Jak w planszowej grze
Czuję ciężkie brzemię
Miliony dusz mają na mnie wpływ
Chociaż czułem niepewność
Bardziej ujawniony, znalazłem swoją drogę
Czyżbym był podarunkiem, czyżbym był przekleństwem?
Zacząłem moje przeznaczenie
Cicho
weszła do domu, czym czymkolwiek był ten budynek, w którym mieszkała od tylu
lat wlokącego się spokojnie żywota węgierki. Wyminęła zwinnie ciotkę mówiącą
coś do niej rygorystycznym tonem, lecz Brooklynne nie zamierzała słuchać
wywodów starszej kobiety, bez pamięci oddana mijającemu dniu. Jak mogła skupić
się na jednej czynności w czasie, kiedy mętlik sypał się nadmiernie w głowie,
prósząc wszystko na swej drodze i zatracając sens w bezsensownej bieli?
Zastanawiała się gorączkowo, tocząc wyimaginowane debaty w umyśle, nad
prawdomównością nadawcy dość intrygującego listu o piśmie godnym zaufania.
Nadal wątpiła. Przecież nie otrzymała od nikogo pewności, że to, co tam
przeczytała, na tym skrawku szorstkiego papieru, odznaczało się prawdą.
Kłóciła się sama ze sobą, rozgrywając
wewnętrzną bitwę, bo jedna ze stron bardzo chciała wierzyć, że ktoś stworzył
tajemnicę i ukrył ją przed nią, z czym druga strona stanowczo się nie zgadzała,
stąpając realistycznie po betonowych argumentach. Nastolatka ruszyła w górę
schodami zaznaczonymi puszystym, fiołkowym dywanem, odburkując coś do ciotki,
by ta dała jej wymarzony spokój. Spokój z półkami, w które dałaby radę, upchać
stosy wyobrażeń z ostatniego dnia. Zaszyła się na resztę nocy w pokoju
pogrążona w myślach, a oczy jej zasnąć nie mogły. Wpatrywały się więc w wysoko
zawieszony księżyc na płótnie granatowego nieba.
Skupienie przychodziło z trudem dla
spowolnionego umysłu buntowniczki bezowocnie bazgrającej na tyłach zeszytu.
Oderwana od codzienności, nie miała pojęcia, co właściwie dzieje się na lekcji
języka angielskiego, słuchając z uwagą szumu w pustej psychice. Niby w jaki
sposób przyciągnęłaby do siebie skupienie drzemiące daleko poza zasięgiem
możliwości jego zdobycia przez ręce blondynki? Już nic nie posiadało większego
znaczenia niż list, bilet i Ameryka szepcząca do ucha sekrety. W głowie świtało
wiele barwnych zdarzeń, które zdołałyby się tam wydarzyć, choć wybujała w tym
momencie wyobraźnia, tworzyła niedorzeczne obrazy taniego kina akcji. Raz
zniechęcała siebie, raz zagrzewała do walki o swoją prawdę, bądź zdemaskowanie
realnie poważnego żartu, za który z chęcią wydłubałaby oczy komuś, kto zabawił
się jej naiwnością. Wraz z rozlegnięciem się dzwonka głoszącego przerwę zebrała
się z ławki, zmieniając pozycję mebla i z równym tempem pognała, jak
najszybciej do domu. Zdecydowała, ustawiając sobie przed oczyma jedną i prawą
decyzję. Zamierzała wyrwać się stąd i nic nie powstrzymało, ruszającego
planu.
Dom przywitał ją nienaganną pustką
umeblowanych w różnych stylach czterech ścian wielu pomieszczeń. Ugościł ciszą
dudniąca w bębenki, uderzającą do komór w głowie, oszałamiając pękatą dawką
ciśnienia ogromnego postanowienia. Starała się, nie zakrzątać psychiki myślami,
gdzie jest ciotka, skoro od tej godzinie zazwyczaj brała się za porządki
uporządkowanego domu. Akurat dobrze się złożyło, że w tej chwili, gdzieś się
właśnie wymknęła, jakby los sprzyjał jej w podjętej spontanicznie decyzji. Od
razu swoje kroki skierowała do pokoju na piętrze, tupiąc niezgrabnie i
przemieszczając się bez gracji. Tutaj w pośpiechu pakowała do poręcznej torby
najpotrzebniejsze rzeczy znalezione w zasięgu wzroku. Kilka bluzek, spodni i
bielizna zwykle czarna legły w ciemnych trzewiach bagażu dotąd nieużywanego.
Brooklynne rzuciła jeszcze okiem na widok za oknem, orientując się, czy ciotka
przypadkiem nie wraca, robiąc obrzydliwie nietrafioną niespodziankę własną
osobą. Droga wolna, bez jakichkolwiek przeszkód, stała teraz przed nią otworem,
zapraszając do ucieczki i podrywając serce do adrenalinowego dudnienia w
szaleńczym tańcu krwi. Zbiegła susami na parter, zrywając z brzegu wieszaka
skórzaną kurtkę, naznaczoną zębem czasu, narzuciła ją na szeroką koszulkę
czerwoną w czarną kratę. Dziś pogoda ofiarowała jedynie wiatr i przenikliwy
chłód strącający resztki ciepła z ciała drgającego ekscytacją. Wyszła, a za
sobą ciągnęła sznur złudzeń i marzeń, wplecionych w smugi, rozlanych na wietrze
włosów.
Na lodówce między zdjęciami rodzinnymi, na
których Brooklynne zawsze obdarzona naburmuszoną miną, pozwalała niechętnie
fotografować się złowieszczemu obiektywowi aparatu, wisiała karteczka.
Dziewczyna wytargana emocjami nie zdążyła jej przeczytać, choć treść znaczyła
się czymś dziwnym: „Kochanie, wrócimy
późnym wieczorem, ciotka Brigide miała okropny wypadek, podobno, jakieś zwierzę
ją zaatakowało. Któż mógł pozwolić, by takie niebezpieczne stworzenie, błądziło
ulicami Londynu? Staraj się nie wychodzić nigdzie późno, kto wie, gdzie teraz
może być? Lepiej dmuchać na zimne. Najlepiej pozamykaj wszystkie okna, drzwi i
siedź u siebie na piętrze. Będziemy dzwonić później, jak dowiemy się czegoś
więcej.”
Brooklynne opuściła Whitehouse Road w Oksfordzie,
udając się na lotnisko mieszczące kilka kilometrów, dalej w niedużym
Kidlington. Słońce przestało zakrywać się puchem szarawych chmur, obnosząc się
swoim oddalonym pięknem. Promienie, niczym przyjemne języki, odbijały się na
skupionej twarzy nastolatki, opadając bezsilnie w dół zamkniętych w napięciu lic.
Wystarczyła jedna chwila, by coś mogło się zacząć i skończyć, tak nagle, ale
nie obawiała się nieznanego, co powinna robić. Godziła się potulnie na każdy
los, zdając się na niego, zamierzając iść harmonicznie z jego nurtem do
upragnionego celu. Bez zastanowienia przyjęła do siebie, że list przedstawiał
prawdę.
Za sobą nie posiadała już drogi powrotnej,
nastąpiła na pierwszy schód prowadzący do wnętrza samolotu i zgodnie z zasadami
musiała iść dalej, zjadając na kolejnych stopniach nowe słowa strachu
obudzonego nagle w niej. Ogromna maszyna wbiła się w powietrze, aż niesamowita
wydawała się możliwość oderwania się od ziemi metalowego kolosa. Brooklynne już
dawno nie latała, ostatnim razem, gdy przeprowadzała się do Anglii. Przez
moment pojawiło się w niej przerażenie, stłamsiła je szybko, zamykając oczy i
samotnie tłumacząc sobie sytuacje na przekór zrodzonym lękom. Nie udało się
blondynce nawet przemyśleć swojej decyzji - usnęła, a sen cały dzień za
nią chodził.
Jak na wezwanie obudziła się kilkanaście
minut przed lądowaniem mechanicznego króla przestworzy. Automatycznie podniosła
powieki ciężko sunące po szczypiącej, czerwonej gałce. Rozmyty obraz zaczął
nabierać wyraźnych konturów i barw, mózg perfekcyjnie dopasował ostrość do
otoczenia. Zdawało się jasnookiej, że ledwie przed chwilą znajdowała się w
Wielkiej Brytanii, a tuż przed nią rozpościerał się widok Phoenix w stanie
Arizona z tej wysokości podobnego do planszy gry. Wreszcie odwiedziła Stany
Zjednoczone, skąd pochodził jej ojciec, rodowity Amerykanin, tak zwykła nazywać
go matka dziewczyny. Na tę myśl Brooklynne zanurzyła się domysłach ponurych i
nieprzyjemnych w swym znaczeniu.
Rodzice nie dużo mówili o sobie nawet blondynce,
jako córce, jakby obawiali się, że wymknie im się niechciana prawda. Czasem
wyrwało im się coś, jak to krótkie wspomnienie o przyjeździe ojca do Anglii, by
za pierwsze pieniądze rozrzutnie zwiedzić stary kontynent Europy. Dodał
wówczas, że właśnie tam poznał się z rodzicielką dziewczyny, na ulicach Londynu
przed samym Big Benem. Ale Katalin nie potwierdziła tego, smętnie patrząc w dal
za oknem, gdy rozmawiał z siedmioletnią dziewczynka w salonie. Przez umysł
Brooklynne przemknęło, że cały ten ich związek, wydawał się sztucznie
podtrzymywany, wydawał się obumarty i śmierdzący fałszerstwem. Nie wrzało w nim
od uczucia, raczej w powietrzu wisiał przykry obowiązek, łożenia energii na
luzujące się więzi, więzi praktycznie nie istniejących. To wina ojca! Stanowczo stwierdziła, nie uwalniając się z gniewu
skierowanego wobec mężczyzny. A jeżeli
moja? Ich sporadyczny kontakt wyrył jednak jakiś ślad i czasem żal okrywał
serce jasnowłosej, kiedy musiał wyjechać, bo zdołała go polubić na swój
specyficzny sposób. Teraz z każdym rokiem coraz bardziej zapominała o nim,
przelewając smutek w gniew za czyn karygodny, za to, że i on ją zostawił na
pastwę samotnego losu.
Przerzucona przez ramię torba napierała
mocno na delikatny bark osłonięty skórzaną kurtką starości. Brooklynne nieco
zdezorientowana stała w holu, czekając aż pomocny znak wskaże właściwą drogę do
kierowania się w stronę celu. Miała nadzieję, że ktoś przyjdzie i zabierze ją
tam, gdzie odkryję tajemnicę naocznie uwiecznioną w liście. Skrycie sądziła, że
będzie to nadawca listu, jako ten, który rozpalił w niej zamiłowanie do
odkrywania i wplątał ją w abstrakcyjną podróż. Naiwne myślenie wzbudziło
rozpaczliwy wewnętrzny głos, wołający: I
co dalej? To wszystko? Zrezygnowana opuściła bagaż na ziemię i w myślach
rozpoczęła wiązankę przekleństw opisującą własną głupotę i szczenięcą ufność do
ckliwych słów, kiedy za sobą usłyszała donośny dźwięk wzywający ją do odwrócenia
się. Zatem uczyniła to.
Głos należał do postawnego współczesnego
kowboja, jak go określiła, mierząc po kryjomu jego wysoką sylwetkę. Głowę
mężczyzny zdobił kawowy kapelusz, spod którego spoglądały równie ciemne oczy,
przenikliwie patrzące na dziewczynę i wyrażających negatywne uczucia. Kosmki
powykręcanych w naturalny nieład włosów, wystawały zagarnięte wcześniej za
ucho, włócząc się niedbale po szyi w falistej formie. Dwudniowy zarost okrywał
wyraziste kości policzkowe i kwadratowo wykończoną szczękę o brodzie z
dołeczkiem w skórze. Mierzył około metr osiemdziesiąt pięć i dla niewielkiej
Brooklynne był nieludzkim olbrzymem, do którego pragnęła się nie zbliżać. Na
oko wyglądał na ponad trzydzieści lat, co pogłębiało odczucie desperacji i
poczucia zagrożenia, a zwierzęca nieobliczalność zawarta na twarzy dopinała
ostatnie guziki paniki.
Wykrzyczał raz jeszcze słowa nawołujące
ją, które składały się w wyraz: angielska
blondyna, a ton głosu nieznajomego zabrzmiał nadzwyczaj kąśliwo i wyniośle.
Brooklynne obawiała się, co należało do zwyczajnych ludzkich odruchów
nakręcanych złymi myślami. Miała do tego święte i powszechne prawo, aby ze zdrowym
rozsądkiem przepełnionym lękiem oceniać sytuację na swój bojaźliwy sposób. Sama
w obcym mieście z torbą i kilkoma ciuchami, a portfel pusty zatrzymany w
kieszeni spodni, nie gwarantowały jasnookiej bezpieczeństwa, rozumiała to
doskonale. Dlatego, mimo braku przekonania, musiała mu zaufać, chociaż w kilku procentach
- mógł przecież okazać się nadawcą listu.
- No podejdziesz tu? – Zrezygnowany
westchnął, kiedy dziewczyna stała twardo na swoim miejscu, wpatrując się w jego
postać przypominającą skupionego na polowaniu kota. Nawet klatka piersiowa nie
drżała blondynce w tej chwili niepokojącej, chociaż wszystko wewnątrz ogarnęło
krępujące podrygiwanie.
Brooklynne zamarła na moment, wymuszając
na sobie po cichu odwagę ukrytą w zakamarkach i przełamawszy blokadę ujmującą
jej nogi ruszyła do przodu. Przerażenie na twarzy utrzymywało się uporczywie,
niczym letnia opalenizna, widoczna z kilku metrów, demaskująca kłopotliwie
uczucia wypełzłe na zewnątrz. Zrobiła posłusznie krok ku nieznajomemu, na jego
zawołanie i zatrzymała się z powrotem na znak kolejnej fali przerażenia.
- Czy jaśnie Brytyjka podejdzie tu, nie mam
całego dnia! – Już nie wyglądał na spokojnego. Znudzenie nieznajomego szybko przeradzało
się w objawy złości iskrzącej wokół dobrze zbudowanego ciała; napiętego nerwowo
przez dziecinne zachowanie nastolatki. Ci
ludzie! Do szału mnie doprowadzą. Pomyślał, obdarowując blondynkę
nieprzyjemnym, ciemnym spojrzeniem.
- Brooklynne – poprawiła go zaraz, gdy
zjawiła się tuż obok z miną pokrzywdzonego losem człowieka. Głowę spuściła w
dół, starając się, aby włosy zakryły większość bladej twarzy krwistej na
policzkach. Wstyd i strach najmniej oczekiwane uczucia, jakie wyprodukował jej
umysł właśnie stanęły naprzeciwko siebie, tocząc bitwę na drżących ustach.
- Nieważne – dodał lekceważącym głosem,
machając od niechcenia ręką. Zirytowany rozglądnął się po lotnisku, krzywiąc
się na widok tak dużej grupy ludzi zgromadzonych w jednym miejscu. Pokręcił ze
zrezygnowaniem głową, okalając ostatni raz spojrzeniem osobę Brooklynne i
zaprzestał zwracania się twarzą w jej stronę. – Ja mam jedynie cię podwieźć, a
do tego nie potrzebuję twojego imienia, rozumiesz?
- Jasne – zgodziła się tak na odczep,
patrząc na mężczyznę kierującego się do wyjścia na wprost ich pozycji. Bolesne
uczucie niemocy burzyło nastolatce myśl o pobycie wypełnionym błogą wolnością
pozbawioną nakazów, rozkazów i zrzędliwych słów. Dziewczyna okazała się zdana
na wszystkich tylko nie na siebie, okazała się bezwartościowa w odczuciach
obcego mężczyzny, jak precyzyjnie wskazywały jego gesty. Otwarcie nienawidziła
być bezbronnym jagnięciem w rękach wygłodniałych wilków przebranych za pasterzy,
nie dających jej czasu na zaznajomienie się z sytuacją. Poszła za kowbojem,
wiedząc że postąpienie inaczej wprowadziłoby ją w kłopoty, których wystrzegała
się zawzięcie, lecz nieustannie przyciągała - mimowolnie. Tu w Ameryce zabrano
jej prawo głosu, na co zgodziła się, będąc jeszcze w Anglii, wchodząc do
powietrznej maszyny. Ostatnią rzeczą, którą mogła zrobić z własnej woli, była
naburmuszona mina.
Wyjeżdżony samochód terenowy marki Jeep
mknął przez pustkowia za miastem, oddalając się od Phoenix-Sky Harbor i
kierując całkowicie na zachód w coraz bezludniejsze odmęty miasta. Obydwoje
siedzieli w milczeniu, uznając zgodnie, bez używania słów, że tak będzie komfortowo
i wymuszona rozmowa nie wytworzy większej ilości przykrych określeń. Nie łatwo
dało się porozumieć między sobą w czasie, kiedy w powietrzu unosiła się gęsta
mgiełka braku zaufania i ciągnących się podejrzeń o różnych obrazach fikcji.
Szczególnie wrażliwy i aktywny umysł dziewczyny pracował na pełnych obrotach,
myśląc i wyobrażając zdarzenia złe, i napełniające strachem. Mężczyzna
odchrząknął i wydał się zmieszany, Brooklynne zaś okryła czerwienią wstydu,
jakby uznała to za próbę uświadomienia jej, że wszystko o czym myślała było dla
niego jawne. Elektryzujące spięcie dwóch wydzielających negatywne emocje ciał
wolno ustępowało, rozpływając się wraz z wlatującym przez szpary powietrzem. Jasnowłosa
dostrzegając nikłą łagodność na twarzy nieznajomego nabrała opanowania do tracącego
zmysły wnętrza.
Dziewczyna rejestrowała uważnie obrazy za
zakurzoną, uchyloną minimalnie szybą, dusząc się po cichu piaskowym pyłem
plączącym się pod nosem. Surowy, suchy klimat prezentował całkowite
przeciwieństwo deszczowej rzeczywistości Wielkiej Brytanii o wilgotnym
powietrzu. To nowe doświadczenie przypadło błękitnookiej do gustu ze względu na
to, że kraina ta została odcięta od ludzi i cywilizacji, a czasem tego właśnie
potrzebowała; samotności w prawdziwie samotnym miejscu. Z radia sączyła się
wolna piosenka zespołu Hole przedzierająca się przez warkot ociężałej psychiki.
Dopiero teraz Brooklynne zdała sobie sprawę, że cisza wcale ciszą nie żyła, a
pełnią słów i melodii. Świadomość ta nieco ją rozluźniła, a spięty sztywno
nerwami kręgosłup, zgiął się i wygodnie wpasował do kształtu siedzenia.
Samochód zaczął zwalniać, szorując po
kamykach i niszcząc ułożony przez naturę ład. Kres tej wędrówki miał miejsce
pośrodku niczego, tak bez końca i początku parnego terytorium o rozgrzanym
wściekle słońcu. Dziewczyna rozglądnęła się, oczekując czegoś bardziej
konkretnego w miarę cywilizowanego miejsca, chociażby kawiarni, gdzie usiadłaby
z nadawcą listu i porozmawiała o tych tajemnicach zwodzących ją na złe ścieżki.
Co ja wyobrażałam sobie w tym pustym
łbie! Zawiodła się na rzeczywistej sytuacji tkwienia w nijakim punkcie o
przytłaczającej atmosferze. Wznieciła się w nastolatce bulgocząca bojaźni
rozpalona widokiem przestrzeni nieujmującej się jednym spojrzeniem. Ogrom
obszaru namieszał w emocjach, wprawiając stan blondynki w obraz truchlejącej,
małej dziewczynki. Parokrotnie zamrugała, nie przyjmując do siebie swojej
dziecięcej naiwności, jaka ją tutaj sprowadziła. Niestety samo niegodzenie się
na zaistniałą sytuacje nie wróciło ją do centrum miasta, skutecznie
przytwierdzało do realnej świadomości bycia tutaj.
Pustkowie to znajdowało się około dwóch
kilometrów od ostatniego domu, od ostatniej ludzkiej konstrukcji w Phoenix na
osamotnionej Lower Buckeye Road, gdzie pasiek gonił piach po suchej ziemi. W
tak oddalonej krainie tym bardziej nie wiedziała, co ze począć w sytuacji,
kiedy wyszłoby zagrożenie, choćby ze strony kowboja niby spokojnego i
łagodnością pachnącego, lecz nadal okrytego mianem: nieznajomy. Dlatego kątem
oka spoglądała na jego zachowanie, wyszukując porywczych, nienormalnych gestów
mówiących o tym, że to seryjny mordercą. Po opuszczeniu pojazdu błękitnym oczom
dziewczyny ukazały się kontury oddalonego o kilkaset metrów budynku. Był to dom
ukryty przed światem hałaśliwych ludzi i ich brudzących powietrze maszyn, tak
przynajmniej zdawało się nastolatce. Zatrzasnęła drzwi, nie odrywając wzroku od
widoku przed czubkiem nosa, zapominając na moment o obserwacji towarzysza.
Zapomniała nawet, że powinna się go obawiać.
- Na tym zakończymy naszą znajomość –
oznajmił niespokojnym głosem, poprawiając zsunięte zbyt mocno na czoło rondo
kawowego kapelusza. Brooklynne natychmiast odwróciła się do niego obmytą
pytaniami twarzą. Podchodziła do jego osoby z lękiem i podejrzeniami, ale nie
sądziła, że rozstaną się tak nagle w mało przyjaznym miejscu o czasie
niesprecyzowanym i celu niewytłumaczonym.
- I nie zabierzesz mnie dalej? – Zdziwiona
zapytała z nieco uniesionym tonem bez opanowania swojej nadgorliwej osoby. Nie
kontrolowała emocji, bazgroły myśli latały w jej ciele wolno i bez opieki, bez
władzy nad ich ruchami, czyniąc emocjonalne spustoszenie. Czuła się oszukana
jak niemyślące zwierzę, łapiące się w pułapkę, przyduszone głosem, pchane
instynktami do ostatecznego miejsce, w które nie powinno zaglądnąć.
- Ej, mała! Nie przeszliśmy na ty – rzekł,
chociaż w jego słowach nie czaiło się nic przesyconego złością, może odrobina
poirytowania, że kazano mu zajmować się młodą dziewczyną. – Tak, nie mam wstępu
na ten teren.
- Dlaczego? – Zapytała, rzucając cień dłoni
na twarz, ułatwiając sobie patrzenie na oddalone miejsce. – Tutaj nic nie ma i
nikogo nie ma.
- Nie pytaj za dużo – prychną, patrząc przez
chwilę przenikliwie na dziewczynę i z powrotem zaszył się we wnętrzu samochodu,
najwyraźniej odczuwał tam największe bezpieczeństwo. Silna osoba, jaką
niezaprzeczalnie był mężczyzna, wyraźnie miękła w otoczeniu pustkowia i
oddalonego domu wpatrującego się w nich swoimi lichymi oknami. Zdecydowanie
przebywanie na tym terenie odjęło ciemnookiemu pewności siebie, z jaką obnosił
się w zaludnionym Phoenix-Sky Harbor i uciszyła jego władcze zachowanie wobec
dziewczyny.
Machair Lurina nie przedstawił się blondynce,
co miał w planach, ale zdegustowany niezdecydowaniem nastolatki zapomniał o
ujawnieniu swojej tożsamości. Teraz było to zbędne, gdy zabierał się do odjazdu,
a oniemiała zagadką błękitnooka całkowicie zignorowała jego osobę. Wyczuty
świetnie wcześniej strach kierujący jasnowłosą, mówiący przesadnie, że jest zły
i ma niecne plany – bawił go nieco, lecz nie zamierzał burzyć tego wyobrażenia
ustawiającego po ciemnym światłem, bowiem głęboko we wnętrzu czaiły się takie
nieokiełznane pragnienia i emocje, potwierdzające sugestie Király. Chełbił się
po cichu faktem swego groźnego wyglądu, ostatni raz przemawiając.
- Jest tak i już. Zasady, moja droga,
zasady! Trzeba je przestrzegać, a ty nie szukaj wytłumaczenia, gdzie sens ma
całkiem inne znaczenie. A teraz idź do tego domu. – Rzucił na koniec,
odjeżdżając w swoją stronę, zasłaniając przejrzyste powietrze kurzową mgiełką.
Niepewnym wzrokiem spojrzała na majaczącą
przed wachlarzem własnych rzęs dal o rozmytej konstrukcji braw i konturów.
Wszystko w tej drodze do prawdy miało swój porządek, zaś każdy ruch blondynki ustalony
z góry, niczym nieprzyjazna zmysłom gra. Jako pionek kierowała się po
wyznaczonej przez kogoś trasie ku odkryciu tajemnicy z listu, przynajmniej tak
sądziła sama Brooklynne złudnie wierząc, że to autentyczny powód jej wizyty
tutaj. Od czasu otrzymania skrawka papieru i wylądowania w Phoenix nie
zastanowiła się szerzej nad sensem słów i wizyty omamiona, zaślepiona żądzą
zmienienia czegoś w swoim życiu brnęła dalej w mętne dzieje.
Szła skołowana, szurając nogami, wzbudzając
bezgłosy taniec drobnego pyłu śmierdzącego przepaleniem od słońca; gorącego i
nieczułego. Coraz bliżej celu brakowało dziewczynie konkretnych wizji
opisujących, czego powinna się, spodziewać między pustynnymi kątami naturalnego
świata prerii. Targały nią stany wzajemnie się wykluczające, spalające w
atmosferze umysłu. W tym momencie działała podobnie do naładowanego generatora,
strosząc się myślami i wydalając pełnią sił nieskoordynowaną negatywną energię.
Mogła parzyć, mogła ziębić, natura jasnowłosej obierała różne biegi. Z nowymi
myślami, nowa ona.
Stary dom wybudowany całkowicie z
drewnianych desek z oknami, które zdawały się, że lada chwila wylecą ze swych
ram, napełniał smutkiem związanym z przemijaniem dotykającym i ją coraz śmielej.
Delikatnie stąpała po skrzypiących schodkach wysuszonego drzewa, aby dostać się
do stukających na wietrze drzwi upadku. Pchnęła je, a one krzyknęły do uszu
drapiącymi niemiłosiernie fanfarami dźwięków z nienaoliwionych zawiasów. Szloch zapomnianej rzeczy. Wewnątrz
panował znośny chaos, który w swym bałaganie, wyglądał na uporządkowany i
opanowany przez czyjąś psychikę. Od pierwszego rozglądnięcia na drodze swojego
wzroku natknęła się na syto zastawiony metaliczną tacą stół. Punkt docelowy. Pomyślała, ignorując
przedmioty zalegające wokół, lgnąć do błyskotki odbijającej na swej powierzchni
obraz sufitu. Uniosła połyskującą srebrzystym blaskiem pokrywę, odkrywając
przed sobą gruby, zwinięty w staranny rulonik plik banknotów o amerykańskim
nominale dolar. Obok znaleziska leżała zgięta w pół, pożółkła kartka o śliskiej
powierzchni, jakby sklepowego paragonu, zachęcającą nastolatkę do odczytania
treści.
„Poznaj naszą gościnność. Od teraz są
w pełni Twoje, zrób z nimi co zechcesz.
Nie myśl sobie, że to jedyna rzecz,
dla której sprowadziłem Ciebie tutaj. Jeden drobny sekret jest właśnie w tym
domu. Czy to ważne, czy nie, pozostawiam Twojej ocenie. Pomyśl o tym, co
zobaczysz, a może samej nasuną Ci się jakieś wnioski. Nie zadręczaj się jednak
tym, bo to zaledwie kropelka w morzu tychże tajemnic. Nie mniej jednak, ma
znaczenie dla Ciebie. Idź do pokoju na prawo i spójrz na ścianę naprzeciwko
okna. Ta ściana prawdy niech upewni Cię w kłamstwach, którymi byłaś karmiona.
Reszta pokoi jest zamknięta na klucz, a ten posiadam ja, więc daruj sobie,
sprawdzanie pozostałych pomieszczeń. Noc spędzisz w motelu przy W Durango
Street, gdzie masz wynajęty pokój.”
Zrobiła tak, jak proszono w liście,
złoszcząc się na wyraźne dyktowanie drogi postępowania, lecz milczała ze
sprzeciwem. Poruszone serce ścisnęło się podobnie do żołądka w czasie
największego uczucia głodu wywołanego u dziewczyny parokrotnie w życiu z
własnej woli. Wyszła za rogu, spotykając się ze wspomnianą ścianą
niespodziewanie, bez przygotowania, oplatając fundament błękitnym blaskiem
tęczówek. Oczy przeszywane niedowierzaniem zaszkliły się łzami, które bezsilne
nie zamierzały spłynąć w dół. Dziecięce rysunki przykrywały stęchłe drewno na
całej długości frontu, rysunki odzwierciedlające przeszłość w krzywych zarysach
postaci. Jakże mogłaby je zapomnieć, jak?
Po ujrzeniu miejsca opływającego w
małoletnie emocje rysowała w myślach te kreski, kółka i szlaczki, co z
zaciekłością wykonywała lata temu na bieli stron bloku rysunkowego, wiszących
obecnie w starym domu. Pisała w rogu niezgrabne „Dla taty” i dawała ojcu, kiedy wyjeżdżał na delegacje, bo chciała
być z nim, a więc była, przekazując część siebie na kartkach kolorowo-brzydkich
malunków. Wyjazdy z czasem wydłużały się, dochodząc do okresu kilkunastu
miesięcy ciągłej nieobecności i bywało, że widywała ojca parę razy w roku,
kiedy nie podróżował po Europie. W żadnym jednak tłumaczeniu, gdzie się wybiera
nie wspominał nic o Phoenix, a tym bardziej o rozpadającej się ruderze zapewne
jego, co świadczyły rysunki tu pozostawione. Praktycznie unikał z córką i
Kataliną aktów szczerości, tłumacząc i omijając pikantne szczegóły, a może
wyłącznie z samą Brooklynne, którą jako dziecko łatwo udawało się oszukać?
Dziewczyna poczuła się przybita rodzicielskim kłamstwem, a uczucie złości dudniło
w uszach rytmem rozżalenia wraz z napływającą pod zwiększonym ciśnieniem krwią.
Wyciągnięte parszywie brudy na zewnątrz smoliły dotychczas czystą psychikę.
Irytowało ją, że obca osoba znała więcej niż ona sama, żyjąca z tym kłamliwym
typem kilka lat.
Wyjaśniła sobie znane poszlaki i złożyła w
mało spójną jedność o koślawej budowie. Wniosek nasuwał się jeden, którego
złośliwie się uczepiła. Ojciec nie wyjeżdżał na delegacje, jedynie powracał do
swojego domu w Phoenix i wykonywał bliżej nieokreśloną pracę. W gruncie rzeczy,
czym zajmował się mężczyzna, pozostawało dla dziewczyny wielką niewiadomą.
Zupełnie nie interesowało ją, dlaczego jego wyjazdy do różnych części Europy
były zwykle nazbyt długie, jako dziecko martwiło ją tylko to, że po prostu
wyjeżdża i nie zabiera jej, jak kilkakrotnie to uczynił. Szybko zapominała o
goryczy, a czas lecący nieubłagalnie ponownie jednoczył dziewczynkę z
rodzicielem i tak do kolejnego wyjazdu, do kolejnego zapomnienia o złości.
Odetchnęła nerwowo, kucając przy samotnej
szafce stojącej ledwo pod ścianą z rysunkami na trzech niestabilnych noga. Z
zamkniętej szuflady wystający spory róg kartki, chwytał wodze ciekawości
nastolatki i skutecznym ruchem kierował ją ku zwróceniu głowy w dół.
Niewątpliwie ktoś nieudolnie schował papierową rzecz, bądź udał niezdarność,
łapiąc dziewczynę na łakomy kąsek. Jasnowłosa opierała się długo, dyskutując z
rozsądkiem, ale przełamała się w ostateczności i zaryzykowała próbę wydarcia przedmiotu.
Brooklynne pociągnęła ją do siebie ostrożnie, kiedy sprawdzając czy da się
otworzyć szufladkę otrzymała naoczną odpowiedź nie. Pognieciona koperta
przerwana w paru miejscach przez wyszarpywanie zawyła tajemnicą w dłoniach
nastolatki. We wnętrzu znaleziska świtało zdjęcie dwunastoletniej blondynki,
zrobione przez jej ciotkę, co pamiętała dokładnie i zapisany papier dwoma
różnymi charakterami pisma.
„To już jest dwa lata po wyznaczonym
czasie. Nie zapowiada się, by ciągnęło ją na drugą stronę. Myślę, że jest wolna
od moich genów i możemy zostawić ją w spokoju. O tyle cię proszę. Nie rób jej
nic złego, to była moja wina, że dopuściłem, aby się urodziła.”
„Spokojnie. Przeanalizuję Twoją prośbę
i niebawem będziesz miał odpowiedź. Niestety nie mogę pozwolić na zaprzestanie
jej obserwacji.
BEZ KONTAKTU”
Co
to za gówno? Co to jest?! Buczało błękitnookiej w myślach, wyniszczająco
bijąc kłębami słów rozsadzającymi czaszkę niezrozumieniem. Zapakowała z
powrotem wiadomość i zdjęcie, ciskając znaleziskiem w pobliski kąt ze szlakiem
zakurzonych pajęczyn. A tak bardzo
chciałam, by wrócił. Zabrzmiało w głowie cicho szlochającej blondynki
opartej o samotną szafkę. A on tak
strasznie mnie okłamywał.
***
Przemknęło ze smutkiem kilka dni odkąd zawitała w tej pustynnej krainie. Od
tego czasu ogrom zdarzeń wokół niej zastygł w bezruchu i ona oderwała się od
normalności, pogłębiając się w ciemnej matni własnego umysłu. Uporczywie
rozszyfrowywała podane umyślnie znaki, nie jedząc za wiele i śpiąc
sporadycznie, nosząc zagrzebane w sobie brzemię tajemnic. Przebywała teraz w
przydrożnym motelu wyznaczonym przez nieznajomego tuż za miastem w pobliżu
Emergency Services Institute, jakieś dwadzieścia minut spokojnego marszu od
starego domu. Tani i schludny pokój z łóżkiem, szafką, kiczowatą tapetą i
ciemnym oświetleniem z pożółkłej lampy w burzliwy okres rozmyślań budował
twierdzę blondynki, z której nie wychylała się przez ostatnie cztery dni, czyli
tyle na ile pokój został wynajęty. Czas mieszkania w nim dobiegał końca,
Brooklynne nie wiedziała co sądzić o ciszy wokół mocno rozdmuchanej sprawy.
Czekała w ciągłej napiętej niepewności, ale
nikt nie kwapił się dać znaków istnienia, dać garstkę informacji, co powinna czynić
dalej w arizońskim mieście. Rosnąca frustracja sprawiła, że wzbierała w niej
ochota rzucenia tym wszystkim, podziękowania za brak pomocy, obrócenia się w
przeciwnym kierunku do sytuacji, tylko nie potrafiła przewidzieć co dalej?
Powrót do domu wymijał się z celem szerokim łukiem. Diametralnie nie wchodziło
to w rachubę, bowiem wyszła z niego, tak bez słowa rzuconego opiekunom. Idiotka! Przezywała owocnie własną osobę
w myślach, jakby to miało pomóc w naprawie karykaturalnych błędów minionych dni.
I pogodziła się niechętnie z faktem, że podjęła pochopną decyzję, przyjeżdżając
do USA bez obmyślenia planu awaryjnego, bez zastanowienia się nad
konsekwencjami. Wówczas starszy mężczyzna wtargnął do pokoju jasnookiej,
zapominając o grzecznościowym geście pukania. To on wynajął nastolatce te
pomieszczenie i naruszył prywatność, choć oszołomiona wizjami umysłu blondynka
nie zwróciła na to uwagi.
- Mężczyzna, który zarezerwował ci pokój,
chce z tobą rozmawiać – powiedział spokojnym tonem, machając na blondynkę ręką
nieporadnie nakazującą Király pójście za nim. Był mizernie chudy i stary z siwą
brodą, i grubymi okularami na szerokim nosie, ale wciąż miał komplet włosów na
głowie o nieprzerzedzonym stanie. Niewyraźne jasne oczy powiększone przez szkła
i pobrużdżona twarz nie współgrały ze sobą, tworząc komiczny wyraz
nieporadności, ale starzec nie należał do osób głupich i przyćmionych podeszłym
wiekiem.
Dziewczyna ruszyła za właścicielem do
części budynku, gdzie mieściła się recepcja poznana późnego wieczora, kiedy
zjawiła się w motelu po odświeżającej z przygnębienia wędrówce poboczami
Phoenix. Tam otrzymała słuchawkę burego telefonu mruczącego przebiegłym szumem
po ułożeniu przedmiotu przy małżowin.
- Witaj Brooklynne – rozległo się w zaciszu
jej uszu, mrożąc od wewnątrz. Głos szorstki i nieprzyjemny, przesiąknięty dozą
grozy i nieomylności oplótł wszystkie zmysł nastolatki, a ona milczała
ściśnięta niewidzialnym sznurem zaniepokojenia. Pierwszy raz usłyszała głos
nadawcy listu i to nie uspokoiło jej, nie utwierdziło w przekonaniu, że dobrze
zrobiła, przyjeżdżając do Phoenix. Nastawiło na odczuwalne niezadowolenie ze
strachu umyślnie jej wpajanego. – Widzę, że jesteś wytrwała, a może się mylę?
Może ty wcale nie masz dokąd iść? To nawet trochę przejmujące. Niestety nie
wystarczająco, aby mnie poruszyć, wybacz. Najważniejsze, że nareszcie opuściłaś
ten ograniczony ludzki świat i teraz możemy porozmawiać jak człowiek z… No
właśnie. Kim jestem, to na razie zostawię w sekrecie. Powiem jedno, możesz mi
zaufać. Ofiaruję ci pomoc i bezpieczeństwo za twoją wierność, i oddanie bez
względu na wszystko, co działoby się wokół ciebie. A teraz posłuchaj mnie
uważnie, ponieważ mówię to tylko raz. Będziesz kierować się do pewnego miejsca
na północ od motelu do Bolin Memorial Park, gdzie nieopodal pomnika Korean War
znajdziesz zakopany przedmiot. Zapach róż naprowadzi cię do tego miejsca…
Rozłączył się nim Brooklynne zdążyła
cokolwiek powiedzieć, zapytać czego tak oczekiwała; w sprawie zdjęcia i listu
ze starego domu, ale słowa nieznajomego zbiły ją z pantałyku. Stała chwilę
osłupiała, wpatrując się w oszklone drzwi przysłonięte brązowymi żaluzjami.
Słuchawka upadła na aparat kierowana falującym, otępionym ruchem ręki
niezdolnej do funkcjonowania. W myślach nastolatki tkwiło tęgie pytanie
wybałuszające oczy zaskoczeniem. Z kim
albo z czym ja rozmawiałam? Czy to jakaś zabawa, o której nie wiem, moja
wyobraźnia z oszalałego umysłu? Prawda, fałsz? Kłopotliwe wizje błądziły,
ale mimo ich natłoku, nie zdołała wynaleźć dobrej odpowiedzi. Obawiała się, że
nie było racjonalnego wytłumaczenia i jedynie brnięcie w tę grę, mogło dać
ziarno wyjaśnienia.
Kiedy słońce schodziło w dół, sięgając
coraz bardziej granic kuli ziemskiej, dziewczyna zmierzała do wyznaczonego
miejsca z niepokojem nabranym w usta. Spokojna ulica wiodła ją przed siebie,
usypując drogę jarzącymi się światłami domów pogrążonych w wieczornym trybie
życia. Jak się okazało spowity mrokiem nieduży park pomników historycznych,
oddalony był spory kawał drogi od motelu, co zirytowało chwiejną emocjonalnie
Brooklynne. Odnalezienie Korean War Memorial nie należało do trudnych i odciążyło
błękitnooką z narastającego niezadowolenia. Pomnik znajdował się obok
centralnego obszaru, gdzie parę lamp rozjaśniało ciemność skupioną dramatycznie
na granicy jasności. Całokształt parku tworzył nieforemny okrąg otoczony
zewsząd kamiennymi uliczkami i parkingiem przypominającym niedokończoną fosę,
wypełnioną piaszczystą wodą, w której zatopione w bezruchu widniały zaparkowane
samochody mieszkańców. Wieczorem zgiełk miasta milkł, większość ludzi kierowała
się o tej porze do pobliskiej kawiarni o nazwie Max Caffeteria.
Brooklynne zaciągnęła się powietrzem o
chłodnym charakterze, wyszukując różanej woni wspomnianej w rozmowie. Domyślała
się, jakich aromatycznych znaków powinna się spodziewać, ostatnimi czasy dość
często wyczuwała intensywny zapach róż pojawiający się znikąd przy niej i
zabawiający umierające zmysły od braku pozytywnych wrażeń. Przez pewien okres
późnego wieczora wyłapywała zatęchły odór trawy i ziemi parku Bolin Memorial,
który przeniknął zmarznięty nos, i wypełniał płuca po brzegi stęchlizną, lecz
sumiennie odrzucała niepasujące do rysopisu cząsteczki atmosfery. Zdawała sobie
sprawę, że dla ludzi mogła uchodzić za wariatkę stojącą po środku zieleni i
rozglądającą się w obłąkaniu, za czymś, co zgoła nie musiało istnieć. Dla
swojego dobra, zaprzestała przejmować się opinią innych, w tej wyjątkowej
nocnej aurze, obrała drogę odpowiednią dla siebie.
Cztery dni wyczekiwała takiego
niespodziewanego zwrotu akcji, zaprzepaszczenie danej szansy oznaczałoby
porzucenie przyjętych warunków. Nie, nie
będę tchórzem. Spojrzała na niebo rozbłyśnięte blaskiem gwiazd i ogromną
tarczą księżyca dziś prawie, że złotego jak oczy tamtego nieznajomego z
londyńskiej ulicy pełnej niedomówień. I wtedy poczuła to, niewyraźną mieszaninę
tuzina róż na wilgotnej gnijącej ziemi przesiąkniętej żyznością. Źródło
wydawało się być gdzieś w oddali, toteż łapczywie wyłapywała głębszymi
oddechami cząsteczki zapachu i kroczyła przed siebie, szukając właściwego
obszaru niczym tropiący ofiarę zwierz. Chyba
poprzewracało mi się w głowie.
Woń nasilała się, drażniąc nabłonki
wypełniające jamy ciała błękitnookiej. Duszące powietrze przyprawiało o zawroty
głowy, ale znalazła szukany punkt z ogromnymi zawirowaniami umysłu poddającego
się potędze płynącej z kwiatostanów kolczastych krzewów. Płatki róż staranie
ułożone na ziemistym kopczyku wskazywały, że coś pod pokrywą gruzu posiadało
swoje miejsce. Jasnowłosa padła na kolana i jak oszalała rozkopywała ciemną
ziemię schłodzoną wieczornym klimatem. Ręce ubrudzone po same nadgarstki
natknęły się opuszkami na coś gładkiego. Wygrzebała z dołu przedmiot o
wyglądzie drobnego flakonika ze srebrzystym łańcuszkiem przytwierdzającym rzecz
do szyi tego, kto znalazł ową rzecz. Jego wnętrze wypełniała gęsta,
mleczno-biała substancja.
Blondynka oplotła znalezisko ciekawskim
acz sennym wzrokiem. Część uwierającej tajemnicy spłynęła z niej i pozwoliła
spiętym nerwom, ukołysać do snu organizm. To, co trzymała w dłoniach, mogło być
wszystkim: trucizną, lekarstwem, czymkolwiek. Chociaż nie takiej rzeczy się
spodziewała, na uwadze miała, że jest czymś ważnym. Przewiesiła przez szyję
wisiorek, klęcząc nadal przy rozkopanym dole. Oczy przysłoniła przed światem i
pozwalała letniemu wiatru, muskać jej twarz.
Dziękuję. Powiem ci, że jestem zaskoczona. Nie wiedziałam, że spotkam kolejnego fana serii Resident Evil. Dużo gram na PS3, a po za tym lubię pisać FanFic'ki. Miło mnie zaskoczyłaś. I również dzięki za rady w sprawie bloga. Już robię poprawki. Widzę, iż twój blog też jest ciekawy. Ten szablon i tytuł mnie zaciekawił. Zacznę czytać i będę pisała opinie. A jeszcze jedno. Co do drugiego rozdziału to starałam się by postać Jake'a była na początku cyniczna bo tak było na początku gry. No cóż trochę schrzaniłam. Jeszcze raz dziękuję za rady.
OdpowiedzUsuńBy: VampireChild
Dziękuje za odwiedzenie. Z szablonami to zawsze mam problemy, ale skoro Ci się podoba ;)
UsuńDo tej pory śledziłam tylko opowiadania Potterowskie i trafiłam w końcu na Twój.
OdpowiedzUsuńI muszę przyznać, że mi się podoba... a sama postać Brooke niesamowita.
W dodatku wspaniałe opisy, które sprawiają, że nigdy nie wiadomo jak zachowa się dana bohaterka.
W ogóle wspaniały pomysł na opowiadanie... uwielbiam te które pokazują dreszczyk emocji i nie zawsze kończą się dobrze.
No i sam szablon również robi wrażenie... nieco kojarzy mi się z jednym z moich ulubionych filmów Silent Hill nie wiem czemu;)
http://niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com
Czasem bywa tak, że to główni bohaterowie są najbardziej nielubianymi postaciami. Szczególnie drażni mnie ostatnio era twardych, pyskatych babek. Nie mówię, że nie lubię czytać o przebojowych kobietach, ale autorzy nieraz, robią z nich drażniące egoistki. Ja starałam się stworzyć postać, która nigdy nie będzie super bohaterką, a własny cień w świetle lamp, będzie przyprawiać ją o ciarki. Czy mi to wyjdzie? Ale skoro Brooklynne Cię nie odstraszyła, to chyba jednak coś mi się udało ;)
UsuńDużo pomysłów, może nie tyle co pomysłów, ale inspiracji czerpię właśnie z tych tytułów silent hill, resident evi, chociaż moja historia za grosz nie ma z nimi powiązania ^^ Szablon można śmiało uznać za coś pomiędzy jawą a koszmarem Silent Hilla, chociaż nagłówek przedstawia dwójkę bohaterów z gry Resident evil.
Dziękuję za odwiedzenie i opinię, przynajmniej wiem na czym stoję.
Dziękuję za opinię. Dla mnie to ważne by ktoś napisał by o jakie błędy popełniam i tak dalej. Jeśli chodzi i samo opowiadanie to postaram się i być może cię zaskoczę. Mam taką nadzieję ponieważ fabuła nie jest tak do końca przemyślana no i rozumiesz. I tak dziękuję za opinię. To naprawdę bardzo dla mnie ważne. Odwdzięczę się tym samy.
OdpowiedzUsuńCześć... Chcę ci powiedzieć, iż rozdział przeczytałam i powiem ci, że jest super. Powoli czuję klimaty horrorów jak silent hill lub innych trillerów z takimi zagadkami. Bardzo dobrze napisane. Bardzo dobrze. Czekam na więcej. Mam nadzieję, że z dalszymi rozdziałami historia się rozkręci.
OdpowiedzUsuńRozkręci się, zakręci, ale czy wykręci z tego wszystkiego? Zobaczymy ;)
UsuńHm. Tak myślę i wymyślić niczego nie mogę. No, zamurowało mnie. Choć spodziewałam się jakiejś rzezi w pokoju z dziecięcymi rysunkami - przepraszam, zboczenie zawodowe - jak to zwykle bywa na schematach. Szkoda, że to się dopiero rozkręca... Liczyłam na coś mocnego, ale to chyba tak nie wypada, nie w początkach...
OdpowiedzUsuńKurde, miałam nie biadolić. Trudno. Będziesz miała mój opóźniony spam pod każdym rozdziałem.
Niestety stworzyłam sobie taki świat i taką fabułę, że wprowadzenie jest dość długie i żmudne, ale kiedyś w końcu ostatecznie rozpisze ten początek i wejdę w bardziej owocne sceny. Jeszcze jest parę rozdziałów tyczących się głównie wprowadzenia do fabuły, potem wpłynie trochę postaci i zaciętych wątków.
UsuńW gruncie rzeczy, mogłabym przysadzić coś mocnego, ale właśnie, to nie miałoby najmniejszego sensu, byłoby tylko zagraceniem, zagęszczeniem niepotrzebnie początku. Na razie w planach jest snucie domysłów i intryg na krew i rzeź przyjdzie jeszcze czas.
Trzymam za słowo. ;)
Usuń