Deski sosnowego grobowca
Nie jestem
twoją marionetką, nie
I nie
jestem twoim kamieniem na strumyku
Powinienem
spojrzeć zanim skoczyłem
Powinienem
wiedzieć
Nocą powietrze miało swoje własne życie,
głos, którym mogło snuć historie odległe. Tak tego zmierzchu wepchało do głowy
dziewczyny wspomnienia krwią znaczone, malowane farbami niepokoju. Zaćmione
obrazy wyostrzały się i bledły, ale nadal na tyle wyraźne przygnębiały tym, co
ze sobą niosły i ściśle oplatały zmysły. Nastolatka przycisnęła jeszcze mocnej
dłonie do oczu, szczelnie okryła uszy, nie dopuszczając do siebie
rzeczywistości warczącej tuż ponad nią, otwierającej paszczę szaleństwa,
siejącej zamęt i niezgodę dusz.
To
znowu się działo, rosło w niej, jakiś nowy twór o zdecydowanym charakterze.
Niekontrolowane odruchy pełzły do zakończeń nerwów, paląc od wewnątrz
gorzko-kwaśnym przeczuciem braku władzy nad życiem. Cierpiała. Drobne krople
potu ujawniły się na napiętej od wysiłku twarzy jasnookiej siłującej się z
chęcią płaczu, z chęcią wylania dziecięcego smutku stukającego cichutko po
drugiej stronie mostka. Próbowała zwalczać w sobie, przejmować władzę nad
czymś, co przemykało od lat głębinami jej ciała, ukrywając się przebiegle przed
instynktem. To odczucie zadomowiło się w niej nie wiadomo kiedy, a może
istniało wyłącznie w umyśle nastolatki? Wymyślone
to wszystko przeze mnie, czy dotyk da się wyobrazić i odczuć? Myśli
rozjuszone nieustannie napływały do pękającej widziadłami głowy, rozsadzając
skrupulatnie czaszkę od wzrostu ciśnienia w komorach, już któryś raz mózg
przeładowywał się niestabilnością i zmierzał ku upadkowi.
W
zakamarkach psychiki nastolatki zrodził się wyraźny obraz. Odległe wspomnienie,
wymazane dawno z pamięci, wraz z wielkim szokiem po śmierci tej najbliższej,
zbliżyło się niebezpiecznie w umyśle do punktu kreacji wizji. Dawne echo
wydarzeń wyparowało od gorąca smutku, jakby nigdy nic nie znaczyło i bez
pukania przyszło ponownie nieproszone z obawami w dłoniach pełnych zmieniających
się klatek dni. Oczami przeszłości ujrzała rudowłosego chłopaka, którego
imienia, nie zdołała sobie przypomnieć, pomimo że czuła najdrobniejszą komórką
ciała, że znała go dobrze. Im dłużej myślami doglądała wyobrażenia tajemniczego
rudzielca, tym więcej nikłych wspomnień przewijało się przed pasem wzroku. Kim byłeś? Zastanawiała się, pocierając
maniakalnie czoło, rozgrzewając ostygłą żalem psychikę tlącą się nikle
rozsądkiem, odkrywając coraz dalsze klisze tego wydarzenia z przeszłości.
Anielska poświata wokół ciebie, zawsze byłeś
dla mnie nieuchwytnym aniołem, orłem, a wtedy zlatywałeś ze swojego królestwa
do mnie i pytałeś czy wszystko dobrze? Zatraciła się w uczuciu, jakie
tamtego dnia towarzyszyło jej podczas spotkania z rudym osobnikiem. To dziwne, ale pachniałeś wolnością. Uśmiechnęła
się, gdy do receptorów zmarzniętego nosa dopił ten zapach zjawiający się znikąd
niczym różana woń, której już nie czuła. Być może to tylko wyobraźnia tej nocy
tak dobrze działała i stworzyła wspomnienie o aromatycznej konstrukcji.
Siedziała na trawie wilgotnej i zrywała
polne kwiaty z przeplatanych zielenią i żółcią łąk, które napastowała swoją
osobą w delikatny sposób, w lekkim naporze swojego ciała o ciężarze piórka.
Miała z wyglądu może sześć czy siedem lat i miejsce to nie przypominało
rodzinnego krajobrazu Węgier, gdzie zwykła mieszkać, gdy była mała i
pochłonięta przez świat zabaw. Niebo uroniło zimne łzy, chociaż większa jego
część ziała wytrwale niebieskim płomieniem atmosfery niezbrudzonym chmurami
wraz z tarczą walecznego słońca. Będzie
tęcza! Uradowała się, nie dostrzegając, kiedy zjawił się on - właściciel
rudych włosów i tego niecodziennego spojrzenia. Nawet obecnie kolor tych
tęczówek napełnił ją niedowierzaniem, bowiem morski odcień wpadający bardziej w
zieleń, nie był spotykany u ludzi. Przynajmniej ona takowych nie widziała,
nigdy wcześniej ani później. A z oczu tych bił nieprzerwanie smutek i rozległa nieobecność
duchem w ciele wylewająca się na wierzch tęczówek rażącą przenikliwością
opustoszałych źrenic. Pamiętała to, pamiętała jakby zaledwie wczoraj spoglądała
na wzrok chłopaka. Były zbyt przeszyte
żalem. Pomyślała.
- Musisz
już iść – Kojący głos wydobył się z jego ust. Wyciągnął rękę, żeby mogła wstać
z ziemi już ubrudzona na różowej spódniczce w białe kotki. Wiedziała, że
opiekował się nią w tamtych czasach, wyglądał w końcu na starszego, dużo
starszego. Różniła ich wtedy ilość około dwunastu lat, co nie przeszkodziło
małej blondynce lubić go zanadto.
- Już? –
powiedziała z dziecięcym zmartwieniem, świdrując go zaszklonym od zmarnowanych
planów wzrokiem. Łzy oznaczające słabość i brak warunków do przeciwstawienia
się, łzy prawdziwego żalu małego serca. – Myślałam, że jeszcze pójdziemy na
huśtawkę.
Oznajmiła,
ujmując w słaby uścisk dłoń chłopaka.
- Nic
nie mogę zrobić – wytłumaczył dziecku z chłodnym wyrazem twarzy acz ciepłymi
słowami z przyjaźnie brzmiącego głosu. – Ale zapewniam, że ta huśtawka będzie
tutaj tak długo aż sama nie spadnie z tego drzewa. A prędko nie spadnie…
-R...o…nd – Wypowiedziane przez dziewczynkę imię niewyraźnie rozeszło
się po pustej przestrzeni łąki. Jasne tęczówki mieniły się szklistym blaskiem
drobnych łez. Łez nie oznaczających smutek, a nadzieję rozkwitłą w młodym
umyśle dziewczynki. – Kiedy spotkamy się?
Na tym zakończyło się
wspomnienie i wraz z nim zniknęło wszystko, co mogła wiedzieć o niepamiętanym
rudowłosym sprzed ogromu lat. To nie ma
sensu. Pomyślała, dziwiąc się, że akurat w tym okresie, w ten kwietniowy
dzień napadła ją melancholia za tamtym czasem, kiedy nic nie odbiegało od normy
i przywołało do jej głowy kołujące myśli na temat minionych dni. Układanka nie pasuje do siebie, nie pasuje.
Mogłabym tyle wiedzieć, gdybym nie zapomniała, ale mogłam tak długo cierpieć,
gdybym właśnie nie wymazała wszystkiego. Ból głowy minął natychmiastowo,
organizm uspokoił się, mięśnie łaskawie rozluźniły z niewyobrażalnego napięcia,
zwalniając powieki z mocnego zaciśnięcia. Czerwień gałek odejmowała zdrowego
wyglądu dziewczynie, szczypanie utrudniało mruganie i suchość zaszyła się na
spojówce.
Odkryła
przed sobą piękną ciemność z jasnymi punktami rozświetlonych elektrycznością
ulicznych lamp. Noc nadal wisiała nad nią, gdy spojrzała przed siebie ze
wzrokiem dźwigającym dawny żal tłukący się po kościach, spadając w dół
przepełniony znaczeniem goryczy. Nostalgia dopadła nastolatkę w najmniej
oczekiwanym momencie zawirowania wokół niej i niepokoju huczącego tuż obok.
Tęskniła teraz za kimś kogo dawno umysł wyrzucił ze swych zakamarków,
wyczyszczając je dokładnie, co do najgłębszej bruzdy wypełnionej przeszłymi
obrazami.
Po
śmierci matki każde wspomnienie z okresu, kiedy ona żyła usunęło się jak za
dotknięciem magicznej różdżki. Wolała nie pamiętać nic, żeby nie zatracać się w
tym, co było kiedyś dobre, żeby nie zatracać się w wyobrażeniach o niej pięknej
i żywej, skoro była martwa i brzydka. Nie pragnęła przypominać sobie
rodzicielki, bo za bardzo ją kochała, aby z kolejnymi obrazami wspomnień
uświadamiać sobie, że odeszła, zostawiając po własnej osobie dudniącą pustkę.
Zapomniała zatem wszystko od swojego dziecięcego życia po śmierć matki, od
ważnych po mniej znaczące elementy miesięcy i lat. Z czasem przyzwyczaiła się
do przelotnych obrazów pojawiających się w głowie, obrazów które już nigdy nie
odtworzyły się do pełnego wspomnienia. Istniały wyłącznie jako skrawki czegoś
wielkiego, co uleciało dawno. Nie zamartwiała się tym, uznając to za dobre
wyjście psychiki.
Jednakże umysł się zbuntował. I wróciła do niej przeszłość ze zdwojoną
siłą, choć nie życzyła sobie tego żadnym uczuciem, próbującym przypomnieć pewne
sytuacje majaczące w zakamarkach czaszki. Czyżbym
jego też usunęła z myśli, bo zostawił mnie jak ona? Zastanowiła się,
odkopując najpóźniej wymazane wydarzenie, zdając sobie sprawę, że ostatni czas,
w którym widziała rudowłosego, był ten nieszczęsny pogrzeb. A wtedy dla niej
słuch o nim zaginął.
Osiem
lat temu rzuciła z goryczą i gniewem garść piachu na trumnę matki, żegnając się
z rodzicielką na zawsze. Rudowłosy stał w tłumie w oddali, unikając spojrzenia
dziesięciolatki, liczącej na jego bliższą obecność. Zabolało ją, że nie
przyszedł wspomóc w tym bezlitosnym czasie, przecież opiekował się nią,
dlaczego więc zignorował ją na pogrzebie? Nie potrafiła tego zrozumieć, jak
dzisiejszej sytuacji zsyłającej jego obraz do jej myśli.
Podniosła
się z ziemi dopadnięta przez natarczywe spojrzenia dwóch przechodniów
zainteresowanych jej nostalgicznym, drążącym spojrzeniem wpatrującym się w dal.
Musiała więc odejść z tego miejsca przesyconego ludzkimi sylwetkami, gdzie nie
była bezpieczna z sekretem w dłoniach. Starała się nie wzbudzić jakiś podejrzeń
dziwnym zachowaniem, nie potrzebowała problemów, kiedy stała tak blisko
rozwiązania z odbudowującą się psychiką bogatą w nadzieję. Otrzepała zakurzone
spodnie w paski szaro-białe i wydrapała resztki ziemi utknięte za pokrywą
paznokci; matowych i spękanych. Po drobnych zabiegach kosmetycznych uznała
swoją gotowość do wyjścia na miasto. Opuściła park Bolin Memorial, kierując się
radośnie przed siebie, do końca nie wiedząc, w którą stronę powinna iść, aby
trafić do motelu.
Pragnęła,
jak najszybciej zatracić się w ciepłym strumieniu prysznica i słodkim dotyku
pościeli, tkając w snach marzenia o rychłym rozwiązaniu zagadki, ale mętność w
umyśle nie rozrzedziła się, pozostawiając mgliste ścieżki niewytłumaczonych
zdarzeń. Coś umknęło mi lata temu.
Brooklynne przeczesywała wytrwale zakamarki przeszłości w poszukiwaniu rudowłosego
chłopaka zatracającego w głębi niepamięci. Wizje zamierzchłych czasów krępowały
ją i zarazem, w jakiś sposób, oczarowywały swym dotykiem i mistycznym
charakterem krajobrazu wolności, krajobrazu odrębnego od późniejszego życia nastolatki.
Postać chłopaka lekka niczym piórko ledwo tliła się w psychice, odbierając jasnookiej
kontakt z cierpką rzeczywistością; suchą i naznaczoną ciężarem. Być może była
to pierwsza i ostatnia miłość dziewczyny, jeszcze w wydaniu dziecięcym. A
uśmiech zakwitł na jej twarzy na smak tego uczucia bulgoczącego w trzewiach.
Głupie i niedorzeczne, bowiem wychodzące z dziecięcego serca, jednak bardziej
szczere i prawdziwe niż niejednego dorosłego, bardziej pewne i
skonkretyzowane.
Straciła
orientację w terenie; ten zmysł zawsze ją zawodził w chwilach nieodpowiednich.
Gdzie się kierowała mógł wiedzieć jedynie jej los podrzucający świadomie kłody
pod nogi. Nie ufając jemu, poniekąd nie ufała sobie, a zwłaszcza własnemu
szczęściu, któremu prawdopodobnie na imię dano pech, dlatego dziękowała za
posiadanie tego instynktu, pragnienia, co informowało o całym złu skierowanym
wobec niej. Słynny instynkt odezwał się w siarczystym napływie wewnętrznych
podrygiwań komórek. Czuła je, wibrujące w żyłach, drgające w sercu, świszczące
w płucach i bulgoczące w żołądku – istotnie podpowiadały o przyszłych
zdarzeniach. Kątem oka uchwyciła grupę młodych ludzi. Chłopcy, co rozpoznała po
młodzieńczych rysach, przybliżali się do blondynki, idąc prostopadle skierowaną
ulicą do jej szlaku. Wydawali się być recydywistami, dziećmi skrzywionego
rodzicielstwa, ale tę ocenę pozostawiła sobie, ignorując ich skutecznie,
przyśpieszając kroku, tak na wszelki wypadek. To uleczyło domysły i sprowadziło
ponownie ciszę do rozjuszonego środka nastolatki.
W strukturę dłoni owinęła
znaleziony flakonik, chłonąc zimno przedmiotu, zimo jakiego jeszcze nie znała. Cóż to za substancja? Stanowiło to
kolejną z wielu zagadek, jakie zaoferował jasnookiej nieznajomy nadawca listu i
zarówno rozmówca z telefonu. Odbierała wyraźniej nasilającą się z każdą godziną
intrygę unoszącą się wokół niej, wolno zbliżającą się, żeby pokąsać tym, co
taszczyła ze sobą. Od momentu znalezienia przedmiotu miewała pragnienia
otworzenia szklanej rzeczy, ale blokada jaka powstawała na myśl o tym czynie
niwelowała chęć, zamieniając na rozsądek. Nierozsądne,
tak nierozsądne posunięcie. Przytaknęła, wyczuwając nieznaczące wzywania
instynktu.
Mimowolnie
odwróciła się za siebie ruchem strachliwym i zdecydowanym. Korciło ją, aby
sprawdzić powód ciszy w ślepej dali głucho świszczącej w uszach. Z grupki osób
pozostał wyłączenie jeden chłopak wlokący się za nią jak dzienny cień. Nie popadaj w paranoję! Pouczyła siebie,
starając się zmniejszyć lęk. On wcale nie
idzie za tobą, może mieszka tutaj w pobliżu? Przekonywała potęgujące się w znaczeniach fobie słowo po
słowie, ale dla satysfakcji nasiliła kroku i szła już dostatecznie szybko, by
nazwać to drobną ucieczką. Oddaliła się, odczuła łagodne ustępowanie instynktu,
dlatego odwróciła się z nadzieją za siebie. Kamień spadł z serca błękitnookiej,
kiedy nieznajomy chłopak rozpłynął się i nie patroszył ją wzrokiem wbitym w
sztywne plecy. Widzisz, poszedł do domu!
Sarkastyczny ton rozległ się w głowie nastolatki.
Brooklynne nie odpędzała
od siebie żadnych wizji, które nieustannie niosły treść minionego wspomnienia,
wizji zjawiających się w niespodziewanych uniesieniach psychiki. Wertowała
dokładnie informacje zawarte w tym wydarzeniu z przeszłości klatka po klatce,
gest po geście. Jedyna pewna informacja wyłapana z krajobrazu, to fakt, że nie
rozegrało się to na Węgrzech. Jako małe dziecko nie często opuszczała kraj
swojej matki. Zdarzało się to rzadko, ale miało miejsce kilkanaście razy w jej
życiu, kiedy ojciec brał ją w wolnych chwilach na dalekie wyprawy. Tylko i
wyłącznie blondynkę, wtedy to wydawało się normalne, ale aktualnie przybrało
dość specyficzną postać przywołującą pytanie, dlaczego nigdy jej matka nie
mogła z nimi jechać? Kolejne urywki wspomnień przychodziły do umysłu, uchylając
rąbka tajemnic. Rodzicielka tłumaczyła się, że nie da rady, bo praca, bo dom,
ale ile w tym znajdowało się prawdy, a wymuszenia, aby dziewczynka przestała
pytać? Nie wiedziała. Ojciec za to przedstawiał ją wielu ludziom, o których
Katalin zapewne nie wiedziała, a być może i znała ich, i dlatego jechać nie
chciała, tak przynajmniej spekulowała Brooklynne. Większość z tych osób
wymknęła się z jej pamięci, reszta rozmyła i stała niewyraźna, co frustrowało
ją i doprowadzało to dręczącego zawodzenia ciekawości.
Zatem w swojej egzystencji
zarejestrowała parę chwil, kiedy rodzice robili coś razem i z nieukrywanym
zadowoleniem. Prychnęła, czując się naiwną istotą, wierząc w ich słowa, które
zapewniały, że tworzą kochającą rodzinę. Po
co kłamali, co chcieli ukryć? Rozwiała te nieprzyjazne obrazy i zaśmiała
się desperacko pod nosem, rozbudzona myślami i niestabilna w emocjach, rozdarta
między sprzeczne uczucia. Mam nadzieję
Sherlocku, że nie odkryłaś tajemnicy? Phoenix w gruncie rzeczy jest przyjemnym
miastem. Mam jeszcze parę groszy, mogłabym tutaj zostać, chociaż dwa, trzy dni.
Tylko, co potem? Ciężki problem ujawnił się bezwzględnej postaci, okrutnie
oszpecając sytuację bez wyjścia. Problem bez rozwiązania. Obawiała się reakcji
opiekunów, w szczególności wuja Andrewa z zamiłowania choleryka. Od zawsze
odbierała bijąca od niego niechęć do swojej osoby za to, że wtargnęła do nich,
tak nagle. Z brudnymi buciorami, które wytarła w spokojny i ustatkowany ich
żywot. Sama stanowiła dla tej rodziny kłopotliwy problemem. No właśnie rodziny,
a mimo to, wujek lubił ją z przymusu ciotki i dawał wyraźne znaki, że
Brooklynne, nie powinno tutaj być.
Ten cholerny nieznajomy powinien iść i wszystko wyjaśnić! Z drugiej
strony, oberwałoby mi się za to, że lecę za pierwszym lepszym, który nagada mi
bzdur. Z resztą, jakby to wyglądało? Powiedziałabym im, że wybrałam się do
Ameryki, bo ktoś podrzucił mi list, że powinnam tam jechać? Bo... Nie
mogę i nie powiem prawdy, skłamie jak zawsze, przeboleje kłótnie, karę i
nadmierne kontrolowanie, ale będę znała coś, co może i oni zataili przede mną.
Obmyśliła całkiem sensowną koncepcję na wytłumaczenie się ze zniknięcia. W
końcu, od czasu pogrzebu, słynęła z przydomku trudnego dziecka, buntującego się
i oczerniającego wszystko, co żywe. To normalne zachowanie, normalne, że
uciekła. Inna postawa mogłaby świadczyć, że coś z nią nie tak. Nie powinno ich dziwić, że zniknęłam, tyle
razy zapewniałam, że kiedyś to się wydarzy.
Nogi wiodły ją prostą, w
miarę ruchliwą ulicą, zważając na porę, jaka aktualnie widniała na zegarach,
zamęt na drodze był znaczny. Miasto wiło się od ludzi młodych i nastoletnich
czasem taki, co posiadali już rodziny i nocą odpoczywali od wieloletniego
obowiązku. Blondynka zorientowała się, że powinna iść całkowicie w drugą
stronę i zawróciłaby, lecz świadomość, że ponownie pojawił się za nią chłopak z
grupy nieznajomych oderwał ją od racjonalnego myślenia i wrzucił w wir krwawych
wyobrażeń. Ileż mogła siebie oszukiwać? Tego nie dało się zataić, czy wyplenić
z psychiki. On szedł za nią i ewidentnie wpatrywał się w postać dziewczyny.
Czuła ten wzrok, namacalny dotyk źrenic, kręcący złowieszcze koła, wokół jej
sylwetki. Dla pogłębienia szaleństwa z prawego skrzydła ulicy wyszedł kolejny z
trójki recydywistów nowego pokolenia złych chłopców z nieznacznym uśmiechem na
rozmytej w bladym świetle twarzy.
Napastnik
spowodował, że dziewczyna natychmiastowo skierowała się w przeciwną stronę, co
uczyniła w geście obronnym. Zagoniona, niczym zwierzę wprost do mrokiem
spowitego miejsca, zaciskała dłonie na kurtce spięta strachem wyzwalanym przez
kroczące za nią nieznajome sylwetki. Cmentarz Greenwood Memorial Lawn otoczony
wieczorem chłodną, przeraźliwą otoczką zwiastował dla jasnookiej coś nie
dobrego knutego przez los. Nie przez przypadek tak postąpili, że przerażona
skręciła w tę część miasta o mniejszej zawartości żywych ciał. To dobry, przemyślany
ich plan, w którym przyszłość dziewczyny została zawarta. Brooklynne przelotnie
spojrzała w dal, gdzie drzewa skryte w półmroku nocy, przybrały postacie
oprawców z boleśnie powykrzywianymi kończynami. Wzywające ją w bezgłosym krzyku
korowych ust do zanurzenia się w ich szorstkich, kanciastych uściskach.
Rozległy się gwizdy i
krzyki skierowane, i wlokące się w stronę jasnookiej, bo kogóż innego? W tej
okolicy tylko ona żywa i samotna, nie licząc drobnych jednostek samochodów,
przemykających i niezdających sobie sprawy z sytuacji na chodniku, szła donikąd
goniona strachem. Nie reagowała na te zaczepki, starając się skupić na utrzymaniu
szybkiego tempa, nie gubiąc przy tym stabilności ruchów i psychiki. Na przekór
szczęściu wracającą nadzieje udusił bestialsko szorstki dotyk, który poczuła
zmysłem wyobraźni przez sam rękaw skórzanej kurtki. Ktoś po chwili pochwycił
jej nadgarstek i szarpnął tak, by dziewczyna zatrzymała się i zwróciła w stronę
natarczywego człowieka. Zrobiła to niechętnie, bojąc się napotkać na wzrok
osobnika, jednakże wieczne umykanie spojrzeniem bezcelowo wydłużało nieuchronne
spotkanie.
- Bez pośpiechu – rzekł chłopak z
chciwym uśmiechem na twarzy i równie niegodziwym brązowym spojrzeniem oczu.
Włosy krótsze po bokach, układały jego fryzurę w punkowego irokeza koloru
czarnego, chociaż reszta jego garderoby, nie wskazywała na to, by należał do
tej subkultury. Zwykłe spodenki niebieskie i szara koszulka oprawiały go w
typowy widok, typowego nastolatka. – Co taka młoda osoba robi o tej porze w
tak… osobliwym miejscu.
Udał niewiniątko,
urywając zdanie w poszukiwaniu wyszukanego słowa, żeby nadać znaczący ton dla
swojej wypowiedzi, nad którą zapewne myślał od czasu zaganiania Brooklynne w te
okolicę. Sposób wymówienia pytania osiągnął cel, wykreował irokezowego chłopaka
na cynicznego dupka, o niesprecyzowanych zamiarach, uznającego blondynkę za
osobę nie swojego wieku. Wszakże miała już osiemnaście lat, co wygląd niszczył
i wyrzucał w dal, tworząc na jej twarzy kombinację między piętnastym a
szesnastym rokiem życia.
- To, jak najbardziej, moja sprawa –
Starała się zachować zimną krew, choć przychodziło to z trudem. Wzrok spuściła
na chropowatą ulicę, ukrywając oznaki lęku płonącego jasno na szklistych
gałkach.
Sytuacja
nie miała swojego dobrego zakończenia. Właściwie dopiero zaczynała się
rozkręcać i błądzić w mroczne strony ludzkich instynktów i pragnień; dziwnych i
nieludzkich. Dwójka pozostałych osób zjawiła się przy nich, obrzucając
dziewczynę wrogimi spojrzeniami, obleśnie spływającymi po jej licach; bladych i
drżących. Ciemnooki pokręcił głową, nie zgadzając się ze słowami Brooklynne i
cmoknął kilkakrotnie na znak rozczarowania.
- Czego, więc chcecie? – zapytała to
z bojaźnią, to ze złością, nie próbując nawet wyrywać ręki, chociaż uścisk
zaczął boleśnie gnieść żyły, nie dopuszczając wystarczającej ilości krwi do
palców tępo łupiących.
- Myślę, że sytuacja jest odwrotna –
szeroki uśmiech mniejszego chłopaka, wypiął policzki naznaczone piegami, a
charakterystyczny podbródek z niedużym dołeczkiem, nieco się obniżył.
Marchewkowe włosy sięgały za uszy i wywijały się lekko do przodu, lecz nie
umywał się wyglądem do rudowłosego ze wspomnień jasnookiej, który wyparował z
umysłu zdominowany przez wrzeszczącego strachem myśli. Był brzydki i niechlujnego
wyglądu, o pyzatych rysach i nosie świńskiego kształtu z oczami daleko
osadzonymi odbierającymi możliwość bycia ładnym. – To ty chcesz czegoś od nas.
Dziewczyna znacząco popatrzyła
na mówiącego piegusa, a chudy nos rozlazły na krańcu przy dziurkach nabierał głęboko
powietrza i świszczał przy gardłowym rechocie. Tym bardziej obawiała się tej
grupy psychopatycznych młodzieńców nad wyraz nieobliczalnych. W szczególności młode
osoby bywały pozbawionymi skrupułów istotami zdolnymi do rzeczy
nieprzystających człowiekowi rozumnemu. Brooklynne postrzegała ich w taki oto niegodziwy,
lecz uzasadniony sposób. Na oko starsi, namacalnie silniejsi, a myśli ich
zbrudzone nieludzkimi czynami dały się odczuwać jasnowłosej wyczulonej na
minimalne gesty. Na domiar złego w pobliżu nie przechodziła żadna osoba, która
mogłaby pomóc nastolatce. Zaciągnęli ją w miejsce, gdzie o tej porze niewiele
ludzi trudziło się chodzić. Cmentarz przyciągał żywych jedynie za panowania
słońca nie księżyca. Kogo mam wołać,
zmarłych? Pomyślała kpiąco, przygotowując siebie do złego obrotu sprawy.
- To interesujące – mruknęła,
łagodnym tonem.
- Widzę, że rozmowa pięknie nam się
klei! – przybliżył się do dziewczyny piegowaty chłopak. Naocznie podsycał ją do
gwałtownych ruchów, kładąc ręce na jej biodrach. Przerażała jasnooką jego
bliskość, dlatego odpychała go wolna ręką, przeładowując się emocjami, czyniąc
z siebie panikarę, co mocniej ukazywało się w jej poczynaniach.
- Okropnie – skwitowała pojedynczym
słowem, błagając w duchu wszystkich bogów, aby to się skończyło. Rudzielec
zaśmiał się głośniej i zaprzestał dręczenia blondynki, kiedy irokez spojrzał na
niego z wyrzutem, że zabawia się jego ofiarą.
- Nie bądź taka niewdzięczna. – Do
rozmowy włączył się ten, co od początku stał bardziej z tyłu i milczał, aż do
tego czasu przełamania bariery niemowy. Miał zimne piwne spojrzenie, jakby
trochę jasno brązowe i trochę żywo zielone, a ręce skrywał w głębinach kieszeni
dżinsowej kurtki, nurtując błękitnooką dręczącą się pytaniem, co tam
skrywa?
- Dowiem się, czego od was chcę? –
Nadal spokojny głos wydalały struny nastolatki, mimo to, że zachowała opanowanie
i zniwelowała gorliwą panikę, żałowała że wypowiedziała słowa pytające.
- Wierzysz w przeznaczenie? – zapytał
właściciel irokeza uporczywie trzymający rękę dziewczyny. Puścił ją
niespodziewanie, a ona opadła nieruchomo wzdłuż ciała zaczerwieniona wokół
nadgarstka. Nastolatka nie miała siły do podniesienia jej. Środek psychiki
błękitnookiej pękał od chęci ucieczki, na co realne myślenie podpowiadało, że
zostałaby załapana prędzej czy później.
- Teoretycznie nie. – Wolno
wypowiadała słowa, próbując wyłapać, o co może im chodzić i w jaki sposób
powinna odpowiedzieć, chcąc zadowolić ich uszy, zmysły i pragnienia.
- A to szkoda – oznajmił blondyn,
wysuwając jedną rękę z kieszeni i odtrącając z czoła kosmyk nieułożonych
włosów. – Zatem musimy pomóc zmienić ci zdanie.
Uniósł lekko brew do
góry, aż czoło pokryło się kilkoma pasmami zmarszczek, dając wyraz zadowolenia
z myśli, krążących mu po głowie. Chłopak ujął ją silnym ramieniem, malując
ciało jasnookiej ciarkami. Ciężar blondyna uświadomił jasnowłosą, że nie ma
szans w starciu z nim samym, a co dopiero z całą resztą. Ciągnąc ją za sobą do
przodu zalewał pytaniami i opowieściami kręcącymi się wokół cmentarzy i
wszystkiego, co martwe, zimne i nieprzyjazne dla żywego człowieka. Chore! Płaczliwy głos rozdarł się w
drżącym wnętrzu dziewczyny, przyśpieszając akcję serca.
Podczas
tej krótkiej rozmowy dowiedziała się, że ojciec blondwłosego chłopaka jest
grabarzem i wiele grobów tego cmentarza rozkopanych pozostało jego własnymi
rękami, dzierżącymi łopatę, jako narzędzie do zarabiania pieniędzy. Usłyszała
nieprzyjemną opowieść o piwnicy rodzinnego domu nastolatka, gdzie matka
zajmująca się przygotowywaniem zwłok do pogrzebu, miała swoją obskurną
pracownię spowitą zielonkawymi kafelkami i zawsze umazaną krwią podłogą, bowiem
odpływ często się zapychał i czerwona ciecz, zalegała na ziemi do czasu aż chłopak
jej nie umył.
Nieznajomy gwałtownie
zatrzymał się tuż przed bramą cmentarza doglądając z fascynacją srebrzystych krat
motywem kwiatów. Na całe szczęście wejście szczelnie zamknięte grodziło im
dalsza drogę do miejsca żałości i dziewczyna odetchnęła w duchu. Jednak, czego
nie spodziewała się nastolatka, chłopak wyciągnął ręką, którą ją obejmował,
błyszczący klucz z kieszeni wytartych spodni.
- Nie miej mi tego za złe –
oznajmił, przebijając grube ściany ciszy między nim a Brooklynne, kiedy weszli
w głąb alejki otoczonej drzewami tymi, co z daleka wyglądały na obdarzone niszczącą
chorobą postaci – ale to zaboli.
Jego słowa natychmiastowo
obróciły się w czyn wyprzedzający świadomość jasnookiej o kilka sekund nim ona
zebrała w sobie uwagę. W drugiej dłoni, którą dobrze ukrywał w pokrywie kurtki,
w nierozerwalnym uścisku, trzymał lśniący nóż. Wędkarskie ostrze mierzyło
dwadzieścia siedem centymetrów i świsnęło tak szybko, że dziewczyna nawet nie
zdążyła krzyknąć, jakiegokolwiek słowa protestującego. Metal wbił się w miękką
tkankę ponad pępkiem, gładko wchodząc w zakamarki cielistej ciemności, gdzie
kawałek jelita poddał się sile ostrza i rozerwał na pół. Brooklynne jęknęła,
ale dźwięk ten urwał się w przy końcu, kiedy napięte przy tym geście mięśnie
zakryły się kołdrą świdrującego wnętrze bólu. Jej twarz zesztywniała, wypisując
na skórze słowa cierpienia we wszystkich mimikach oznaczających gehennę. Zamknięte
na jednej powierzchni, sprawiły że twarz dziewczyny wydała się być sztuczna i
porcelanowa, mająca się rozpaść w drobny pył przemijania. Przerażenie wyssało
witalność ze skóry, pozbawiając blasku, a dając wygląd grawerowanego przedmiotu;
szorstkiego i starego.
Blondyn do tej pory
trzymający Brooklynne i wymierzający wspólnie z nią spojrzenia puścił ją,
pozwalając ciału bez żywotności upaść na ziemię, między dwoma drzewami o
rozłożystych koronach.
- Oto przeznaczenie, w które
wątpiłaś - oznajmił blondyn.
- Ty zdychasz, my mamy kasę! -
zaśmiał się szaleńczo piegus i przybił piątkę irokezowi. Dziewczyna nie
rozumiała, o co chodziło. Snuła jednak domysły na temat opłacenia jej śmierci
przez nadawcę listu, ale co to miało na celu?
Jasno niebieskie zaszklone
oczy wpatrywały się w niebo, uszy zarejestrowały ostatnie dźwięki odchodzących
nieznajomych i już wyłącznie cisza grała z tykającym wolno sercem. Leżała na
posadzce ziemi, a za nią w oddali stały nieruchomo, wbite w święte pole, białe
nagrobki wzywające ją do zamieszkania w ich wnętrzach. Trawa kołysana na
wietrze przyjemnie głaskała ją po bladym i zimnym policzku, z którego zeszły
żywotne plamy zaczerwienień. Zdążyły się już zarysować brudami łez, omijającymi
usta, wykrzywione w niemym krzyku. Nie potrafiła wydać z siebie żadnego słowa,
rozerwana od środka. Dźwięki chcące wydostać się z krtani, drażniły napinającą
się przeponę, która nieświadomie stukała w miejsce wbicia noża. To dawało
dziewczynie kolejne porcje falującego po ciele bólu. Milczała zatem, zważając
na siłę oddechu, aby i ten odruch, nie rozdrapywał ran.
W oddali po ulicy od strony
cmentarza szli głośno rozmawiający ludzie. Mężczyzna i kobieta wywnioskowała po
głosach niewyraźnych dla słabnącego umysłu, dyskutowali o spotkaniu, randce tej
pięknej, pogodnej nocy. Brooklynne wszystkimi zmysłami pragnęła ich zawołać,
przyciągnąć do siebie, ale porzucona w głębi alejki za zamkniętą bramą nie dała
się nikomu dojrzeć. Umierała zapomniana w obcym miejscu, zwabiona zwykłym
listem do miejsca swojego pochówku. Niebo i gwiazdy rozmyły się, i zlały ze
sobą w jedną masę ciemno-jasną, wirującą ponad głową jasnookiej w mdlącym tańcu.
Wolno traciła świadomość, czując większe zimno na skórze poparzonej bladością
odchodzenia w zaświaty. I w tym momencie nie myślała, nawet nie chciała, nie
miała potrzeby, zapomniała już jak myśleć swobodnie. Pozostała pusta w środku
bez sumienia i rozsądku. Sen wtoczył się ociężale na powieki górne, zsuwając je
coraz bardziej w stronę tych dolnych. Zamknęła oczy.
Ktoś ciągnął ją za rękę;
lekko i swobodnie, jakby nic nie ważyła. Ocuciło to dziewczynę, chociaż przed
momentem odchodziła już w dal śmierci. Mocne szarpnięcie naderwało blondynce
bark, a ciągły opór jej ciała, sprawiał wrażenie odkrywania się kończyny od
korpusu, co ból wyśmienicie potwierdzał. Pośpiesznie wyrzuciła tę myśl z siebie
wraz z pojawieniem się łupania trzewi, które nie pozwolił wymazać się z
pamięci, w tak prosty sposób, jak tamto wyobrażenie i silniejszy oddech
rozbudził uśpione rany.
Odchyliła
głowę do tyłu, całkiem orzeźwiona i świadoma zdarzenia ją dotykających. Ujrzała
niewiele przez notoryczną karuzelę w swojej czaszce, lecz zdołała uchwycić
znikomy kształt butów. Chyba kowbojskie, jak się zdawało nastolatce, ale z
pewnością nie należące do poznanego przed paroma dniami kowboja. Kobiece buty
nijak pasowały do męskiego osobnika, jednakże uścisk dłoni napastnika, posiadał
w sobie zbyt wiele męskiej siły, co kołowała zmysły blondynki.
Straciła trochę krwi, co
osłabiło ją, jednak nie wyeliminowało ze świata w pełni, wedle czyjś
postanowień. Nóż pozostawiony w ciele dobrze tamował ranę, chociaż nie chronił
w zupełności przed krwawieniem do wnętrza ciała. Dosłownie półżywa taszczona
była uporczywie przez żeńską istotę, niczym wór ciągnięty gdzieś w głąb
nieznanego. Szuranie o trawę i oporne sunięcie po ziemi piachu i kamyków
odbijało się tępym dźwiękiem w uszach, przeradzając się z czasem w charczące
szeptanie zrodzone w rozbudzonej wyobraźni, jakby głosów za grobu,
wyczuwających lekkie tchnienie martwości w ciele dziewczyny, chwytającej
rozpaczliwie oddechy. Poczuła wówczas znajomy zapach rozkopanej ziemi,
wilgotnej zapewne wykopanej z głębszych partii. Czyżby grób wykopany dla niej?
- Wytrwale się trzymasz –
skomentował osoba kuszącym kobiecym głosem, puszczając bezwładną rękę
nastolatki. Zjawiła się nad Brooklynne, obdarowując ją uśmiechem białych zębów
z nazbyt długimi kłami. W kącikach nieznajomej widniały ślady zaschniętej krwi.
Tylko tyle zarejestrowała, bowiem reszta twarzy kobiety, rozmazywały się na
boki, jak obłoki dymu. Zastanawiała się czy to efekt osłabienia, czy może z nią
coś było nie tak? W tym momencie skora była do uwierzenia w duchy, klątwy i
wszystkie dziwadła nadprzyrodzone.
Posiadaczka długich kłów
podwinęła bluzkę jasnookiej, zakładając materiał na rękojeść noża, aby ten nie
zwijał się z powrotem. Starała się dostać do brzegów rany opuchniętych i
rozpalonych reakcja obronną organizmu. Silna zmiana pozycji ostrego przedmiotu
w brzuchu natychmiastowo wycisnęła z oczu dziewczyny słone łzy, a jęk rozniósł
się w gardle. Wtedy nieznajoma sprawnym ruchem zerwała flakonik przewieszony
przez szyję blondynki, radując się jego widokiem. Brooklynne wymruczała coś
niedbale, lecz kobieta zignorowała ten niewyraźny bełkot, zajmując się przedmiotem
dobrze jej znanym. Otworzyła zakorkowaną rzecz, z której wydobyła się drapiąca,
mdląca woń o niesprecyzowanym zapachu.
- Uch! – jęknęła oprawczyni,
odsuwając od nosa szklany, parujący białą mgiełką przedmiot. Zwróciła go szyjką
w dół, czekając cierpliwie aż zawartość opuści progi flakonika. Mazista
substancja przepchała się przez wąski otwór kruchej rzeczy i wylądowała na
pokrytym drgawkami ciele Brooklynne. W zetknięciu ze skórą, sprawiło wrażenie
nieprzyjemnego mrożenia, przechodzącego po sekundach w piekące szczypanie, a wszystko
to zwiastowane dźwiękiem przypominającym topiący się plastik i gruchot łamanych
gałązek. Cały zapach rozniósł się w atmosferze dławiąc ledwie oddychającą
błękitnooką. Nieznajoma starannym ruchem okrytego rękawicą lateksową palca,
rozprowadzała białą masę wokół rany przy wbitym nożu. Podmuchała na koniec,
powodując stwardnienie substancji, dającej teraz wygląd zastygłego cementu o
nijakiej wartości.
- No dobrze – odetchnęła po
zakończonej czynności i pochwyciwszy za kurtkę dziewczyny bez trudu podniosła
ją do pozycji stojącej. Przytrzymując ją, dała możliwość blondynce na
utrzymanie kontaktu ze światem i zachowanie głowy w normalnej pozycja, która
opadała raz w tył, raz do przodu przez wiotką szyję.
- To co się tutaj wydarzyło, niech
pozostanie zagrzebane na tych ziemiach – rzekła tajemniczo, pomagając
nastolatce zamknąć oczy. – Bez urazów i niedomówień, tak musiało się stać. Ani
ty, ani ja nic byśmy na to nie poradziły. Nie ma winy w tym czynie. Musisz odejść
bez gniewu.
Półprzytomna Brooklynne
odczuła miarowy ucisk na ranę. Nieznajoma właśnie ujęła smukłymi palcami
rękojeść srebrzystego noża i na moment przed śmiercią dziewczyny, przycisnęła
go solidniej, haratając obolałe wnętrze. Blondynka syknęła, gdy ból ocucił
umierające nerwy, gdy nóż przypomniał, że serce jeszcze bije i kolejne łzy
ujawniły się w kącikach, teraz bezsilne i opłakujące zdarzenie. W nosie
jasnookiej zmaterializował się przyjemny zapach róż, bijący od postaci, jakby
jej ciało tworzyły same płatki tego kwiatu.
- Ten zapach…
- Teraz już wiesz kto jest jego
źródłem – oznajmiła z nieukrytym triumfem w melodyjnym głosie. – Ten zapach
zawsze był przy tobie, bo i jak kroczyłam twoimi ścieżkami, ale ty nie dojrzał nie
mogłaś mnie wyczuć. To, że mnie czujesz jest znakiem tego, że stałaś się gotowa
na…
Kobieta
nie dokończyła zdania.
Wyrwała z impetem
metalową rzecz tkwiącą w trzewiach blondynki, rozdrapując zastygłe na moment
brzegi rany. Stłumiony odgłos wydobył się automatycznie z ust Brooklynne i krew
nadal ciepła, popłynęła w dół, wsiąkając w spodnie. Nieznajoma z całej siły
pchnęła nastolatkę do tyłu. Dziewczyna, której wydawało się, że upada wiecznie,
obiła się o drewno skrzyni wypełniającej rozkopaną ziemię na głębokość półtora
metra. Wieko zakryło jasnookiej ostatnie obrazy nieba i towarzyszył blondynce
już wyłącznie dźwięki, obijających się grud piachu o sosnowe
deski.
Niesamowicie poruszył mnie język, jakim się posługujesz jest taki niewymuszenie poetycki, a jednocześnie bardzo dopadny, idealnie współgrający z tematyką bloga. Potrafisz zaintrygować i sprawić, że w nieodgadniony sposób czytelnik nie może oderwać się od tekstu, przykuty łańcuchem słów i zdań.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej
Lunatyczka
Dziękuję za odwiedzenie i przeczytanie ;) Twoja opinia motywuje do dalszej drogi.
UsuńCieszę się, że ci się podoba. Staram się jak mogę jeśli chodzi o fabułę opowieści. Dziękuję za podpowiedzi. Przydadzą się pod czas pisania kolejnych rozdziałów. Jeśli chodzi o obrazek, który mi przysłałaś przez komentarz. Powiem, że zrobiłaś bardzo kapitalny. Bardzo mi się spodobał :). Musisz mi powiedzieć z jakiego korzystasz programu do obróbki. Chyba się nie pogniewasz, że wykorzystam jako nagłówek? I jeszcze raz dziękuję za rady.
OdpowiedzUsuńA z tego najprostszego photofiltre studio x. Nie, nie pogniewam się.
UsuńWiesz zawsze wolę się zapytać nim coś od kogoś pożycze. I jeszcze raz powiem że obrazek wyszedł ci kapitalny. Super. Dziękuję.
UsuńDzięki za komentarz... Jeśli chodzi o to jak piszę rozdziały to staram się pisać tak, by ktoś mi nie pisał, że piszę byle jak. I chciałam bym chodź trochę oddać klimat. A po za tym kiedy pisałam swoje pierwsze opowiadania to pisałam chaotycznie, byle jak. Więc przeczytałam trochę innych blogów i widziałam jak były pisane. Staram się by miał swój ład i skład. Chociaż przyznaję, że przez szczegółowość rozdziały się przy długie. Następnym razem będę zwracała uwagę na tempo rozwijanego opowiadania. I w jednej sprawię też przyznaję rację. Jeśli chodzi o Kampanię Chris'a w Grze to była beznadziejna. Grając już na poziomie zawodowca trudno jest o amunicję i leki, a bohater stał się jakiś sztywny. Jeszcze raz dziękuję za rady i uwagi.
OdpowiedzUsuńUuu. intrygujące, bardzo intrygujące. Nutka niepewności i takiego strachu wdziera się w mój umysł.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się twój świat i niepokoi, a to jest najlepsze.
Pozdrawiam i dodaję do linków.
druga-strona-swiata.bogspot.com
Jeżeli rzeczywiście się podoba, to mogę być chociaż w połowie dumna z siebie ;)
UsuńNie wiedziałam gdzie na pisać więc napiszę tutaj. Mam coś dla ciebie. Potraktuj to jako prezent za to co dla mnie zrobiłaś.
OdpowiedzUsuńhttp://vampirechild12.deviantart.com/art/Resident-Evil-6-Jake-Muller-portrait-348302521
Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Jeszcze chcę dodać moją recenzje tego rozdziału. Jak pozostałe trzymała w napięciu. Bardzo mi się podobało. Tylko zakończenie było zaskakujące. Już zadaje sobie pytanie co będzie dalej. Czekam z niecierpliwością. Twoją fanka.
UsuńDziękuję za opinię, a i prezent tez miły.
UsuńSama rysowałam. I powiedz mi tylko która z postaci gry RE6 przypadła najbardziej do gustu.
UsuńZ tych naj to była zawsze Claire. Szczególnie zestawienie Claire + Steve ;)
UsuńMnie do gustu przypadł mi Jake. Jest bardzo wybuchowy, w swojej kampanii wnosi wiele urozmaicenia do gry. Nie zapomnę o Sherry Birkin która jest przeciwieństwem Jake'a. Mogę powiedzieć, że się uzupełniają. I to sprawia że gra ma jeszcze do zaoferowania
UsuńWszystko tu jest przesycone tajemnicą. Intryguje mnie szablon, te groteskowe na nim postacie. Czytam. Dreszcze nie ustępują. Wzmaga je treść i wzmaga je Twój styl, to, jak kompletujesz słowa, w sposób całkowice nieprzewidywalny. Kołdra bólu (co w ogole brzmi jak oksymoron, bo kołdra tylko i wyłącznie z ukojeniem mi się wiążę), materalizujący się zapach, czy (moje ulubione^^) z zamiłowania choleryk. Bardzo, bardzo przykuwa to uwagę, podsyca ciekawość. Wciągnęłaś mnie, bardzo mocno ;)
OdpowiedzUsuńTak. Czasem zdarza mi się zestawić słowa i stworzyć dziwny twór, jednak nie wszystkim to się podoba. Jestem zadowolona, ze w taki sposób przyjęłaś to opowiadanie. Teraz pozostaje mi pisać dalej ;)
Usuń^^ Nu, ja myślę, że dalej ;) Będę wyczekiwać! Ja tam lubię dziwne twory ponad wszystko ;)
OdpowiedzUsuńPraktykujesz informowanie o njusach? Bo jesli tak, to bym się chciała zapisac na newsletter ^^
Zaskoczyłaś mnie. Zazwyczaj rzadko się zdarza, bym w ogóle nie miała pomysłu na ciąg dalszy historii, a ta z pewnością jest niesamowita. Poza tym, strasznie wczułam się w bohaterkę, sytuację, a twoje opisy dają fantastyczne wyobrażenia. Wciąga coraz bardziej i trudno się oderwać.
OdpowiedzUsuńTak, bardzo oryginalny komentarz, ale trudno. Dalej siedzę z otwartymi ustami i z niedowierzaniem wpatruję się w białe okienko, więc ciężko wymagać ode mnie czegoś więcej.
Pozdrawiam.
Próbowałam zrobić tak, by Brooklynne była odczuwalna, aby różniła się emocjonalnością wśród tych, z którymi będzie żyć. Chciałam zrobić z niej typowego słabego acz w jakiś sposób walecznego człowieka.
UsuńLiczy się, że przeczytałaś i wyraziłaś opinię, a to już bardzo wiele.