyło się niebezpiecznie w umyśle do punktu kreacji wizji. Dawne echo wydarzeń wyparowało od gorąca smutku, jakby nigdy nic nie znaczyło i bez pukania przyszło ponownie nieproszone z obawami w dłoniach pełnych zmieniających się klatek dni. Oczami przeszłości ujrzała rudowłosego chłopaka, którego imienia, nie zdołała sobie przypomnieć, pomimo że czuła najdrobniejszą komórką ciała, że znała go dobrze. Im dłużej myślami doglądała wyobrażenia tajemniczego rudzielca, tym więcej nikłych wspomnień przewijało się przed pasem wzroku. Kim byłeś? Zastanawiała się, pocierając maniakalnie czoło, rozgrzewając ostygłą żalem psychikę tlącą się nikle rozsądkiem, odkrywając coraz dalsze klisze tego wydarzenia z przeszłości.
     Anielska poświata wokół ciebie, zawsze byłeś dla mnie nieuchwytnym aniołem, orłem, a wtedy zlatywałeś ze swojego królestwa do mnie i pytałeś czy wszystko dobrze? Zatraciła się w uczuciu, jakie tamtego dnia towarzyszyło jej podczas spotkania z rudym osobnikiem. To dziwne, ale pachniałeś wolnością. Uśmiechnęła się, gdy do receptorów zmarzniętego nosa dopił ten zapach zjawiający się znikąd niczym różana woń, której już nie czuła. Być może to tylko wyobraźnia tej nocy tak dobrze działała i stworzyła wspomnienie o aromatycznej konstrukcji.
     Siedziała na trawie wilgotnej i zrywała polne kwiaty z przeplatanych zielenią i żółcią łąk, które napastowała swoją osobą w delikatny sposób, w lekkim naporze swojego ciała o ciężarze piórka. Miała z wyglądu może sześć czy siedem lat i miejsce to nie przypominało rodzinnego krajobrazu Węgier, gdzie zwykła mieszkać, gdy była mała i pochłonięta przez świat zabaw. Niebo uroniło zimne łzy, chociaż większa jego część ziała wytrwale niebieskim płomieniem atmosfery niezbrudzonym chmurami wraz z tarczą walecznego słońca. Będzie tęcza! Uradowała się, nie dostrzegając, kiedy zjawił się on - właściciel rudych włosów i tego niecodziennego spojrzenia. Nawet obecnie kolor tych tęczówek napełnił ją niedowierzaniem, bowiem morski odcień wpadający bardziej w zieleń, nie był spotykany u ludzi. Przynajmniej ona takowych nie widziała, nigdy wcześniej ani później. A z oczu tych bił nieprzerwanie smutek i rozległa nieobecność duchem w ciele wylewająca się na wierzch tęczówek rażącą przenikliwością opustoszałych źrenic. Pamiętała to, pamiętała jakby zaledwie wczoraj spoglądała na wzrok chłopaka. Były zbyt przeszyte żalem. Pomyślała.
   - Musisz już iść – Kojący głos wydobył się z jego ust. Wyciągnął rękę, żeby mogła wstać z ziemi już ubrudzona na różowej spódniczce w białe kotki. Wiedziała, że opiekował się nią w tamtych czasach, wyglądał w końcu na starszego, dużo starszego. Różniła ich wtedy ilość około dwunastu lat, co nie przeszkodziło małej blondynce lubić go zanadto.
   - Już? – powiedziała z dziecięcym zmartwieniem, świdrując go zaszklonym od zmarnowanych planów wzrokiem. Łzy oznaczające słabość i brak warunków do przeciwstawienia się, łzy prawdziwego żalu małego serca. – Myślałam, że jeszcze pójdziemy na huśtawkę.
     Oznajmiła, ujmując w słaby uścisk dłoń chłopaka.
   - Nic nie mogę zrobić – wytłumaczył dziecku z chłodnym wyrazem twarzy acz ciepłymi słowami z przyjaźnie brzmiącego głosu. – Ale zapewniam, że ta huśtawka będzie tutaj tak długo aż sama nie spadnie z tego drzewa. A prędko nie spadnie…
   -R...o…nd – Wypowiedziane przez dziewczynkę imię niewyraźnie rozeszło się po pustej przestrzeni łąki. Jasne tęczówki mieniły się szklistym blaskiem drobnych łez. Łez nie oznaczających smutek, a nadzieję rozkwitłą w młodym umyśle dziewczynki. – Kiedy spotkamy się?        
  
     Na tym zakończyło się wspomnienie i wraz z nim zniknęło wszystko, co mogła wiedzieć o niepamiętanym rudowłosym sprzed ogromu lat. To nie ma sensu. Pomyślała, dziwiąc się, że akurat w tym okresie, w ten kwietniowy dzień napadła ją melancholia za tamtym czasem, kiedy nic nie odbiegało od normy i przywołało do jej głowy kołujące myśli na temat minionych dni. Układanka nie pasuje do siebie, nie pasuje. Mogłabym tyle wiedzieć, gdybym nie zapomniała, ale mogłam tak długo cierpieć, gdybym właśnie nie wymazała wszystkiego. Ból głowy minął natychmiastowo, organizm uspokoił się, mięśnie łaskawie rozluźniły z niewyobrażalnego napięcia, zwalniając powieki z mocnego zaciśnięcia. Czerwień gałek odejmowała zdrowego wyglądu dziewczynie, szczypanie utrudniało mruganie i suchość zaszyła się na spojówce.
     Odkryła przed sobą piękną ciemność z jasnymi punktami rozświetlonych elektrycznością ulicznych lamp. Noc nadal wisiała nad nią, gdy spojrzała przed siebie ze wzrokiem dźwigającym dawny żal tłukący się po kościach, spadając w dół przepełniony znaczeniem goryczy. Nostalgia dopadła nastolatkę w najmniej oczekiwanym momencie zawirowania wokół niej i niepokoju huczącego tuż obok. Tęskniła teraz za kimś kogo dawno umysł wyrzucił ze swych zakamarków, wyczyszczając je dokładnie, co do najgłębszej bruzdy wypełnionej przeszłymi obrazami.
     Po śmierci matki każde wspomnienie z okresu, kiedy ona żyła usunęło się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Wolała nie pamiętać nic, żeby nie zatracać się w tym, co było kiedyś dobre, żeby nie zatracać się w wyobrażeniach o niej pięknej i żywej, skoro była martwa i brzydka. Nie pragnęła przypominać sobie rodzicielki, bo za bardzo ją kochała, aby z kolejnymi obrazami wspomnień uświadamiać sobie, że odeszła, zostawiając po własnej osobie dudniącą pustkę. Zapomniała zatem wszystko od swojego dziecięcego życia po śmierć matki, od ważnych po mniej znaczące elementy miesięcy i lat. Z czasem przyzwyczaiła się do przelotnych obrazów pojawiających się w głowie, obrazów które już nigdy nie odtworzyły się do pełnego wspomnienia. Istniały wyłącznie jako skrawki czegoś wielkiego, co uleciało dawno. Nie zamartwiała się tym, uznając to za dobre wyjście psychiki.
     Jednakże umysł się zbuntował. I wróciła do niej przeszłość ze zdwojoną siłą, choć nie życzyła sobie tego żadnym uczuciem, próbującym przypomnieć pewne sytuacje majaczące w zakamarkach czaszki. Czyżbym jego też usunęła z myśli, bo zostawił mnie jak ona? Zastanowiła się, odkopując najpóźniej wymazane wydarzenie, zdając sobie sprawę, że ostatni czas, w którym widziała rudowłosego, był ten nieszczęsny pogrzeb. A wtedy dla niej słuch o nim zaginął.
     Osiem lat temu rzuciła z goryczą i gniewem garść piachu na trumnę matki, żegnając się z rodzicielką na zawsze. Rudowłosy stał w tłumie w oddali, unikając spojrzenia dziesięciolatki, liczącej na jego bliższą obecność. Zabolało ją, że nie przyszedł wspomóc w tym bezlitosnym czasie, przecież opiekował się nią, dlaczego więc zignorował ją na pogrzebie? Nie potrafiła tego zrozumieć, jak dzisiejszej sytuacji zsyłającej jego obraz do jej myśli.

     Podniosła się z ziemi dopadnięta przez natarczywe spojrzenia dwóch przechodniów zainteresowanych jej nostalgicznym, drążącym spojrzeniem wpatrującym się w dal. Musiała więc odejść z tego miejsca przesyconego ludzkimi sylwetkami, gdzie nie była bezpieczna z sekretem w dłoniach. Starała się nie wzbudzić jakiś podejrzeń dziwnym zachowaniem, nie potrzebowała problemów, kiedy stała tak blisko rozwiązania z odbudowującą się psychiką bogatą w nadzieję. Otrzepała zakurzone spodnie w paski szaro-białe i wydrapała resztki ziemi utknięte za pokrywą paznokci; matowych i spękanych. Po drobnych zabiegach kosmetycznych uznała swoją gotowość do wyjścia na miasto. Opuściła park Bolin Memorial, kierując się radośnie przed siebie, do końca nie wiedząc, w którą stronę powinna iść, aby trafić do motelu.
     Pragnęła, jak najszybciej zatracić się w ciepłym strumieniu prysznica i słodkim dotyku pościeli, tkając w snach marzenia o rychłym rozwiązaniu zagadki, ale mętność w umyśle nie rozrzedziła się, pozostawiając mgliste ścieżki niewytłumaczonych zdarzeń. Coś umknęło mi lata temu. Brooklynne przeczesywała wytrwale zakamarki przeszłości w poszukiwaniu rudowłosego chłopaka zatracającego w głębi niepamięci. Wizje zamierzchłych czasów krępowały ją i zarazem, w jakiś sposób, oczarowywały swym dotykiem i mistycznym charakterem krajobrazu wolności, krajobrazu odrębnego od późniejszego życia nastolatki. Postać chłopaka lekka niczym piórko ledwo tliła się w psychice, odbierając jasnookiej kontakt z cierpką rzeczywistością; suchą i naznaczoną ciężarem. Być może była to pierwsza i ostatnia miłość dziewczyny, jeszcze w wydaniu dziecięcym. A uśmiech zakwitł na jej twarzy na smak tego uczucia bulgoczącego w trzewiach. Głupie i niedorzeczne, bowiem wychodzące z dziecięcego serca, jednak bardziej szczere i prawdziwe niż niejednego dorosłego, bardziej pewne i skonkretyzowane. 
     Straciła orientację w terenie; ten zmysł zawsze ją zawodził w chwilach nieodpowiednich. Gdzie się kierowała mógł wiedzieć jedynie jej los podrzucający świadomie kłody pod nogi. Nie ufając jemu, poniekąd nie ufała sobie, a zwłaszcza własnemu szczęściu, któremu prawdopodobnie na imię dano pech, dlatego dziękowała za posiadanie tego instynktu, pragnienia, co informowało o całym złu skierowanym wobec niej. Słynny instynkt odezwał się w siarczystym napływie wewnętrznych podrygiwań komórek. Czuła je, wibrujące w żyłach, drgające w sercu, świszczące w płucach i bulgoczące w żołądku – istotnie podpowiadały o przyszłych zdarzeniach. Kątem oka uchwyciła grupę młodych ludzi. Chłopcy, co rozpoznała po młodzieńczych rysach, przybliżali się do blondynki, idąc prostopadle skierowaną ulicą do jej szlaku. Wydawali się być recydywistami, dziećmi skrzywionego rodzicielstwa, ale tę ocenę pozostawiła sobie, ignorując ich skutecznie, przyśpieszając kroku, tak na wszelki wypadek. To uleczyło domysły i sprowadziło ponownie ciszę do rozjuszonego środka nastolatki.  
     W strukturę dłoni owinęła znaleziony flakonik, chłonąc zimno przedmiotu, zimo jakiego jeszcze nie znała. Cóż to za substancja? Stanowiło to kolejną z wielu zagadek, jakie zaoferował jasnookiej nieznajomy nadawca listu i zarówno rozmówca z telefonu. Odbierała wyraźniej nasilającą się z każdą godziną intrygę unoszącą się wokół niej, wolno zbliżającą się, żeby pokąsać tym, co taszczyła ze sobą. Od momentu znalezienia przedmiotu miewała pragnienia otworzenia szklanej rzeczy, ale blokada jaka powstawała na myśl o tym czynie niwelowała chęć, zamieniając na rozsądek. Nierozsądne, tak nierozsądne posunięcie. Przytaknęła, wyczuwając nieznaczące wzywania instynktu.  
     Mimowolnie odwróciła się za siebie ruchem strachliwym i zdecydowanym. Korciło ją, aby sprawdzić powód ciszy w ślepej dali głucho świszczącej w uszach. Z grupki osób pozostał wyłączenie jeden chłopak wlokący się za nią jak dzienny cień. Nie popadaj w paranoję! Pouczyła siebie, starając się zmniejszyć lęk. On wcale nie idzie za tobą, może mieszka tutaj w pobliżu? Przekonywała  potęgujące się w znaczeniach fobie słowo po słowie, ale dla satysfakcji nasiliła kroku i szła już dostatecznie szybko, by nazwać to drobną ucieczką. Oddaliła się, odczuła łagodne ustępowanie instynktu, dlatego odwróciła się z nadzieją za siebie. Kamień spadł z serca błękitnookiej, kiedy nieznajomy chłopak rozpłynął się i nie patroszył ją wzrokiem wbitym w sztywne plecy. Widzisz, poszedł do domu! Sarkastyczny ton rozległ się w głowie nastolatki.
     Brooklynne nie odpędzała od siebie żadnych wizji, które nieustannie niosły treść minionego wspomnienia, wizji zjawiających się w niespodziewanych uniesieniach psychiki. Wertowała dokładnie informacje zawarte w tym wydarzeniu z przeszłości klatka po klatce, gest po geście. Jedyna pewna informacja wyłapana z krajobrazu, to fakt, że nie rozegrało się to na Węgrzech. Jako małe dziecko nie często opuszczała kraj swojej matki. Zdarzało się to rzadko, ale miało miejsce kilkanaście razy w jej życiu, kiedy ojciec brał ją w wolnych chwilach na dalekie wyprawy. Tylko i wyłącznie blondynkę, wtedy to wydawało się normalne, ale aktualnie przybrało dość specyficzną postać przywołującą pytanie, dlaczego nigdy jej matka nie mogła z nimi jechać? Kolejne urywki wspomnień przychodziły do umysłu, uchylając rąbka tajemnic. Rodzicielka tłumaczyła się, że nie da rady, bo praca, bo dom, ale ile w tym znajdowało się prawdy, a wymuszenia, aby dziewczynka przestała pytać? Nie wiedziała. Ojciec za to przedstawiał ją wielu ludziom, o których Katalin zapewne nie wiedziała, a być może i znała ich, i dlatego jechać nie chciała, tak przynajmniej spekulowała Brooklynne. Większość z tych osób wymknęła się z jej pamięci, reszta rozmyła i stała niewyraźna, co frustrowało ją i doprowadzało to dręczącego zawodzenia ciekawości. 
     Zatem w swojej egzystencji zarejestrowała parę chwil, kiedy rodzice robili coś razem i z nieukrywanym zadowoleniem. Prychnęła, czując się naiwną istotą, wierząc w ich słowa, które zapewniały, że tworzą kochającą rodzinę. Po co kłamali, co chcieli ukryć? Rozwiała te nieprzyjazne obrazy i zaśmiała się desperacko pod nosem, rozbudzona myślami i niestabilna w emocjach, rozdarta między sprzeczne uczucia. Mam nadzieję Sherlocku, że nie odkryłaś tajemnicy? Phoenix w gruncie rzeczy jest przyjemnym miastem. Mam jeszcze parę groszy, mogłabym tutaj zostać, chociaż dwa, trzy dni. Tylko, co potem? Ciężki problem ujawnił się bezwzględnej postaci, okrutnie oszpecając sytuację bez wyjścia. Problem bez rozwiązania. Obawiała się reakcji opiekunów, w szczególności wuja Andrewa z zamiłowania choleryka. Od zawsze odbierała bijąca od niego niechęć do swojej osoby za to, że wtargnęła do nich, tak nagle. Z brudnymi buciorami, które wytarła w spokojny i ustatkowany ich żywot. Sama stanowiła dla tej rodziny kłopotliwy problemem. No właśnie rodziny, a mimo to, wujek lubił ją z przymusu ciotki i dawał wyraźne znaki, że Brooklynne, nie powinno tutaj być. 
     Ten cholerny nieznajomy powinien iść i wszystko wyjaśnić! Z drugiej strony, oberwałoby mi się za to, że lecę za pierwszym lepszym, który nagada mi bzdur. Z resztą, jakby to wyglądało? Powiedziałabym im, że wybrałam się do Ameryki, bo ktoś podrzucił mi list, że powinnam tam jechać? Bo...  Nie mogę i nie powiem prawdy, skłamie jak zawsze, przeboleje kłótnie, karę i nadmierne kontrolowanie, ale będę znała coś, co może i oni zataili przede mną. Obmyśliła całkiem sensowną koncepcję na wytłumaczenie się ze zniknięcia. W końcu, od czasu pogrzebu, słynęła z przydomku trudnego dziecka, buntującego się i oczerniającego wszystko, co żywe. To normalne zachowanie, normalne, że uciekła. Inna postawa mogłaby świadczyć, że coś z nią nie tak. Nie powinno ich dziwić, że zniknęłam, tyle razy zapewniałam, że kiedyś to się wydarzy.

     Nogi wiodły ją prostą, w miarę ruchliwą ulicą, zważając na porę, jaka aktualnie widniała na zegarach, zamęt na drodze był znaczny. Miasto wiło się od ludzi młodych i nastoletnich czasem taki, co posiadali już rodziny i nocą odpoczywali od wieloletniego obowiązku. Blondynka  zorientowała się, że powinna iść całkowicie w drugą stronę i zawróciłaby, lecz świadomość, że ponownie pojawił się za nią chłopak z grupy nieznajomych oderwał ją od racjonalnego myślenia i wrzucił w wir krwawych wyobrażeń. Ileż mogła siebie oszukiwać? Tego nie dało się zataić, czy wyplenić z psychiki. On szedł za nią i ewidentnie wpatrywał się w postać dziewczyny. Czuła ten wzrok, namacalny dotyk źrenic, kręcący złowieszcze koła, wokół jej sylwetki. Dla pogłębienia szaleństwa z prawego skrzydła ulicy wyszedł kolejny z trójki recydywistów nowego pokolenia złych chłopców z nieznacznym uśmiechem na rozmytej w bladym świetle twarzy.
     Napastnik spowodował, że dziewczyna natychmiastowo skierowała się w przeciwną stronę, co uczyniła w geście obronnym. Zagoniona, niczym zwierzę wprost do mrokiem spowitego miejsca, zaciskała dłonie na kurtce spięta strachem wyzwalanym przez kroczące za nią nieznajome sylwetki. Cmentarz Greenwood Memorial Lawn otoczony wieczorem chłodną, przeraźliwą otoczką zwiastował dla jasnookiej coś nie dobrego knutego przez los. Nie przez przypadek tak postąpili, że przerażona skręciła w tę część miasta o mniejszej zawartości żywych ciał. To dobry, przemyślany ich plan, w którym przyszłość dziewczyny została zawarta. Brooklynne przelotnie spojrzała w dal, gdzie drzewa skryte w półmroku nocy, przybrały postacie oprawców z boleśnie powykrzywianymi kończynami. Wzywające ją w bezgłosym krzyku korowych ust do zanurzenia się w ich szorstkich, kanciastych uściskach.
     Rozległy się gwizdy i krzyki skierowane, i wlokące się w stronę jasnookiej, bo kogóż innego? W tej okolicy tylko ona żywa i samotna, nie licząc drobnych jednostek samochodów, przemykających i niezdających sobie sprawy z sytuacji na chodniku, szła donikąd goniona strachem. Nie reagowała na te zaczepki, starając się skupić na utrzymaniu szybkiego tempa, nie gubiąc przy tym stabilności ruchów i psychiki. Na przekór szczęściu wracającą nadzieje udusił bestialsko szorstki dotyk, który poczuła zmysłem wyobraźni przez sam rękaw skórzanej kurtki. Ktoś po chwili pochwycił jej nadgarstek i szarpnął tak, by dziewczyna zatrzymała się i zwróciła w stronę natarczywego człowieka. Zrobiła to niechętnie, bojąc się napotkać na wzrok osobnika, jednakże wieczne umykanie spojrzeniem bezcelowo wydłużało nieuchronne spotkanie.
   - Bez pośpiechu – rzekł chłopak z chciwym uśmiechem na twarzy i równie niegodziwym brązowym spojrzeniem oczu. Włosy krótsze po bokach, układały jego fryzurę w punkowego irokeza koloru czarnego, chociaż reszta jego garderoby, nie wskazywała na to, by należał do tej subkultury. Zwykłe spodenki niebieskie i szara koszulka oprawiały go w typowy widok, typowego nastolatka. – Co taka młoda osoba robi o tej porze w tak… osobliwym miejscu.
     Udał niewiniątko, urywając zdanie w poszukiwaniu wyszukanego słowa, żeby nadać znaczący ton dla swojej wypowiedzi, nad którą zapewne myślał od czasu zaganiania Brooklynne w te okolicę. Sposób wymówienia pytania osiągnął cel, wykreował irokezowego chłopaka na cynicznego dupka, o niesprecyzowanych zamiarach, uznającego blondynkę za osobę nie swojego wieku. Wszakże miała już osiemnaście lat, co wygląd niszczył i wyrzucał w dal, tworząc na jej twarzy kombinację między piętnastym a szesnastym rokiem życia.  
   - To, jak najbardziej, moja sprawa – Starała się zachować zimną krew, choć przychodziło to z trudem. Wzrok spuściła na chropowatą ulicę, ukrywając oznaki lęku płonącego jasno na szklistych gałkach.
     Sytuacja nie miała swojego dobrego zakończenia. Właściwie dopiero zaczynała się rozkręcać i błądzić w mroczne strony ludzkich instynktów i pragnień; dziwnych i nieludzkich. Dwójka pozostałych osób zjawiła się przy nich, obrzucając dziewczynę wrogimi spojrzeniami, obleśnie spływającymi po jej licach; bladych i drżących. Ciemnooki pokręcił głową, nie zgadzając się ze słowami Brooklynne i cmoknął kilkakrotnie na znak rozczarowania.
   - Czego, więc chcecie? – zapytała to z bojaźnią, to ze złością, nie próbując nawet wyrywać ręki, chociaż uścisk zaczął boleśnie gnieść żyły, nie dopuszczając wystarczającej ilości krwi do palców tępo łupiących.
   - Myślę, że sytuacja jest odwrotna – szeroki uśmiech mniejszego chłopaka, wypiął policzki naznaczone piegami, a charakterystyczny podbródek z niedużym dołeczkiem, nieco się obniżył. Marchewkowe włosy sięgały za uszy i wywijały się lekko do przodu, lecz nie umywał się wyglądem do rudowłosego ze wspomnień jasnookiej, który wyparował z umysłu zdominowany przez wrzeszczącego strachem myśli. Był brzydki i niechlujnego wyglądu, o pyzatych rysach i nosie świńskiego kształtu z oczami daleko osadzonymi odbierającymi możliwość bycia ładnym. – To ty chcesz czegoś od nas.
     Dziewczyna znacząco popatrzyła na mówiącego piegusa, a chudy nos rozlazły na krańcu przy dziurkach nabierał głęboko powietrza i świszczał przy gardłowym rechocie. Tym bardziej obawiała się tej grupy psychopatycznych młodzieńców nad wyraz nieobliczalnych. W szczególności młode osoby bywały pozbawionymi skrupułów istotami zdolnymi do rzeczy nieprzystających człowiekowi rozumnemu. Brooklynne postrzegała ich w taki oto niegodziwy, lecz uzasadniony sposób. Na oko starsi, namacalnie silniejsi, a myśli ich zbrudzone nieludzkimi czynami dały się odczuwać jasnowłosej wyczulonej na minimalne gesty. Na domiar złego w pobliżu nie przechodziła żadna osoba, która mogłaby pomóc nastolatce. Zaciągnęli ją w miejsce, gdzie o tej porze niewiele ludzi trudziło się chodzić. Cmentarz przyciągał żywych jedynie za panowania słońca nie księżyca. Kogo mam wołać, zmarłych? Pomyślała kpiąco, przygotowując siebie do złego obrotu sprawy.
   - To interesujące – mruknęła, łagodnym tonem.
   - Widzę, że rozmowa pięknie nam się klei! – przybliżył się do dziewczyny piegowaty chłopak. Naocznie podsycał ją do gwałtownych ruchów, kładąc ręce na jej biodrach. Przerażała jasnooką jego bliskość, dlatego odpychała go wolna ręką, przeładowując się emocjami, czyniąc z siebie panikarę, co mocniej ukazywało się w jej poczynaniach.
   - Okropnie – skwitowała pojedynczym słowem, błagając w duchu wszystkich bogów, aby to się skończyło. Rudzielec zaśmiał się głośniej i zaprzestał dręczenia blondynki, kiedy irokez spojrzał na niego z wyrzutem, że zabawia się jego ofiarą.
   - Nie bądź taka niewdzięczna. – Do rozmowy włączył się ten, co od początku stał bardziej z tyłu i milczał, aż do tego czasu przełamania bariery niemowy. Miał zimne piwne spojrzenie, jakby trochę jasno brązowe i trochę żywo zielone, a ręce skrywał w głębinach kieszeni dżinsowej kurtki, nurtując błękitnooką dręczącą się pytaniem, co tam skrywa? 
   - Dowiem się, czego od was chcę? – Nadal spokojny głos wydalały struny nastolatki, mimo to, że zachowała opanowanie i zniwelowała gorliwą panikę, żałowała że wypowiedziała słowa pytające.
   - Wierzysz w przeznaczenie? – zapytał właściciel irokeza uporczywie trzymający rękę dziewczyny. Puścił ją niespodziewanie, a ona opadła nieruchomo wzdłuż ciała zaczerwieniona wokół nadgarstka. Nastolatka nie miała siły do podniesienia jej. Środek psychiki błękitnookiej pękał od chęci ucieczki, na co realne myślenie podpowiadało, że zostałaby załapana prędzej czy później.
   - Teoretycznie nie. – Wolno wypowiadała słowa, próbując wyłapać, o co może im chodzić i w jaki sposób powinna odpowiedzieć, chcąc zadowolić ich uszy, zmysły i pragnienia.
   - A to szkoda – oznajmił blondyn, wysuwając jedną rękę z kieszeni i odtrącając z czoła kosmyk nieułożonych włosów. – Zatem musimy pomóc zmienić ci zdanie.
     Uniósł lekko brew do góry, aż czoło pokryło się kilkoma pasmami zmarszczek, dając wyraz zadowolenia z myśli, krążących mu po głowie. Chłopak ujął ją silnym ramieniem, malując ciało jasnookiej ciarkami. Ciężar blondyna uświadomił jasnowłosą, że nie ma szans w starciu z nim samym, a co dopiero z całą resztą. Ciągnąc ją za sobą do przodu zalewał pytaniami i opowieściami kręcącymi się wokół cmentarzy i wszystkiego, co martwe, zimne i nieprzyjazne dla żywego człowieka. Chore! Płaczliwy głos rozdarł się w drżącym wnętrzu dziewczyny, przyśpieszając akcję serca.
     Podczas tej krótkiej rozmowy dowiedziała się, że ojciec blondwłosego chłopaka jest grabarzem i wiele grobów tego cmentarza rozkopanych pozostało jego własnymi rękami, dzierżącymi łopatę, jako narzędzie do zarabiania pieniędzy. Usłyszała nieprzyjemną opowieść o piwnicy rodzinnego domu nastolatka, gdzie matka zajmująca się przygotowywaniem zwłok do pogrzebu, miała swoją obskurną pracownię spowitą zielonkawymi kafelkami i zawsze umazaną krwią podłogą, bowiem odpływ często się zapychał i czerwona ciecz, zalegała na ziemi do czasu aż chłopak jej nie umył. 
     Nieznajomy gwałtownie zatrzymał się tuż przed bramą cmentarza doglądając z fascynacją srebrzystych krat motywem kwiatów. Na całe szczęście wejście szczelnie zamknięte grodziło im dalsza drogę do miejsca żałości i dziewczyna odetchnęła w duchu. Jednak, czego nie spodziewała się nastolatka, chłopak wyciągnął ręką, którą ją obejmował, błyszczący klucz z kieszeni wytartych spodni.
   - Nie miej mi tego za złe – oznajmił, przebijając grube ściany ciszy między nim a Brooklynne, kiedy weszli w głąb alejki otoczonej drzewami tymi, co z daleka wyglądały na obdarzone niszczącą chorobą postaci – ale to zaboli.
     Jego słowa natychmiastowo obróciły się w czyn wyprzedzający świadomość jasnookiej o kilka sekund nim ona zebrała w sobie uwagę. W drugiej dłoni, którą dobrze ukrywał w pokrywie kurtki, w nierozerwalnym uścisku, trzymał lśniący nóż. Wędkarskie ostrze mierzyło dwadzieścia siedem centymetrów i świsnęło tak szybko, że dziewczyna nawet nie zdążyła krzyknąć, jakiegokolwiek słowa protestującego. Metal wbił się w miękką tkankę ponad pępkiem, gładko wchodząc w zakamarki cielistej ciemności, gdzie kawałek jelita poddał się sile ostrza i rozerwał na pół. Brooklynne jęknęła, ale dźwięk ten urwał się w przy końcu, kiedy napięte przy tym geście mięśnie zakryły się kołdrą świdrującego wnętrze bólu. Jej twarz zesztywniała, wypisując na skórze słowa cierpienia we wszystkich mimikach oznaczających gehennę. Zamknięte na jednej powierzchni, sprawiły że twarz dziewczyny wydała się być sztuczna i porcelanowa, mająca się rozpaść w drobny pył przemijania. Przerażenie wyssało witalność ze skóry, pozbawiając blasku, a dając wygląd grawerowanego przedmiotu; szorstkiego i starego.
     Blondyn do tej pory trzymający Brooklynne i wymierzający wspólnie z nią spojrzenia puścił ją, pozwalając ciału bez żywotności upaść na ziemię, między dwoma drzewami o rozłożystych koronach.
    - Oto przeznaczenie, w które wątpiłaś - oznajmił blondyn.  
   - Ty zdychasz, my mamy kasę! - zaśmiał się szaleńczo piegus i przybił piątkę irokezowi. Dziewczyna nie rozumiała, o co chodziło. Snuła jednak domysły na temat opłacenia jej śmierci przez nadawcę listu, ale co to miało na celu?   

     Jasno niebieskie zaszklone oczy wpatrywały się w niebo, uszy zarejestrowały ostatnie dźwięki odchodzących nieznajomych i już wyłącznie cisza grała z tykającym wolno sercem. Leżała na posadzce ziemi, a za nią w oddali stały nieruchomo, wbite w święte pole, białe nagrobki wzywające ją do zamieszkania w ich wnętrzach. Trawa kołysana na wietrze przyjemnie głaskała ją po bladym i zimnym policzku, z którego zeszły żywotne plamy zaczerwienień. Zdążyły się już zarysować brudami łez, omijającymi usta, wykrzywione w niemym krzyku. Nie potrafiła wydać z siebie żadnego słowa, rozerwana od środka. Dźwięki chcące wydostać się z krtani, drażniły napinającą się przeponę, która nieświadomie stukała w miejsce wbicia noża. To dawało dziewczynie kolejne porcje falującego po ciele bólu. Milczała zatem, zważając na siłę oddechu, aby i ten odruch, nie rozdrapywał ran.
    W oddali po ulicy od strony cmentarza szli głośno rozmawiający ludzie. Mężczyzna i kobieta wywnioskowała po głosach niewyraźnych dla słabnącego umysłu, dyskutowali o spotkaniu, randce tej pięknej, pogodnej nocy. Brooklynne wszystkimi zmysłami pragnęła ich zawołać, przyciągnąć do siebie, ale porzucona w głębi alejki za zamkniętą bramą nie dała się nikomu dojrzeć. Umierała zapomniana w obcym miejscu, zwabiona zwykłym listem do miejsca swojego pochówku. Niebo i gwiazdy rozmyły się, i zlały ze sobą w jedną masę ciemno-jasną, wirującą ponad głową jasnookiej w mdlącym tańcu. Wolno traciła świadomość, czując większe zimno na skórze poparzonej bladością odchodzenia w zaświaty. I w tym momencie nie myślała, nawet nie chciała, nie miała potrzeby, zapomniała już jak myśleć swobodnie. Pozostała pusta w środku bez sumienia i rozsądku. Sen wtoczył się ociężale na powieki górne, zsuwając je coraz bardziej w stronę tych dolnych. Zamknęła oczy.

     Ktoś ciągnął ją za rękę; lekko i swobodnie, jakby nic nie ważyła. Ocuciło to dziewczynę, chociaż przed momentem odchodziła już w dal śmierci. Mocne szarpnięcie naderwało blondynce bark, a ciągły opór jej ciała, sprawiał wrażenie odkrywania się kończyny od korpusu, co ból wyśmienicie potwierdzał. Pośpiesznie wyrzuciła tę myśl z siebie wraz z pojawieniem się łupania trzewi, które nie pozwolił wymazać się z pamięci, w tak prosty sposób, jak tamto wyobrażenie i silniejszy oddech rozbudził uśpione rany.
     Odchyliła głowę do tyłu, całkiem orzeźwiona i świadoma zdarzenia ją dotykających. Ujrzała niewiele przez notoryczną karuzelę w swojej czaszce, lecz zdołała uchwycić znikomy kształt butów. Chyba kowbojskie, jak się zdawało nastolatce, ale z pewnością nie należące do poznanego przed paroma dniami kowboja. Kobiece buty nijak pasowały do męskiego osobnika, jednakże uścisk dłoni napastnika, posiadał w sobie zbyt wiele męskiej siły, co kołowała zmysły blondynki. 
     Straciła trochę krwi, co osłabiło ją, jednak nie wyeliminowało ze świata w pełni, wedle czyjś postanowień. Nóż pozostawiony w ciele dobrze tamował ranę, chociaż nie chronił w zupełności przed krwawieniem do wnętrza ciała. Dosłownie półżywa taszczona była uporczywie przez żeńską istotę, niczym wór ciągnięty gdzieś w głąb nieznanego. Szuranie o trawę i oporne sunięcie po ziemi piachu i kamyków odbijało się tępym dźwiękiem w uszach, przeradzając się z czasem w charczące szeptanie zrodzone w rozbudzonej wyobraźni, jakby głosów za grobu, wyczuwających lekkie tchnienie martwości w ciele dziewczyny, chwytającej rozpaczliwie oddechy. Poczuła wówczas znajomy zapach rozkopanej ziemi, wilgotnej zapewne wykopanej z głębszych partii. Czyżby grób wykopany dla niej?
   - Wytrwale się trzymasz – skomentował osoba kuszącym kobiecym głosem, puszczając bezwładną rękę nastolatki. Zjawiła się nad Brooklynne, obdarowując ją uśmiechem białych zębów z nazbyt długimi kłami. W kącikach nieznajomej widniały ślady zaschniętej krwi. Tylko tyle zarejestrowała, bowiem reszta twarzy kobiety, rozmazywały się na boki, jak obłoki dymu. Zastanawiała się czy to efekt osłabienia, czy może z nią coś było nie tak? W tym momencie skora była do uwierzenia w duchy, klątwy i wszystkie dziwadła nadprzyrodzone. 
     Posiadaczka długich kłów podwinęła bluzkę jasnookiej, zakładając materiał na rękojeść noża, aby ten nie zwijał się z powrotem. Starała się dostać do brzegów rany opuchniętych i rozpalonych reakcja obronną organizmu. Silna zmiana pozycji ostrego przedmiotu w brzuchu natychmiastowo wycisnęła z oczu dziewczyny słone łzy, a jęk rozniósł się w gardle. Wtedy nieznajoma sprawnym ruchem zerwała flakonik przewieszony przez szyję blondynki, radując się jego widokiem. Brooklynne wymruczała coś niedbale, lecz kobieta zignorowała ten niewyraźny bełkot, zajmując się przedmiotem dobrze jej znanym. Otworzyła zakorkowaną rzecz, z której wydobyła się drapiąca, mdląca woń o niesprecyzowanym zapachu.
   - Uch! – jęknęła oprawczyni, odsuwając od nosa szklany, parujący białą mgiełką przedmiot. Zwróciła go szyjką w dół, czekając cierpliwie aż zawartość opuści progi flakonika. Mazista substancja przepchała się przez wąski otwór kruchej rzeczy i wylądowała na pokrytym drgawkami ciele Brooklynne. W zetknięciu ze skórą, sprawiło wrażenie nieprzyjemnego mrożenia, przechodzącego po sekundach w piekące szczypanie, a wszystko to zwiastowane dźwiękiem przypominającym topiący się plastik i gruchot łamanych gałązek. Cały zapach rozniósł się w atmosferze dławiąc ledwie oddychającą błękitnooką. Nieznajoma starannym ruchem okrytego rękawicą lateksową palca, rozprowadzała białą masę wokół rany przy wbitym nożu. Podmuchała na koniec, powodując stwardnienie substancji, dającej teraz wygląd zastygłego cementu o nijakiej wartości.
   - No dobrze – odetchnęła po zakończonej czynności i pochwyciwszy za kurtkę dziewczyny bez trudu podniosła ją do pozycji stojącej. Przytrzymując ją, dała możliwość blondynce na utrzymanie kontaktu ze światem i zachowanie głowy w normalnej pozycja, która opadała raz w tył, raz do przodu przez wiotką szyję.
   - To co się tutaj wydarzyło, niech pozostanie zagrzebane na tych ziemiach – rzekła tajemniczo, pomagając nastolatce zamknąć oczy. – Bez urazów i niedomówień, tak musiało się stać. Ani ty, ani ja nic byśmy na to nie poradziły. Nie ma winy w tym czynie. Musisz odejść bez gniewu.
     Półprzytomna Brooklynne odczuła miarowy ucisk na ranę. Nieznajoma właśnie ujęła smukłymi palcami rękojeść srebrzystego noża i na moment przed śmiercią dziewczyny, przycisnęła go solidniej, haratając obolałe wnętrze. Blondynka syknęła, gdy ból ocucił umierające nerwy, gdy nóż przypomniał, że serce jeszcze bije i kolejne łzy ujawniły się w kącikach, teraz bezsilne i opłakujące zdarzenie. W nosie jasnookiej zmaterializował się przyjemny zapach róż, bijący od postaci, jakby jej ciało tworzyły same płatki tego kwiatu. 
   - Ten zapach…
   - Teraz już wiesz kto jest jego źródłem – oznajmiła z nieukrytym triumfem w melodyjnym głosie. – Ten zapach zawsze był przy tobie, bo i jak kroczyłam twoimi ścieżkami, ale ty nie dojrzał nie mogłaś mnie wyczuć. To, że mnie czujesz jest znakiem tego, że stałaś się gotowa na…
     Kobieta nie dokończyła zdania.
     Wyrwała z impetem metalową rzecz tkwiącą w trzewiach blondynki, rozdrapując zastygłe na moment brzegi rany. Stłumiony odgłos wydobył się automatycznie z ust Brooklynne i krew nadal ciepła, popłynęła w dół, wsiąkając w spodnie. Nieznajoma z całej siły pchnęła nastolatkę do tyłu. Dziewczyna, której wydawało się, że upada wiecznie, obiła się o drewno skrzyni wypełniającej rozkopaną ziemię na głębokość półtora metra. Wieko zakryło jasnookiej ostatnie obrazy nieba i towarzyszył blondynce już wyłącznie dźwięki, obijających się grud piachu o sosnowe deski.    

19 komentarzy:

  1. Niesamowicie poruszył mnie język, jakim się posługujesz jest taki niewymuszenie poetycki, a jednocześnie bardzo dopadny, idealnie współgrający z tematyką bloga. Potrafisz zaintrygować i sprawić, że w nieodgadniony sposób czytelnik nie może oderwać się od tekstu, przykuty łańcuchem słów i zdań.

    Pozdrawiam i czekam na więcej
    Lunatyczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedzenie i przeczytanie ;) Twoja opinia motywuje do dalszej drogi.

      Usuń
  2. Cieszę się, że ci się podoba. Staram się jak mogę jeśli chodzi o fabułę opowieści. Dziękuję za podpowiedzi. Przydadzą się pod czas pisania kolejnych rozdziałów. Jeśli chodzi o obrazek, który mi przysłałaś przez komentarz. Powiem, że zrobiłaś bardzo kapitalny. Bardzo mi się spodobał :). Musisz mi powiedzieć z jakiego korzystasz programu do obróbki. Chyba się nie pogniewasz, że wykorzystam jako nagłówek? I jeszcze raz dziękuję za rady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z tego najprostszego photofiltre studio x. Nie, nie pogniewam się.

      Usuń
    2. Wiesz zawsze wolę się zapytać nim coś od kogoś pożycze. I jeszcze raz powiem że obrazek wyszedł ci kapitalny. Super. Dziękuję.

      Usuń
  3. Dzięki za komentarz... Jeśli chodzi o to jak piszę rozdziały to staram się pisać tak, by ktoś mi nie pisał, że piszę byle jak. I chciałam bym chodź trochę oddać klimat. A po za tym kiedy pisałam swoje pierwsze opowiadania to pisałam chaotycznie, byle jak. Więc przeczytałam trochę innych blogów i widziałam jak były pisane. Staram się by miał swój ład i skład. Chociaż przyznaję, że przez szczegółowość rozdziały się przy długie. Następnym razem będę zwracała uwagę na tempo rozwijanego opowiadania. I w jednej sprawię też przyznaję rację. Jeśli chodzi o Kampanię Chris'a w Grze to była beznadziejna. Grając już na poziomie zawodowca trudno jest o amunicję i leki, a bohater stał się jakiś sztywny. Jeszcze raz dziękuję za rady i uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uuu. intrygujące, bardzo intrygujące. Nutka niepewności i takiego strachu wdziera się w mój umysł.
    Podoba mi się twój świat i niepokoi, a to jest najlepsze.
    Pozdrawiam i dodaję do linków.
    druga-strona-swiata.bogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli rzeczywiście się podoba, to mogę być chociaż w połowie dumna z siebie ;)

      Usuń
  5. Nie wiedziałam gdzie na pisać więc napiszę tutaj. Mam coś dla ciebie. Potraktuj to jako prezent za to co dla mnie zrobiłaś.

    http://vampirechild12.deviantart.com/art/Resident-Evil-6-Jake-Muller-portrait-348302521

    Mam nadzieję, że ci się spodoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze chcę dodać moją recenzje tego rozdziału. Jak pozostałe trzymała w napięciu. Bardzo mi się podobało. Tylko zakończenie było zaskakujące. Już zadaje sobie pytanie co będzie dalej. Czekam z niecierpliwością. Twoją fanka.

      Usuń
    2. Dziękuję za opinię, a i prezent tez miły.

      Usuń
    3. Sama rysowałam. I powiedz mi tylko która z postaci gry RE6 przypadła najbardziej do gustu.

      Usuń
    4. Z tych naj to była zawsze Claire. Szczególnie zestawienie Claire + Steve ;)

      Usuń
    5. Mnie do gustu przypadł mi Jake. Jest bardzo wybuchowy, w swojej kampanii wnosi wiele urozmaicenia do gry. Nie zapomnę o Sherry Birkin która jest przeciwieństwem Jake'a. Mogę powiedzieć, że się uzupełniają. I to sprawia że gra ma jeszcze do zaoferowania

      Usuń
  6. Wszystko tu jest przesycone tajemnicą. Intryguje mnie szablon, te groteskowe na nim postacie. Czytam. Dreszcze nie ustępują. Wzmaga je treść i wzmaga je Twój styl, to, jak kompletujesz słowa, w sposób całkowice nieprzewidywalny. Kołdra bólu (co w ogole brzmi jak oksymoron, bo kołdra tylko i wyłącznie z ukojeniem mi się wiążę), materalizujący się zapach, czy (moje ulubione^^) z zamiłowania choleryk. Bardzo, bardzo przykuwa to uwagę, podsyca ciekawość. Wciągnęłaś mnie, bardzo mocno ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Czasem zdarza mi się zestawić słowa i stworzyć dziwny twór, jednak nie wszystkim to się podoba. Jestem zadowolona, ze w taki sposób przyjęłaś to opowiadanie. Teraz pozostaje mi pisać dalej ;)

      Usuń
  7. ^^ Nu, ja myślę, że dalej ;) Będę wyczekiwać! Ja tam lubię dziwne twory ponad wszystko ;)

    Praktykujesz informowanie o njusach? Bo jesli tak, to bym się chciała zapisac na newsletter ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Zaskoczyłaś mnie. Zazwyczaj rzadko się zdarza, bym w ogóle nie miała pomysłu na ciąg dalszy historii, a ta z pewnością jest niesamowita. Poza tym, strasznie wczułam się w bohaterkę, sytuację, a twoje opisy dają fantastyczne wyobrażenia. Wciąga coraz bardziej i trudno się oderwać.
    Tak, bardzo oryginalny komentarz, ale trudno. Dalej siedzę z otwartymi ustami i z niedowierzaniem wpatruję się w białe okienko, więc ciężko wymagać ode mnie czegoś więcej.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Próbowałam zrobić tak, by Brooklynne była odczuwalna, aby różniła się emocjonalnością wśród tych, z którymi będzie żyć. Chciałam zrobić z niej typowego słabego acz w jakiś sposób walecznego człowieka.
      Liczy się, że przeczytałaś i wyraziłaś opinię, a to już bardzo wiele.

      Usuń