28 grudnia 2012

Rozdział I: Śmierć cz. 2


Jak w planszowej grze

Czuję ciężkie brzemię
Miliony dusz mają na mnie wpływ
Chociaż czułem niepewność
Bardziej ujawniony, znalazłem swoją drogę
Czyżbym był podarunkiem, czyżbym był przekleństwem?
Zacząłem moje przeznaczenie

     Cicho weszła do domu, czym czymkolwiek był ten budynek, w którym mieszkała od tylu lat wlokącego się spokojnie żywota węgierki. Wyminęła zwinnie ciotkę mówiącą coś do niej rygorystycznym tonem, lecz Brooklynne nie zamierzała słuchać wywodów starszej kobiety, bez pamięci oddana mijającemu dniu. Jak mogła skupić się na jednej czynności w czasie, kiedy mętlik sypał się nadmiernie w głowie, prósząc wszystko na swej drodze i zatracając sens w bezsensownej bieli? Zastanawiała się gorączkowo, tocząc wyimaginowane debaty w umyśle, nad prawdomównością nadawcy dość intrygującego listu o piśmie godnym zaufania. Nadal wątpiła. Przecież nie otrzymała od nikogo pewności, że to, co tam przeczytała, na tym skrawku szorstkiego papieru, odznaczało się prawdą.
     Kłóciła się sama ze sobą, rozgrywając wewnętrzną bitwę, bo jedna ze stron bardzo chciała wierzyć, że ktoś stworzył tajemnicę i ukrył ją przed nią, z czym druga strona stanowczo się nie zgadzała, stąpając realistycznie po betonowych argumentach. Nastolatka ruszyła w górę schodami zaznaczonymi puszystym, fiołkowym dywanem, odburkując coś do ciotki, by ta dała jej wymarzony spokój. Spokój z półkami, w które dałaby radę, upchać stosy wyobrażeń z ostatniego dnia. Zaszyła się na resztę nocy w pokoju pogrążona w myślach, a oczy jej zasnąć nie mogły. Wpatrywały się więc w wysoko zawieszony księżyc na płótnie granatowego nieba. 
     Skupienie przychodziło z trudem dla spowolnionego umysłu buntowniczki bezowocnie bazgrającej na tyłach zeszytu. Oderwana od codzienności, nie miała pojęcia, co właściwie dzieje się na lekcji języka angielskiego, słuchając z uwagą szumu w pustej psychice. Niby w jaki sposób przyciągnęłaby do siebie skupienie drzemiące daleko poza zasięgiem możliwości jego zdobycia przez ręce blondynki? Już nic nie posiadało większego znaczenia niż list, bilet i Ameryka szepcząca do ucha sekrety. W głowie świtało wiele barwnych zdarzeń, które zdołałyby się tam wydarzyć, choć wybujała w tym momencie wyobraźnia, tworzyła niedorzeczne obrazy taniego kina akcji. Raz zniechęcała siebie, raz zagrzewała do walki o swoją prawdę, bądź zdemaskowanie realnie poważnego żartu, za który z chęcią wydłubałaby oczy komuś, kto zabawił się jej naiwnością. Wraz z rozlegnięciem się dzwonka głoszącego przerwę zebrała się z ławki, zmieniając pozycję mebla i z równym tempem pognała, jak najszybciej do domu. Zdecydowała, ustawiając sobie przed oczyma jedną i prawą decyzję. Zamierzała wyrwać się stąd i nic nie powstrzymało, ruszającego planu. 
     Dom przywitał ją nienaganną pustką umeblowanych w różnych stylach czterech ścian wielu pomieszczeń. Ugościł ciszą dudniąca w bębenki, uderzającą do komór w głowie, oszałamiając pękatą dawką ciśnienia ogromnego postanowienia. Starała się, nie zakrzątać psychiki myślami, gdzie jest ciotka, skoro od tej godzinie zazwyczaj brała się za porządki uporządkowanego domu. Akurat dobrze się złożyło, że w tej chwili, gdzieś się właśnie wymknęła, jakby los sprzyjał jej w podjętej spontanicznie decyzji. Od razu swoje kroki skierowała do pokoju na piętrze, tupiąc niezgrabnie i przemieszczając się bez gracji. Tutaj w pośpiechu pakowała do poręcznej torby najpotrzebniejsze rzeczy znalezione w zasięgu wzroku. Kilka bluzek, spodni i bielizna zwykle czarna legły w ciemnych trzewiach bagażu dotąd nieużywanego. Brooklynne rzuciła jeszcze okiem na widok za oknem, orientując się, czy ciotka przypadkiem nie wraca, robiąc obrzydliwie nietrafioną niespodziankę własną osobą. Droga wolna, bez jakichkolwiek przeszkód, stała teraz przed nią otworem, zapraszając do ucieczki i podrywając serce do adrenalinowego dudnienia w szaleńczym tańcu krwi. Zbiegła susami na parter, zrywając z brzegu wieszaka skórzaną kurtkę, naznaczoną zębem czasu, narzuciła ją na szeroką koszulkę czerwoną w czarną kratę. Dziś pogoda ofiarowała jedynie wiatr i przenikliwy chłód strącający resztki ciepła z ciała drgającego ekscytacją. Wyszła, a za sobą ciągnęła sznur złudzeń i marzeń, wplecionych w smugi, rozlanych na wietrze włosów.
     Na lodówce między zdjęciami rodzinnymi, na których Brooklynne zawsze obdarzona naburmuszoną miną, pozwalała niechętnie fotografować się złowieszczemu obiektywowi aparatu, wisiała karteczka. Dziewczyna wytargana emocjami nie zdążyła jej przeczytać, choć treść znaczyła się czymś dziwnym: „Kochanie, wrócimy późnym wieczorem, ciotka Brigide miała okropny wypadek, podobno, jakieś zwierzę ją zaatakowało. Któż mógł pozwolić, by takie niebezpieczne stworzenie, błądziło ulicami Londynu? Staraj się nie wychodzić nigdzie późno, kto wie, gdzie teraz może być? Lepiej dmuchać na zimne. Najlepiej pozamykaj wszystkie okna, drzwi i siedź u siebie na piętrze. Będziemy dzwonić później, jak dowiemy się czegoś więcej.”


     Brooklynne opuściła Whitehouse Road w Oksfordzie, udając się na lotnisko mieszczące kilka kilometrów, dalej w niedużym Kidlington. Słońce przestało zakrywać się puchem szarawych chmur, obnosząc się swoim oddalonym pięknem. Promienie, niczym przyjemne języki, odbijały się na skupionej twarzy nastolatki, opadając bezsilnie w dół zamkniętych w napięciu lic. Wystarczyła jedna chwila, by coś mogło się zacząć i skończyć, tak nagle, ale nie obawiała się nieznanego, co powinna robić. Godziła się potulnie na każdy los, zdając się na niego, zamierzając iść harmonicznie z jego nurtem do upragnionego celu. Bez zastanowienia przyjęła do siebie, że list przedstawiał prawdę.
     Za sobą nie posiadała już drogi powrotnej, nastąpiła na pierwszy schód prowadzący do wnętrza samolotu i zgodnie z zasadami musiała iść dalej, zjadając na kolejnych stopniach nowe słowa strachu obudzonego nagle w niej. Ogromna maszyna wbiła się w powietrze, aż niesamowita wydawała się możliwość oderwania się od ziemi metalowego kolosa. Brooklynne już dawno nie latała, ostatnim razem, gdy przeprowadzała się do Anglii. Przez moment pojawiło się w niej przerażenie, stłamsiła je szybko, zamykając oczy i samotnie tłumacząc sobie sytuacje na przekór zrodzonym lękom. Nie udało się blondynce nawet przemyśleć swojej decyzji - usnęła, a sen cały dzień za nią chodził.
     Jak na wezwanie obudziła się kilkanaście minut przed lądowaniem mechanicznego króla przestworzy. Automatycznie podniosła powieki ciężko sunące po szczypiącej, czerwonej gałce. Rozmyty obraz zaczął nabierać wyraźnych konturów i barw, mózg perfekcyjnie dopasował ostrość do otoczenia. Zdawało się jasnookiej, że ledwie przed chwilą znajdowała się w Wielkiej Brytanii, a tuż przed nią rozpościerał się widok Phoenix w stanie Arizona z tej wysokości podobnego do planszy gry. Wreszcie odwiedziła Stany Zjednoczone, skąd pochodził jej ojciec, rodowity Amerykanin, tak zwykła nazywać go matka dziewczyny. Na tę myśl Brooklynne zanurzyła się domysłach ponurych i nieprzyjemnych w swym znaczeniu.
     Rodzice nie dużo mówili o sobie nawet blondynce, jako córce, jakby obawiali się, że wymknie im się niechciana prawda. Czasem wyrwało im się coś, jak to krótkie wspomnienie o przyjeździe ojca do Anglii, by za pierwsze pieniądze rozrzutnie zwiedzić stary kontynent Europy. Dodał wówczas, że właśnie tam poznał się z rodzicielką dziewczyny, na ulicach Londynu przed samym Big Benem. Ale Katalin nie potwierdziła tego, smętnie patrząc w dal za oknem, gdy rozmawiał z siedmioletnią dziewczynka w salonie. Przez umysł Brooklynne przemknęło, że cały ten ich związek, wydawał się sztucznie podtrzymywany, wydawał się obumarty i śmierdzący fałszerstwem. Nie wrzało w nim od uczucia, raczej w powietrzu wisiał przykry obowiązek, łożenia energii na luzujące się więzi, więzi praktycznie nie istniejących. To wina ojca! Stanowczo stwierdziła, nie uwalniając się z gniewu skierowanego wobec mężczyzny. A jeżeli moja? Ich sporadyczny kontakt wyrył jednak jakiś ślad i czasem żal okrywał serce jasnowłosej, kiedy musiał wyjechać, bo zdołała go polubić na swój specyficzny sposób. Teraz z każdym rokiem coraz bardziej zapominała o nim, przelewając smutek w gniew za czyn karygodny, za to, że i on ją zostawił na pastwę samotnego losu.
     Przerzucona przez ramię torba napierała mocno na delikatny bark osłonięty skórzaną kurtką starości. Brooklynne nieco zdezorientowana stała w holu, czekając aż pomocny znak wskaże właściwą drogę do kierowania się w stronę celu. Miała nadzieję, że ktoś przyjdzie i zabierze ją tam, gdzie odkryję tajemnicę naocznie uwiecznioną w liście. Skrycie sądziła, że będzie to nadawca listu, jako ten, który rozpalił w niej zamiłowanie do odkrywania i wplątał ją w abstrakcyjną podróż. Naiwne myślenie wzbudziło rozpaczliwy wewnętrzny głos, wołający: I co dalej? To wszystko? Zrezygnowana opuściła bagaż na ziemię i w myślach rozpoczęła wiązankę przekleństw opisującą własną głupotę i szczenięcą ufność do ckliwych słów, kiedy za sobą usłyszała donośny dźwięk wzywający ją do odwrócenia się. Zatem uczyniła to.
     Głos należał do postawnego współczesnego kowboja, jak go określiła, mierząc po kryjomu jego wysoką sylwetkę. Głowę mężczyzny zdobił kawowy kapelusz, spod którego spoglądały równie ciemne oczy, przenikliwie patrzące na dziewczynę i wyrażających negatywne uczucia. Kosmki powykręcanych w naturalny nieład włosów, wystawały zagarnięte wcześniej za ucho, włócząc się niedbale po szyi w falistej formie. Dwudniowy zarost okrywał wyraziste kości policzkowe i kwadratowo wykończoną szczękę o brodzie z dołeczkiem w skórze. Mierzył około metr osiemdziesiąt pięć i dla niewielkiej Brooklynne był nieludzkim olbrzymem, do którego pragnęła się nie zbliżać. Na oko wyglądał na ponad trzydzieści lat, co pogłębiało odczucie desperacji i poczucia zagrożenia, a zwierzęca nieobliczalność zawarta na twarzy dopinała ostatnie guziki paniki.
     Wykrzyczał raz jeszcze słowa nawołujące ją, które składały się w wyraz: angielska blondyna, a ton głosu nieznajomego zabrzmiał nadzwyczaj kąśliwo i wyniośle. Brooklynne obawiała się, co należało do zwyczajnych ludzkich odruchów nakręcanych złymi myślami. Miała do tego święte i powszechne prawo, aby ze zdrowym rozsądkiem przepełnionym lękiem oceniać sytuację na swój bojaźliwy sposób. Sama w obcym mieście z torbą i kilkoma ciuchami, a portfel pusty zatrzymany w kieszeni spodni, nie gwarantowały jasnookiej bezpieczeństwa, rozumiała to doskonale. Dlatego, mimo braku przekonania, musiała mu zaufać, chociaż w kilku procentach - mógł przecież okazać się nadawcą listu.
   - No podejdziesz tu? – Zrezygnowany westchnął, kiedy dziewczyna stała twardo na swoim miejscu, wpatrując się w jego postać przypominającą skupionego na polowaniu kota. Nawet klatka piersiowa nie drżała blondynce w tej chwili niepokojącej, chociaż wszystko wewnątrz ogarnęło krępujące podrygiwanie.
     Brooklynne zamarła na moment, wymuszając na sobie po cichu odwagę ukrytą w zakamarkach i przełamawszy blokadę ujmującą jej nogi ruszyła do przodu. Przerażenie na twarzy utrzymywało się uporczywie, niczym letnia opalenizna, widoczna z kilku metrów, demaskująca kłopotliwie uczucia wypełzłe na zewnątrz. Zrobiła posłusznie krok ku nieznajomemu, na jego zawołanie i zatrzymała się z powrotem na znak kolejnej fali przerażenia.
   - Czy jaśnie Brytyjka podejdzie tu, nie mam całego dnia! – Już nie wyglądał na spokojnego. Znudzenie nieznajomego szybko przeradzało się w objawy złości iskrzącej wokół dobrze zbudowanego ciała; napiętego nerwowo przez dziecinne zachowanie nastolatki. Ci ludzie! Do szału mnie doprowadzą. Pomyślał, obdarowując blondynkę nieprzyjemnym, ciemnym spojrzeniem.
   - Brooklynne – poprawiła go zaraz, gdy zjawiła się tuż obok z miną pokrzywdzonego losem człowieka. Głowę spuściła w dół, starając się, aby włosy zakryły większość bladej twarzy krwistej na policzkach. Wstyd i strach najmniej oczekiwane uczucia, jakie wyprodukował jej umysł właśnie stanęły naprzeciwko siebie, tocząc bitwę na drżących ustach.
   - Nieważne – dodał lekceważącym głosem, machając od niechcenia ręką. Zirytowany rozglądnął się po lotnisku, krzywiąc się na widok tak dużej grupy ludzi zgromadzonych w jednym miejscu. Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, okalając ostatni raz spojrzeniem osobę Brooklynne i zaprzestał zwracania się twarzą w jej stronę. – Ja mam jedynie cię podwieźć, a do tego nie potrzebuję twojego imienia, rozumiesz?
   - Jasne – zgodziła się tak na odczep, patrząc na mężczyznę kierującego się do wyjścia na wprost ich pozycji. Bolesne uczucie niemocy burzyło nastolatce myśl o pobycie wypełnionym błogą wolnością pozbawioną nakazów, rozkazów i zrzędliwych słów. Dziewczyna okazała się zdana na wszystkich tylko nie na siebie, okazała się bezwartościowa w odczuciach obcego mężczyzny, jak precyzyjnie wskazywały jego gesty. Otwarcie nienawidziła być bezbronnym jagnięciem w rękach wygłodniałych wilków przebranych za pasterzy, nie dających jej czasu na zaznajomienie się z sytuacją. Poszła za kowbojem, wiedząc że postąpienie inaczej wprowadziłoby ją w kłopoty, których wystrzegała się zawzięcie, lecz nieustannie przyciągała - mimowolnie. Tu w Ameryce zabrano jej prawo głosu, na co zgodziła się, będąc jeszcze w Anglii, wchodząc do powietrznej maszyny. Ostatnią rzeczą, którą mogła zrobić z własnej woli, była naburmuszona mina.

     Wyjeżdżony samochód terenowy marki Jeep mknął przez pustkowia za miastem, oddalając się od Phoenix-Sky Harbor i kierując całkowicie na zachód w coraz bezludniejsze odmęty miasta. Obydwoje siedzieli w milczeniu, uznając zgodnie, bez używania słów, że tak będzie komfortowo i wymuszona rozmowa nie wytworzy większej ilości przykrych określeń. Nie łatwo dało się porozumieć między sobą w czasie, kiedy w powietrzu unosiła się gęsta mgiełka braku zaufania i ciągnących się podejrzeń o różnych obrazach fikcji. Szczególnie wrażliwy i aktywny umysł dziewczyny pracował na pełnych obrotach, myśląc i wyobrażając zdarzenia złe, i napełniające strachem. Mężczyzna odchrząknął i wydał się zmieszany, Brooklynne zaś okryła czerwienią wstydu, jakby uznała to za próbę uświadomienia jej, że wszystko o czym myślała było dla niego jawne. Elektryzujące spięcie dwóch wydzielających negatywne emocje ciał wolno ustępowało, rozpływając się wraz z wlatującym przez szpary powietrzem. Jasnowłosa dostrzegając nikłą łagodność na twarzy nieznajomego nabrała opanowania do tracącego zmysły wnętrza.
     Dziewczyna rejestrowała uważnie obrazy za zakurzoną, uchyloną minimalnie szybą, dusząc się po cichu piaskowym pyłem plączącym się pod nosem. Surowy, suchy klimat prezentował całkowite przeciwieństwo deszczowej rzeczywistości Wielkiej Brytanii o wilgotnym powietrzu. To nowe doświadczenie przypadło błękitnookiej do gustu ze względu na to, że kraina ta została odcięta od ludzi i cywilizacji, a czasem tego właśnie potrzebowała; samotności w prawdziwie samotnym miejscu. Z radia sączyła się wolna piosenka zespołu Hole przedzierająca się przez warkot ociężałej psychiki. Dopiero teraz Brooklynne zdała sobie sprawę, że cisza wcale ciszą nie żyła, a pełnią słów i melodii. Świadomość ta nieco ją rozluźniła, a spięty sztywno nerwami kręgosłup, zgiął się i wygodnie wpasował do kształtu siedzenia.
     Samochód zaczął zwalniać, szorując po kamykach i niszcząc ułożony przez naturę ład. Kres tej wędrówki miał miejsce pośrodku niczego, tak bez końca i początku parnego terytorium o rozgrzanym wściekle słońcu. Dziewczyna rozglądnęła się, oczekując czegoś bardziej konkretnego w miarę cywilizowanego miejsca, chociażby kawiarni, gdzie usiadłaby z nadawcą listu i porozmawiała o tych tajemnicach zwodzących ją na złe ścieżki. Co ja wyobrażałam sobie w tym pustym łbie! Zawiodła się na rzeczywistej sytuacji tkwienia w nijakim punkcie o przytłaczającej atmosferze. Wznieciła się w nastolatce bulgocząca bojaźni rozpalona widokiem przestrzeni nieujmującej się jednym spojrzeniem. Ogrom obszaru namieszał w emocjach, wprawiając stan blondynki w obraz truchlejącej, małej dziewczynki. Parokrotnie zamrugała, nie przyjmując do siebie swojej dziecięcej naiwności, jaka ją tutaj sprowadziła. Niestety samo niegodzenie się na zaistniałą sytuacje nie wróciło ją do centrum miasta, skutecznie przytwierdzało do realnej świadomości bycia tutaj.
     Pustkowie to znajdowało się około dwóch kilometrów od ostatniego domu, od ostatniej ludzkiej konstrukcji w Phoenix na osamotnionej Lower Buckeye Road, gdzie pasiek gonił piach po suchej ziemi. W tak oddalonej krainie tym bardziej nie wiedziała, co ze począć w sytuacji, kiedy wyszłoby zagrożenie, choćby ze strony kowboja niby spokojnego i łagodnością pachnącego, lecz nadal okrytego mianem: nieznajomy. Dlatego kątem oka spoglądała na jego zachowanie, wyszukując porywczych, nienormalnych gestów mówiących o tym, że to seryjny mordercą. Po opuszczeniu pojazdu błękitnym oczom dziewczyny ukazały się kontury oddalonego o kilkaset metrów budynku. Był to dom ukryty przed światem hałaśliwych ludzi i ich brudzących powietrze maszyn, tak przynajmniej zdawało się nastolatce. Zatrzasnęła drzwi, nie odrywając wzroku od widoku przed czubkiem nosa, zapominając na moment o obserwacji towarzysza. Zapomniała nawet, że powinna się go obawiać.
   - Na tym zakończymy naszą znajomość – oznajmił niespokojnym głosem, poprawiając zsunięte zbyt mocno na czoło rondo kawowego kapelusza. Brooklynne natychmiast odwróciła się do niego obmytą pytaniami twarzą. Podchodziła do jego osoby z lękiem i podejrzeniami, ale nie sądziła, że rozstaną się tak nagle w mało przyjaznym miejscu o czasie niesprecyzowanym i celu niewytłumaczonym.
   - I nie zabierzesz mnie dalej? – Zdziwiona zapytała z nieco uniesionym tonem bez opanowania swojej nadgorliwej osoby. Nie kontrolowała emocji, bazgroły myśli latały w jej ciele wolno i bez opieki, bez władzy nad ich ruchami, czyniąc emocjonalne spustoszenie. Czuła się oszukana jak niemyślące zwierzę, łapiące się w pułapkę, przyduszone głosem, pchane instynktami do ostatecznego miejsce, w które nie powinno zaglądnąć.
   - Ej, mała! Nie przeszliśmy na ty – rzekł, chociaż w jego słowach nie czaiło się nic przesyconego złością, może odrobina poirytowania, że kazano mu zajmować się młodą dziewczyną. – Tak, nie mam wstępu na ten teren.
   - Dlaczego? – Zapytała, rzucając cień dłoni na twarz, ułatwiając sobie patrzenie na oddalone miejsce. – Tutaj nic nie ma i nikogo nie ma. 
   - Nie pytaj za dużo – prychną, patrząc przez chwilę przenikliwie na dziewczynę i z powrotem zaszył się we wnętrzu samochodu, najwyraźniej odczuwał tam największe bezpieczeństwo. Silna osoba, jaką niezaprzeczalnie był mężczyzna, wyraźnie miękła w otoczeniu pustkowia i oddalonego domu wpatrującego się w nich swoimi lichymi oknami. Zdecydowanie przebywanie na tym terenie odjęło ciemnookiemu pewności siebie, z jaką obnosił się w zaludnionym Phoenix-Sky Harbor i uciszyła jego władcze zachowanie wobec dziewczyny.
     Machair Lurina nie przedstawił się blondynce, co miał w planach, ale zdegustowany niezdecydowaniem nastolatki zapomniał o ujawnieniu swojej tożsamości. Teraz było to zbędne, gdy zabierał się do odjazdu, a oniemiała zagadką błękitnooka całkowicie zignorowała jego osobę. Wyczuty świetnie wcześniej strach kierujący jasnowłosą, mówiący przesadnie, że jest zły i ma niecne plany – bawił go nieco, lecz nie zamierzał burzyć tego wyobrażenia ustawiającego po ciemnym światłem, bowiem głęboko we wnętrzu czaiły się takie nieokiełznane pragnienia i emocje, potwierdzające sugestie Király. Chełbił się po cichu faktem swego groźnego wyglądu, ostatni raz przemawiając.   
   - Jest tak i już. Zasady, moja droga, zasady! Trzeba je przestrzegać, a ty nie szukaj wytłumaczenia, gdzie sens ma całkiem inne znaczenie. A teraz idź do tego domu. – Rzucił na koniec, odjeżdżając w swoją stronę, zasłaniając przejrzyste powietrze kurzową mgiełką.
     Niepewnym wzrokiem spojrzała na majaczącą przed wachlarzem własnych rzęs dal o rozmytej konstrukcji braw i konturów. Wszystko w tej drodze do prawdy miało swój porządek, zaś każdy ruch blondynki ustalony z góry, niczym nieprzyjazna zmysłom gra. Jako pionek kierowała się po wyznaczonej przez kogoś trasie ku odkryciu tajemnicy z listu, przynajmniej tak sądziła sama Brooklynne złudnie wierząc, że to autentyczny powód jej wizyty tutaj. Od czasu otrzymania skrawka papieru i wylądowania w Phoenix nie zastanowiła się szerzej nad sensem słów i wizyty omamiona, zaślepiona żądzą zmienienia czegoś w swoim życiu brnęła dalej w mętne dzieje.
     Szła skołowana, szurając nogami, wzbudzając bezgłosy taniec drobnego pyłu śmierdzącego przepaleniem od słońca; gorącego i nieczułego. Coraz bliżej celu brakowało dziewczynie konkretnych wizji opisujących, czego powinna się, spodziewać między pustynnymi kątami naturalnego świata prerii. Targały nią stany wzajemnie się wykluczające, spalające w atmosferze umysłu. W tym momencie działała podobnie do naładowanego generatora, strosząc się myślami i wydalając pełnią sił nieskoordynowaną negatywną energię. Mogła parzyć, mogła ziębić, natura jasnowłosej obierała różne biegi. Z nowymi myślami, nowa ona.
     Stary dom wybudowany całkowicie z drewnianych desek z oknami, które zdawały się, że lada chwila wylecą ze swych ram, napełniał smutkiem związanym z przemijaniem dotykającym i ją coraz śmielej. Delikatnie stąpała po skrzypiących schodkach wysuszonego drzewa, aby dostać się do stukających na wietrze drzwi upadku. Pchnęła je, a one krzyknęły do uszu drapiącymi niemiłosiernie fanfarami dźwięków z nienaoliwionych zawiasów. Szloch zapomnianej rzeczy. Wewnątrz panował znośny chaos, który w swym bałaganie, wyglądał na uporządkowany i opanowany przez czyjąś psychikę. Od pierwszego rozglądnięcia na drodze swojego wzroku natknęła się na syto zastawiony metaliczną tacą stół. Punkt docelowy. Pomyślała, ignorując przedmioty zalegające wokół, lgnąć do błyskotki odbijającej na swej powierzchni obraz sufitu. Uniosła połyskującą srebrzystym blaskiem pokrywę, odkrywając przed sobą gruby, zwinięty w staranny rulonik plik banknotów o amerykańskim nominale dolar. Obok znaleziska leżała zgięta w pół, pożółkła kartka o śliskiej powierzchni, jakby sklepowego paragonu, zachęcającą nastolatkę do odczytania treści.
„Poznaj naszą gościnność. Od teraz są w pełni Twoje, zrób z nimi co zechcesz.
Nie myśl sobie, że to jedyna rzecz, dla której sprowadziłem Ciebie tutaj. Jeden drobny sekret jest właśnie w tym domu. Czy to ważne, czy nie, pozostawiam Twojej ocenie. Pomyśl o tym, co zobaczysz, a może samej nasuną Ci się jakieś wnioski. Nie zadręczaj się jednak tym, bo to zaledwie kropelka w morzu tychże tajemnic. Nie mniej jednak, ma znaczenie dla Ciebie. Idź do pokoju na prawo i spójrz na ścianę naprzeciwko okna. Ta ściana prawdy niech upewni Cię w kłamstwach, którymi byłaś karmiona. Reszta pokoi jest zamknięta na klucz, a ten posiadam ja, więc daruj sobie, sprawdzanie pozostałych pomieszczeń. Noc spędzisz w motelu przy W Durango Street, gdzie masz wynajęty pokój.”

     Zrobiła tak, jak proszono w liście, złoszcząc się na wyraźne dyktowanie drogi postępowania, lecz milczała ze sprzeciwem. Poruszone serce ścisnęło się podobnie do żołądka w czasie największego uczucia głodu wywołanego u dziewczyny parokrotnie w życiu z własnej woli. Wyszła za rogu, spotykając się ze wspomnianą ścianą niespodziewanie, bez przygotowania, oplatając fundament błękitnym blaskiem tęczówek. Oczy przeszywane niedowierzaniem zaszkliły się łzami, które bezsilne nie zamierzały spłynąć w dół. Dziecięce rysunki przykrywały stęchłe drewno na całej długości frontu, rysunki odzwierciedlające przeszłość w krzywych zarysach postaci. Jakże mogłaby je zapomnieć, jak?
     Po ujrzeniu miejsca opływającego w małoletnie emocje rysowała w myślach te kreski, kółka i szlaczki, co z zaciekłością wykonywała lata temu na bieli stron bloku rysunkowego, wiszących obecnie w starym domu. Pisała w rogu niezgrabne „Dla taty” i dawała ojcu, kiedy wyjeżdżał na delegacje, bo chciała być z nim, a więc była, przekazując część siebie na kartkach kolorowo-brzydkich malunków. Wyjazdy z czasem wydłużały się, dochodząc do okresu kilkunastu miesięcy ciągłej nieobecności i bywało, że widywała ojca parę razy w roku, kiedy nie podróżował po Europie. W żadnym jednak tłumaczeniu, gdzie się wybiera nie wspominał nic o Phoenix, a tym bardziej o rozpadającej się ruderze zapewne jego, co świadczyły rysunki tu pozostawione. Praktycznie unikał z córką i Kataliną aktów szczerości, tłumacząc i omijając pikantne szczegóły, a może wyłącznie z samą Brooklynne, którą jako dziecko łatwo udawało się oszukać? Dziewczyna poczuła się przybita rodzicielskim kłamstwem, a uczucie złości dudniło w uszach rytmem rozżalenia wraz z napływającą pod zwiększonym ciśnieniem krwią. Wyciągnięte parszywie brudy na zewnątrz smoliły dotychczas czystą psychikę. Irytowało ją, że obca osoba znała więcej niż ona sama, żyjąca z tym kłamliwym typem kilka lat.
     Wyjaśniła sobie znane poszlaki i złożyła w mało spójną jedność o koślawej budowie. Wniosek nasuwał się jeden, którego złośliwie się uczepiła. Ojciec nie wyjeżdżał na delegacje, jedynie powracał do swojego domu w Phoenix i wykonywał bliżej nieokreśloną pracę. W gruncie rzeczy, czym zajmował się mężczyzna, pozostawało dla dziewczyny wielką niewiadomą. Zupełnie nie interesowało ją, dlaczego jego wyjazdy do różnych części Europy były zwykle nazbyt długie, jako dziecko martwiło ją tylko to, że po prostu wyjeżdża i nie zabiera jej, jak kilkakrotnie to uczynił. Szybko zapominała o goryczy, a czas lecący nieubłagalnie ponownie jednoczył dziewczynkę z rodzicielem i tak do kolejnego wyjazdu, do kolejnego zapomnienia o złości.
     Odetchnęła nerwowo, kucając przy samotnej szafce stojącej ledwo pod ścianą z rysunkami na trzech niestabilnych noga. Z zamkniętej szuflady wystający spory róg kartki, chwytał wodze ciekawości nastolatki i skutecznym ruchem kierował ją ku zwróceniu głowy w dół. Niewątpliwie ktoś nieudolnie schował papierową rzecz, bądź udał niezdarność, łapiąc dziewczynę na łakomy kąsek. Jasnowłosa opierała się długo, dyskutując z rozsądkiem, ale przełamała się w ostateczności i zaryzykowała próbę wydarcia przedmiotu. Brooklynne pociągnęła ją do siebie ostrożnie, kiedy sprawdzając czy da się otworzyć szufladkę otrzymała naoczną odpowiedź nie. Pognieciona koperta przerwana w paru miejscach przez wyszarpywanie zawyła tajemnicą w dłoniach nastolatki. We wnętrzu znaleziska świtało zdjęcie dwunastoletniej blondynki, zrobione przez jej ciotkę, co pamiętała dokładnie i zapisany papier dwoma różnymi charakterami pisma.
„To już jest dwa lata po wyznaczonym czasie. Nie zapowiada się, by ciągnęło ją na drugą stronę. Myślę, że jest wolna od moich genów i możemy zostawić ją w spokoju. O tyle cię proszę. Nie rób jej nic złego, to była moja wina, że dopuściłem, aby się urodziła.”  
„Spokojnie. Przeanalizuję Twoją prośbę i niebawem będziesz miał odpowiedź. Niestety nie mogę pozwolić na zaprzestanie jej obserwacji.
BEZ KONTAKTU”
     Co to za gówno? Co to jest?! Buczało błękitnookiej w myślach, wyniszczająco bijąc kłębami słów rozsadzającymi czaszkę niezrozumieniem. Zapakowała z powrotem wiadomość i zdjęcie, ciskając znaleziskiem w pobliski kąt ze szlakiem zakurzonych pajęczyn. A tak bardzo chciałam, by wrócił. Zabrzmiało w głowie cicho szlochającej blondynki opartej o samotną szafkę. A on tak strasznie mnie okłamywał.

***

     Przemknęło ze smutkiem kilka dni odkąd zawitała w tej pustynnej krainie. Od tego czasu ogrom zdarzeń wokół niej zastygł w bezruchu i ona oderwała się od normalności, pogłębiając się w ciemnej matni własnego umysłu. Uporczywie rozszyfrowywała podane umyślnie znaki, nie jedząc za wiele i śpiąc sporadycznie, nosząc zagrzebane w sobie brzemię tajemnic. Przebywała teraz w przydrożnym motelu wyznaczonym przez nieznajomego tuż za miastem w pobliżu Emergency Services Institute, jakieś dwadzieścia minut spokojnego marszu od starego domu. Tani i schludny pokój z łóżkiem, szafką, kiczowatą tapetą i ciemnym oświetleniem z pożółkłej lampy w burzliwy okres rozmyślań budował twierdzę blondynki, z której nie wychylała się przez ostatnie cztery dni, czyli tyle na ile pokój został wynajęty. Czas mieszkania w nim dobiegał końca, Brooklynne nie wiedziała co sądzić o ciszy wokół mocno rozdmuchanej sprawy.
    Czekała w ciągłej napiętej niepewności, ale nikt nie kwapił się dać znaków istnienia, dać garstkę informacji, co powinna czynić dalej w arizońskim mieście. Rosnąca frustracja sprawiła, że wzbierała w niej ochota rzucenia tym wszystkim, podziękowania za brak pomocy, obrócenia się w przeciwnym kierunku do sytuacji, tylko nie potrafiła przewidzieć co dalej? Powrót do domu wymijał się z celem szerokim łukiem. Diametralnie nie wchodziło to w rachubę, bowiem wyszła z niego, tak bez słowa rzuconego opiekunom. Idiotka! Przezywała owocnie własną osobę w myślach, jakby to miało pomóc w naprawie karykaturalnych błędów minionych dni. I pogodziła się niechętnie z faktem, że podjęła pochopną decyzję, przyjeżdżając do USA bez obmyślenia planu awaryjnego, bez zastanowienia się nad konsekwencjami. Wówczas starszy mężczyzna wtargnął do pokoju jasnookiej, zapominając o grzecznościowym geście pukania. To on wynajął nastolatce te pomieszczenie i naruszył prywatność, choć oszołomiona wizjami umysłu blondynka nie zwróciła na to uwagi.
   - Mężczyzna, który zarezerwował ci pokój, chce z tobą rozmawiać – powiedział spokojnym tonem, machając na blondynkę ręką nieporadnie nakazującą Király pójście za nim. Był mizernie chudy i stary z siwą brodą, i grubymi okularami na szerokim nosie, ale wciąż miał komplet włosów na głowie o nieprzerzedzonym stanie. Niewyraźne jasne oczy powiększone przez szkła i pobrużdżona twarz nie współgrały ze sobą, tworząc komiczny wyraz nieporadności, ale starzec nie należał do osób głupich i przyćmionych podeszłym wiekiem.
     Dziewczyna ruszyła za właścicielem do części budynku, gdzie mieściła się recepcja poznana późnego wieczora, kiedy zjawiła się w motelu po odświeżającej z przygnębienia wędrówce poboczami Phoenix. Tam otrzymała słuchawkę burego telefonu mruczącego przebiegłym szumem po ułożeniu przedmiotu przy małżowin.
   - Witaj Brooklynne – rozległo się w zaciszu jej uszu, mrożąc od wewnątrz. Głos szorstki i nieprzyjemny, przesiąknięty dozą grozy i nieomylności oplótł wszystkie zmysł nastolatki, a ona milczała ściśnięta niewidzialnym sznurem zaniepokojenia. Pierwszy raz usłyszała głos nadawcy listu i to nie uspokoiło jej, nie utwierdziło w przekonaniu, że dobrze zrobiła, przyjeżdżając do Phoenix. Nastawiło na odczuwalne niezadowolenie ze strachu umyślnie jej wpajanego. – Widzę, że jesteś wytrwała, a może się mylę? Może ty wcale nie masz dokąd iść? To nawet trochę przejmujące. Niestety nie wystarczająco, aby mnie poruszyć, wybacz. Najważniejsze, że nareszcie opuściłaś ten ograniczony ludzki świat i teraz możemy porozmawiać jak człowiek z… No właśnie. Kim jestem, to na razie zostawię w sekrecie. Powiem jedno, możesz mi zaufać. Ofiaruję ci pomoc i bezpieczeństwo za twoją wierność, i oddanie bez względu na wszystko, co działoby się wokół ciebie. A teraz posłuchaj mnie uważnie, ponieważ mówię to tylko raz. Będziesz kierować się do pewnego miejsca na północ od motelu do Bolin Memorial Park, gdzie nieopodal pomnika Korean War znajdziesz zakopany przedmiot. Zapach róż naprowadzi cię do tego miejsca…
     Rozłączył się nim Brooklynne zdążyła cokolwiek powiedzieć, zapytać czego tak oczekiwała; w sprawie zdjęcia i listu ze starego domu, ale słowa nieznajomego zbiły ją z pantałyku. Stała chwilę osłupiała, wpatrując się w oszklone drzwi przysłonięte brązowymi żaluzjami. Słuchawka upadła na aparat kierowana falującym, otępionym ruchem ręki niezdolnej do funkcjonowania. W myślach nastolatki tkwiło tęgie pytanie wybałuszające oczy zaskoczeniem. Z kim albo z czym ja rozmawiałam? Czy to jakaś zabawa, o której nie wiem, moja wyobraźnia z oszalałego umysłu? Prawda, fałsz? Kłopotliwe wizje błądziły, ale mimo ich natłoku, nie zdołała wynaleźć dobrej odpowiedzi. Obawiała się, że nie było racjonalnego wytłumaczenia i jedynie brnięcie w tę grę, mogło dać ziarno wyjaśnienia.

     Kiedy słońce schodziło w dół, sięgając coraz bardziej granic kuli ziemskiej, dziewczyna zmierzała do wyznaczonego miejsca z niepokojem nabranym w usta. Spokojna ulica wiodła ją przed siebie, usypując drogę jarzącymi się światłami domów pogrążonych w wieczornym trybie życia. Jak się okazało spowity mrokiem nieduży park pomników historycznych, oddalony był spory kawał drogi od motelu, co zirytowało chwiejną emocjonalnie Brooklynne. Odnalezienie Korean War Memorial nie należało do trudnych i odciążyło błękitnooką z narastającego niezadowolenia. Pomnik znajdował się obok centralnego obszaru, gdzie parę lamp rozjaśniało ciemność skupioną dramatycznie na granicy jasności. Całokształt parku tworzył nieforemny okrąg otoczony zewsząd kamiennymi uliczkami i parkingiem przypominającym niedokończoną fosę, wypełnioną piaszczystą wodą, w której zatopione w bezruchu widniały zaparkowane samochody mieszkańców. Wieczorem zgiełk miasta milkł, większość ludzi kierowała się o tej porze do pobliskiej kawiarni o nazwie Max Caffeteria. 
     Brooklynne zaciągnęła się powietrzem o chłodnym charakterze, wyszukując różanej woni wspomnianej w rozmowie. Domyślała się, jakich aromatycznych znaków powinna się spodziewać, ostatnimi czasy dość często wyczuwała intensywny zapach róż pojawiający się znikąd przy niej i zabawiający umierające zmysły od braku pozytywnych wrażeń. Przez pewien okres późnego wieczora wyłapywała zatęchły odór trawy i ziemi parku Bolin Memorial, który przeniknął zmarznięty nos, i wypełniał płuca po brzegi stęchlizną, lecz sumiennie odrzucała niepasujące do rysopisu cząsteczki atmosfery. Zdawała sobie sprawę, że dla ludzi mogła uchodzić za wariatkę stojącą po środku zieleni i rozglądającą się w obłąkaniu, za czymś, co zgoła nie musiało istnieć. Dla swojego dobra, zaprzestała przejmować się opinią innych, w tej wyjątkowej nocnej aurze, obrała drogę odpowiednią dla siebie.
     Cztery dni wyczekiwała takiego niespodziewanego zwrotu akcji, zaprzepaszczenie danej szansy oznaczałoby porzucenie przyjętych warunków. Nie, nie będę tchórzem. Spojrzała na niebo rozbłyśnięte blaskiem gwiazd i ogromną tarczą księżyca dziś prawie, że złotego jak oczy tamtego nieznajomego z londyńskiej ulicy pełnej niedomówień. I wtedy poczuła to, niewyraźną mieszaninę tuzina róż na wilgotnej gnijącej ziemi przesiąkniętej żyznością. Źródło wydawało się być gdzieś w oddali, toteż łapczywie wyłapywała głębszymi oddechami cząsteczki zapachu i kroczyła przed siebie, szukając właściwego obszaru niczym tropiący ofiarę zwierz. Chyba poprzewracało mi się w głowie.
     Woń nasilała się, drażniąc nabłonki wypełniające jamy ciała błękitnookiej. Duszące powietrze przyprawiało o zawroty głowy, ale znalazła szukany punkt z ogromnymi zawirowaniami umysłu poddającego się potędze płynącej z kwiatostanów kolczastych krzewów. Płatki róż staranie ułożone na ziemistym kopczyku wskazywały, że coś pod pokrywą gruzu posiadało swoje miejsce. Jasnowłosa padła na kolana i jak oszalała rozkopywała ciemną ziemię schłodzoną wieczornym klimatem. Ręce ubrudzone po same nadgarstki natknęły się opuszkami na coś gładkiego. Wygrzebała z dołu przedmiot o wyglądzie drobnego flakonika ze srebrzystym łańcuszkiem przytwierdzającym rzecz do szyi tego, kto znalazł ową rzecz. Jego wnętrze wypełniała gęsta, mleczno-biała substancja.
     Blondynka oplotła znalezisko ciekawskim acz sennym wzrokiem. Część uwierającej tajemnicy spłynęła z niej i pozwoliła spiętym nerwom, ukołysać do snu organizm. To, co trzymała w dłoniach, mogło być wszystkim: trucizną, lekarstwem, czymkolwiek. Chociaż nie takiej rzeczy się spodziewała, na uwadze miała, że jest czymś ważnym. Przewiesiła przez szyję wisiorek, klęcząc nadal przy rozkopanym dole. Oczy przysłoniła przed światem i pozwalała letniemu wiatru, muskać jej twarz.

10 komentarzy:

  1. Dziękuję. Powiem ci, że jestem zaskoczona. Nie wiedziałam, że spotkam kolejnego fana serii Resident Evil. Dużo gram na PS3, a po za tym lubię pisać FanFic'ki. Miło mnie zaskoczyłaś. I również dzięki za rady w sprawie bloga. Już robię poprawki. Widzę, iż twój blog też jest ciekawy. Ten szablon i tytuł mnie zaciekawił. Zacznę czytać i będę pisała opinie. A jeszcze jedno. Co do drugiego rozdziału to starałam się by postać Jake'a była na początku cyniczna bo tak było na początku gry. No cóż trochę schrzaniłam. Jeszcze raz dziękuję za rady.

    By: VampireChild

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za odwiedzenie. Z szablonami to zawsze mam problemy, ale skoro Ci się podoba ;)

      Usuń
  2. Do tej pory śledziłam tylko opowiadania Potterowskie i trafiłam w końcu na Twój.
    I muszę przyznać, że mi się podoba... a sama postać Brooke niesamowita.
    W dodatku wspaniałe opisy, które sprawiają, że nigdy nie wiadomo jak zachowa się dana bohaterka.
    W ogóle wspaniały pomysł na opowiadanie... uwielbiam te które pokazują dreszczyk emocji i nie zawsze kończą się dobrze.
    No i sam szablon również robi wrażenie... nieco kojarzy mi się z jednym z moich ulubionych filmów Silent Hill nie wiem czemu;)
    http://niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem bywa tak, że to główni bohaterowie są najbardziej nielubianymi postaciami. Szczególnie drażni mnie ostatnio era twardych, pyskatych babek. Nie mówię, że nie lubię czytać o przebojowych kobietach, ale autorzy nieraz, robią z nich drażniące egoistki. Ja starałam się stworzyć postać, która nigdy nie będzie super bohaterką, a własny cień w świetle lamp, będzie przyprawiać ją o ciarki. Czy mi to wyjdzie? Ale skoro Brooklynne Cię nie odstraszyła, to chyba jednak coś mi się udało ;)
      Dużo pomysłów, może nie tyle co pomysłów, ale inspiracji czerpię właśnie z tych tytułów silent hill, resident evi, chociaż moja historia za grosz nie ma z nimi powiązania ^^ Szablon można śmiało uznać za coś pomiędzy jawą a koszmarem Silent Hilla, chociaż nagłówek przedstawia dwójkę bohaterów z gry Resident evil.
      Dziękuję za odwiedzenie i opinię, przynajmniej wiem na czym stoję.

      Usuń
  3. Dziękuję za opinię. Dla mnie to ważne by ktoś napisał by o jakie błędy popełniam i tak dalej. Jeśli chodzi i samo opowiadanie to postaram się i być może cię zaskoczę. Mam taką nadzieję ponieważ fabuła nie jest tak do końca przemyślana no i rozumiesz. I tak dziękuję za opinię. To naprawdę bardzo dla mnie ważne. Odwdzięczę się tym samy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć... Chcę ci powiedzieć, iż rozdział przeczytałam i powiem ci, że jest super. Powoli czuję klimaty horrorów jak silent hill lub innych trillerów z takimi zagadkami. Bardzo dobrze napisane. Bardzo dobrze. Czekam na więcej. Mam nadzieję, że z dalszymi rozdziałami historia się rozkręci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozkręci się, zakręci, ale czy wykręci z tego wszystkiego? Zobaczymy ;)

      Usuń
  5. Hm. Tak myślę i wymyślić niczego nie mogę. No, zamurowało mnie. Choć spodziewałam się jakiejś rzezi w pokoju z dziecięcymi rysunkami - przepraszam, zboczenie zawodowe - jak to zwykle bywa na schematach. Szkoda, że to się dopiero rozkręca... Liczyłam na coś mocnego, ale to chyba tak nie wypada, nie w początkach...
    Kurde, miałam nie biadolić. Trudno. Będziesz miała mój opóźniony spam pod każdym rozdziałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety stworzyłam sobie taki świat i taką fabułę, że wprowadzenie jest dość długie i żmudne, ale kiedyś w końcu ostatecznie rozpisze ten początek i wejdę w bardziej owocne sceny. Jeszcze jest parę rozdziałów tyczących się głównie wprowadzenia do fabuły, potem wpłynie trochę postaci i zaciętych wątków.
      W gruncie rzeczy, mogłabym przysadzić coś mocnego, ale właśnie, to nie miałoby najmniejszego sensu, byłoby tylko zagraceniem, zagęszczeniem niepotrzebnie początku. Na razie w planach jest snucie domysłów i intryg na krew i rzeź przyjdzie jeszcze czas.

      Usuń