W szkockiej rzeczywistości
Chłód zimnego wiatru, tchnienie martwych
uwięzionych dusz
Schwytanych na wieczność, czarne wrony
przerywają ciszę
Ogród umarłych ożywa wieczorem i nie możesz go
zatrzymać
Polub to, otwórz swój umysł i też będziesz to
czuć
Dźwięk, dotyk, myśli, to że byłeś tak
niewidomy
Możesz poczuć myśli zmarłych
Dzielnica
Milton, przedmieście Glasgow, z prostymi uliczkami, typowymi domami i blokami
pełnymi ludzi i człowieczej świadomości. Obrazowała życie; łatwe i wypełnione
słodko-gorzkim smakiem, skracane przez tchnienie serca każdego mijanego dnia,
przynajmniej tak odczuwali to półmartwi. Okolica nie wyróżniła się niczym
szczególnymi ani z wyglądu terenu, ani mieszkańców tej części miasta, jednak
czymś ważnym przyciągała kota z obranym celem na północy Milton.
Godzina zbliżała się do kąta prostego
między cyfrą dwanaście, którą wskazywała dłuższa wskazówka a trzy określoną tą
mniejszą. Riem przebrnął z centrum Glasgow ponad pięć kilometrów okupowany
myślami wirującymi wokół spraw, nad którymi powinien sprawować opiekę, jako
tygrys z Kraju Nadmorskiego. Niestety swoją uwagę i fizyczne uczestnictwo
poświęcił jednemu zadaniu – wyprawie do Karmazyna, ignorując tym samym rodzinne
więzi, ale nie potrafił postąpić inaczej. Prośba Augustyna podświadomie
działała jako rozkaz, kot wiedział o tym, ale mimo to, nie zdołał wyłapać w tym
geście niczego niezgodnego i wykraczającego poza normy ich przyjaźni. Co
więcej, uznał to za rzecz normalną, która rozbudziła w nim honor, nakazujący
odwdzięczyć się mężczyźnie za ratunek.
Rozdarty w sobie, myślami nieustannie
zaglądał do hotelu zwizytowanego przez wuja; chciwą władzy bestię. Sumienie
podpowiadało mu, że właśnie tam powinien być o tej popołudniowej porze, by
wspomóc kuzynkę w przykrym, mało rodzinnym spotkaniu. Dlaczego zatem, bez
zastanowienia, wybrał się do Szkocji, niewiele wiedząc o sensie całej tej
misji? Nie roztrząsał się nad tym, na ten czas to było po prostu ważniejsze, co
potwierdzał rozsądek.
Dostrzegłszy przysiadłego na dachu domu
kukiełkowego kruka przystanął na moment, wymierzając z nim spojrzenia
porozumiewawcze. Sprawdzał go, wędrował za nim, ale nie dla ochrony, a
dopilnowania tego, aby ciemnowłosy spełnił swoje powinowactwo wobec Augustyna.
Surowy wyraz twarzy chłopaka zmierzył sztuczne, tekturowo-kostne cielsko ptaka,
z niezadowoleniem skierowanym wobec dziwnookiego. Wypełnię to, co dano mi do zrobienia i nigdy nie stawiaj mnie więcej w
takich sytuacjach, Augustynie. A teraz przysięgnij mi, że będziesz sprawował
nad Ripley opiekę. Zwrócił się do zwierza, kierując myśli wprost do
oddalonego wnętrza kruka.
Smolista kukiełka przytaknęła łbem,
szeleszcząc zgniecionymi kartkami wypełniającymi czaszkę i szyję, i rozłożyła
skrzydła sprawiające wrażenie niezdolnych do lotu. Kruk wzbił się do chwiejnego
szybowania w porywistych podmuchach wiatru, niknąc w zmiennych warunkach pogody
na niebie. Riem, w którym pokrzepiona została chęć do walki, ruszył dalej w
stronę trzech, piętrzących się wzwyż wieżowców, zbliżając się do punktu
docelowego.
Zostawił za sobą dzielnice spowitą w popołudniowym
rytmie życia, głośno dobijającego do jego aury. Wiele domów szykowało się do
obiadu, co czuł złotooki przy powiewach zefiru noszącego mieszanki woni
odległych jego smakom. Skrzywił się poczuwszy wyraźny tłusty zapach, po czym spojrzał
za siebie, odtwarzając drogę, którą zmierzał przez ostatni czas. Spokojna,
smętna, melancholijna z domami po jednej stronie i ich odbiciem lustrzanym na
drugim brzegu szosy. Niczym nie zachwycała, nie budziła euforii czy odrazy
cisnącej się na usta. Chyba nie tego spodziewał się w dzielnicy niedźwiedzi, w
dzielnicy tej najważniejszej, jak kiedyś mu wpojono.
Cisza wręcz nie wskazana dla charakteru
tych prawdziwie groźnych półmartwych o zapędach władczych, otaczała Riema
zewsząd, wykluczając oczywiście dźwięki ludzkiej egzystencji, których nauczył
się nie rejestrować. Za cicho.
Stwierdził, utrzymując się w czujnym stanie umysłu, gotowego na niespodziewane
ataki. Osobiście nie musiał obawiać się niczego ze strony tych drapieżników,
gdyż Augustyn zadbał o przedstawienie go rodom, rodzinom i organizacją półmartwych
w Wielkiej Brytanii, stwarzając z tego miejsca jego nowy, bezpieczny dom.
Wstawił się za kotem w posiadłości ursusów w Milton i zawalczył o zdobycie dla
Brikina przepustki umożliwiającej mu swobodne przemieszczanie się między
granicami niedźwiedzich terenów. Wydawałoby się, że jest wolny od zasad, to
jednak nie działało w taki prosty sposób.
Poniekąd złotooki zyskał zaufanie tych
najważniejszych łowców, co powinno gwarantować mu bezproblemową drogę do celu,
lecz mimo pewnych praw, niedźwiedzie zwykły sprawdzać również tych znanych
sobie. W typowej sytuacji ktoś na pewno zjawiłby się, żeby skontrolować jego
osobę, wylegitymować go z przepustki, ale ewidentnie to nie była to typowa
sytuacja i w jakimś stopniu martwił go ten tłamszący siłę spokój.
Gdzieś w odmętach Glasgow samotnie
włóczyła się Brooklynne; nieświadoma i bezbronna. Czyżby to ona zebrała na siebie całą uwagę niedźwiedzisk dusz?
Niemożliwe, jest nowa, a jeżeli tak… Zignorował tę myśl, bowiem nie
powinien tak sądzić, to nie leżało w jego naturze różnej od pesymistycznych
słów. Według postanowień Augustyna miał być jej tarczą, ostoją, gdzie nic by
się jej nie stało, a mogło się okazać, że kazał dziewczynie iść prosto na rzeź,
co czyniło go zdrajcą obietnicy danej dziwnookiemu. Z jednej strony zrobił złą
rzecz, zaś z drugiej najlepszą jaką zdołał uczynić w tak niestabilnym czasie.
Istniała szansa, że nadal żyła niewykryta przez słaby zapach, a wtopiona w
chmary ludzi pachniała prawie identycznie, co oni, zatem tlił się cień nadziei.
Riem nie myślał inaczej, jak o Brooklynne wciąż funkcjonującej i czekającej na
niego w bezpiecznym miejscu.
Kruk
przekazałby mi informacje o klęsce. Czas w końcu dokończyć zadanie. Ciemnowłosy
wyciszył bitwę rozgrywającą się w jego wnętrzu rozpieranym przez sylwetkę
tygrysa i okalał gniewnym wzrokiem na pozór stary, godny rozbiórki dom w formie
upadłego, arystokratycznego pałacyku.
Budowla rozłożona na dwa obszerne skrzydła
ogrodzona została ceglastym murem sypiącym się w wielu miejscach, a początek
terenu posiadłości rozpoczynał się za
skrzypiącą bramą z kolumnami zdobionymi niedźwiedzimi łbami. Prosta brukowana
ścieżka prowadziła do celu zakończonego drzwiami o złotej klamce i kołatce z
motywem ursusa potwierdzającym czym było to miejsce. Okna przybrudzone,
ocieplone po bokach krwistym kolorem zasłon przemycały na zewnątrz część z
obrazu wnętrza. Cienie przemykały korytarzem domostwa, lecz sylwetki półmartwy
pozostawały poza zasięgiem złotych oczu kota.
Riem powędrowała wzrokiem po nadgryzionym
czasem spadzistym dachu i schodząc zwężoną źrenicą po stęchłych murach w dół
posiadłości, zatrzymał się na spękanych schodach, myśląc nad słusznością swojej
decyzji. Skrycie oczekiwała jakiegoś przyczajonego ataku, aktu powstrzymania go
przez zdewastowaniem miejsca świętego dla niedźwiedzi. Nadal nikt nie pojawił
się, aby go zatrzymać przez wtargnięciem, co pozostawiło przed wyborem Brikina
jedyny i słuszny czyn. Niewiele zastanawiając się naparł siłą swoich ramion na
wrota, okrywając zwierzęcym uciskiem klamkę opornie ruszającą się pod naciskiem.
Ciężkie zamki puściły próg i mocna, drewniana barykada bezwładnie zagłębiła się
w odmęty posiadłości.
Przestrzenny hol wypełniały strzępy
światła, padającego przez szyby okien gęsto rozstawionych na całej szerokości
domostwa. Trzy podłużne żyrandole o kryształowym wykończeniu biegły w rzędzie
prosto w stronę okrytych czerwonym dywanem schodów zwężających się w miarę
piętrzenia się w górę i poręczy zawijającej się na końcu w ślimaczą formę. Po
lewej stronie wyostrzonego niepewnością profilu chłopaka znajdowało się
zwyczajne biurko o wyraźnym zapachu starości. Zamknięty laptop leżał na blacie,
a plik kartek gniótł się pod jego ciężarem.
Ku drewnianemu meblu zmierzała kobieta
zaczytana w rozwartej na dłoniach teczce wypełnionej aktami istot innych od
niedźwiedzi. Z zainteresowaniem wodziła wzrokiem z jednej strony na drugą,
unosząc nieznacznie brew, wyrażając swoje zdziwienie. Spięte w koka czarne
włosy gładko i perfekcyjnie przylegały do skóry, trójkątna twarz osadzona na
smukłej szyi zdobiona była okularami, noszonymi jako element przyzwyczajenia,
leżącymi na nosie o trochę za dużej budowie. Kobieta nie operowała urodą
zniewalającą, ale miała w sobie ukryty czar wspomagający jej pozostające w tyle
piękno, a oczy przeplatane morskimi barwami skutecznie ściągały na siebie
spojrzenia męskich osobników. Mimo swojej prostoty w rysach twarzy zdawała
sobie sprawę z magnetyzmu jaki bił z jej drapieżnego wnętrza i nie hamowała się
przy wykorzystywaniu tego daru do uwodzenia.
Wzrok niedźwiedzicy spoczął na sylwetce
Riema, z którym jej wzrost równał się, choć wspierany był wysokimi szpilkami.
Nie należała do niskich kobiet, ale lubiła piąć się wzwyż czasem
doskwierającym, niewygodnym obuwiem, aby podkreślić wyraziściej swoje długie
nogi. Zatrzymała się przed kotem w pozie
wyuczonej i prostej, w dopasowanej do zgrabnej figury bordowej sukience
sięgającej połowy ud, a talia mocno zwężała się do środka. Złoty naszyjnik wił
się po jej ciele i ostro zakończonych kościach obojczyka, i drobny medalik
przestawiający zarys niedźwiedzia usytuował się na pograniczu zaczynających się
piersi.
Riem wyczuwał szereg emocji wypływających
z psychiki kobiety, emocji żądnych owładnąć go i pozbawić resztek rozsądku.
Erotyzm kobiety mógł wabić i zwodzić nieodporne na to umysłu, ale tygrys w tym
momencie pozbawił się wszystkich cech mężczyzny, pozostawił w sobie tylko
gorycz i gniew spowodowane wizytą wuja. Nie uległ niedźwiedzicy, co wyczuła
kobieta, ale nie zrezygnowała ze swojej śmiałej postawy.
- Witam panie Brikin – rzekła kokieteryjnym
głosem, zamykając akta wolnym ruchem dłoni i przycisnęła je do piersi. – Czytałam
właśnie informacje o panu. Inspirująca historia, nieprawdaż? To jest powodem pańskiej
oziębłej postawy?
- Nie przesadzaj z tymi uprzejmościami –
warknął przytłoczony nachalną postawą kobiety.
- Min – Min Azzopardi – przedstawiła się
uśmiechając na przekór złemu humorowi kota, ukazując dołeczki w pełnych
policzkach. Nie zamierzała rezygnować ze swojej radosnej osoby na rzecz ponurej
atmosfery rozsianej przez gościach, w końcu na co dzień taka była; pogodna,
energiczna i kokietująca. Porzucając ostatecznie próby przełamania chłodu, jaki
owładną Riema przeszła do konkretnej rozmowy. – Zrządzam całą biurokracją
ursusów Glasgow. To z czym się skierowałeś tutaj powinieneś najpierw zgłosić
mnie, ale ze względu na informacje przekazane nam przez pewne osoby, Gabriel Dhéry
już ciebie oczekuje.
- W rzeczy samej – rozniósł się głos niczym
grzmot w ulewnej nawałnicy. Należał do długowłosego przesadnie zbudowanego
mężczyzny o ślepiach z czerwonymi tęczówkami i samotnym kle wystającym daleko
aż za dolna wargę. Ciemne gęste kosmki spięte w kucyka zwisały po same łopatki
szerokich pleców, a uszy mężczyzny zdobiły kolczyki z wilczych pazurów o
błyszczącej barwie. Wyłonił się za kotem, przybywając z prawego skrzydła
posiadłości. – Riem, jak mniemam? Uprzedzono mnie, że się z kimś zjawisz, ale
gdzie ta druga osoba?
Niedźwiedź mówił spokojnie bez cienia
zachwianych emocji, chociaż poczuł ogromny zawód, gdy w okolicy unosił się
jedynie zapach tygrysa i rozgoryczenie paliło go w ustach na myśl o zdradzie.
Wkradły się do jego umysłu słowa: oszukany, zhańbiony, ale zamierzał poczekać z
osądem sytuacji. Gdyby złotooki nie został przedstawiony lata temu zapewne
postąpiłby inaczej, aby wydusić z siego prawdę i odebrać splamiony honor.
- Przyszedłem sam prosić o azyl – rzucił, ignorując
zaczepkę starszego osobnika skorego do walki. – Potem mogę przedstawić te
osobę. Musze mieć pewność, że nic się jej nie stanie.
Brikin oznajmił swoje postanowienia, nie
bacząc na to, że był sam pośród wielu drapieżników, niezdolny do ocielenia swojego
życia. Zadanie dane mu przez Augustyna zaślepiło go w zupełności. Nie
zastanawiał się nad tym, czy słusznie zrobił przychodząc tutaj bez skruchy, ale
wydało mu się to odpowiednie, konieczne do prawidłowego wypełnienia misji,
jakby coś od wewnątrz kazało mu tak robić i bynajmniej nie była to dusza
zwierzęcia.
- O nie! – Zagrzmiał krwistooki, obnażając
kły. Zęby nadzwyczaj długie musiały stanowić u niedźwiedzia jakiś defekt,
pomyłkę natury, bowiem półmartwi z reguły nie różnili się od ludzi w formie
człekokształtnej. – Ustalasz zasady na naszym terenie? To nierozsądne. Będę
jednak litościwy i dam ci szanse na naprawienie tego błędu. Sprowadź do mnie tę
ukrywaną osobę, a ponegocjujemy na temat azylu.
Dhéry wzbił się w górę po szerokich schodach,
ręką sunąc po gładkiej poręczy. Ciemna, połyskująca peleryna zasłaniająca nagi
tors powiewała przy silnych, emanujących władczością krokach istoty mającej
pewne słabości. Gabriel nie mierzył tyle co tygrys, osiągnął ledwie sto
siedemdziesiąt pięć centymetrów i jak na walecznego niedźwiedzia przystało była
to dla niego porażka i zniewaga losu. Jednakże jego postura niwelowała wrażenie
o jego niskości, sprawiając że wydawał się na równi z każdym wyższym od siebie.
Jego postać zniknęła za mocarnymi drzwiami widniejącymi na wprost schodów.
Ciemnowłosy poczekał aż ostatnie odgłosy
ruchu nie zatarły się w powietrzu i skierował się w stronę obraną przez mężczyznę.
- Nie radziłabym – mruknęła, uśmiechając się
bez radości w geście niezrozumienia i zmieszania wydarzeniami dziejącymi się w
posiadłości. Odczuła silne rozczarowanie i smutek wezbrał w jej umyśle.
Riem nie silił się na cieplejsze rozmowy z
nią, a tajemnicza osoba, dla której wtargnął do siedliska niedźwiedzi musiała
być kimś ważnym dla niego, dlatego Min – Min uznała, że chodzi o kobietę.
Półmartwa przytłoczona monotonnym żywotem i nieciekawymi osobnikami płci
męskiej z rodzaju ursusów ucieszyła na wiadomość, że w ich progi zawita kot;
cichy, majestatyczny. Liczyła na krótki romans, chwile przygody i adrenalinę,
czego brakowało jej w pracy w rozpadającej się siedzibie niedźwiedzi, niestety
prawda okazała się bolesna i szorstka, obijająca się o nią beznamiętnymi
emocjami. Nie rozumiała dlaczego Brikin nie reagował na śmiałe zaczepki, zazwyczaj
to działało na ludzi i ursusy. Jej odważne podejście i erotyzm były kluczem do sukcesu Azzopardi, ale w tym wypadku na nic się zdały.
- Przymknij się... Nie mów nic więcej w
mojej obecności. – Zażądał kot, gniewnie patrząc na postać Min - Min. -
Przerasta mnie to twoje życiowe rozczarowanie, mdli mnie na zapach twojego
urażenia i smutku. Najlepiej zejdź mi z drogi! Nie jesteś już w niczym
potrzebna, jakbyś w ogóle była od początku tej rozmowy. Zajmij się swoimi
papierkowymi sprawami i nie mieszaj się, w coś, co cię przerasta. Kartki, akta,
teczki to najbardziej do ciebie pasuje. – Zajazgotał złotooki, kpiąc wyraźnie z
dziewczyny. Zrobił krok do przodu ku schodom, którymi udał się Gabriel.
Brikin pognał przed siebie i kilkoma zwinnymi
susami pokonał dystans dzielący go od tajemniczych wrót na wprost.
Niedźwiedzica nie wyraziła żadnych emocji, które gotowały się w niej, nie
zamierzała wybuchać ani robić scen, jedynie odprowadziła chłopaka wzrokiem.
Przetrawiła to wolno w sobie i uspokoiła się, gdy ślad po tygrysie zatarł się w
powietrzu. To poniżenie wyryło ślad głęboko w niej, lecz to nie zdarzyło się po
raz pierwszy, ale po raz pierwszy poprzestawiało w myślach Azzopardii i ukierunkowało
na konkretny cel. Koniec! Koniec z
pomiataniem, jestem czegoś warta, drogi Riemie Brikinie. Huczało w umyśle
niedźwiedzicy odchodzącej w dal lewego skrzydła.
Min – Min znała kota, choć była to
znajomość pobieżna i wyłącznie z widzenia wystarczyła dziewczynie na chwilowe
zauroczenie, dlatego jego słowa z taką ciężkością przyjęła do siebie. Polubiła
go i to uczycie niezależności mieszanej brutalnością, kiedy przypadkiem
natrafiła na młodego półmartwego w latach osiemdziesiątych w czasie starania
się Augustyna o wiekową przepustkę dla Riema. Coś sekretnego będącego w nim
skutecznie przyciągało ją do Brikina i nie pozwalało oderwać wzroku. Wodziła za
nim spojrzeniem i przekradała się jak cień, wiedziała że to dziecinna zagrywa,
ale potrzebowała wyczuć więcej elementów z jego wnętrza, elementów sprytnie
bawiącymi się jej emocjonalnym i romantycznym wnętrzem.
Dziś przekonała się, że z tamtego młodego
i intrygującego chłopaka pozostał jedynie gniew, bezuczuciowość i brutalność,
które w tamtych czasach przytłumione były strachem przed nieznanym miejscem,
jakim była dla Riema Anglia.
***
Przywitała kota półkolista sala z łukowato
zakończonym sufitem pełnym fresków obrazujących walki niedźwiedzi z wilkami i
magnami, gdzie ursusy przedstawione zostały jako istoty waleczne i zwycięskie,
nie poddające się naporom ciosów. Na wolnych przestrzeniach między oknami
wisiały obrazy słynnych łowców zwykle płci męskiej, ale zdarzyły się dwie
kobiety, które zabłysnęły w świecie zbrodni i walki ze szkodnikami, z
rezultatami godnymi mężnych wojowników.
Posadzka okryta suchymi liśćmi szeleściła,
organy drzew pękały pod naporem ciała złotookiego, niszcząc ład i spokój
miejsca o mistycznej atmosferze wzbogaconej zapachem przeszłości. Chłopak
zbliżył się do postaci Gabriela, ustawiając się na środku sali pod abażurową
lampą usytuowaną nad jego głową. Powietrze wdzierające się przez wybite szyby
poruszało ciemnymi włosami na boki.
- Sądziłem, że będziesz rozsądny. – Oschły
ton wydobył się z gardła niedźwiedzia. Młody kot nie musiał nic mówić, bowiem
wepchał się dobrowolnie w sidła złości starego i poczciwego Dhéry’ego. Żadne ze
słów Riema nie zapobiegłyby rozwijającej się sytuacji. – Skoro tam bardzo ci na
tym zależy, pokaż na ile cię stać! Uważasz się za silnego, tak? Zobaczymy!
Płonąca w ślepiach żądza wyrażała
rozbawienie, prześmiewcze sygnały tworzyły się w umyśle Gabriela i ukazywały na
czerwonych tęczówkach błyszczących od litości z jaką odnosił się w tej chwili
do tygrysa. Pokręcił głową, uśmiechając się wymownie i patrząc ostatni raz
wprost na złote oczy Riema, utwierdził się w przekonaniu, że chłopak nie
spocznie bez osiągnięcia celu. Niedźwiedź
nie próbował powstrzymać go ani ułatwić mu tego zadania.
Ogromna dłoń powędrowała w stronę warg,
dwa palce zaszyły się w ciemnościach ust i gromki gwizd wbił się w powietrze,
szumujące monotonnie naturalnym zgiełkiem ulic i drzewiastych skupisk. Wyjący
dźwięk przemknął obok Brikina, muskając dotkliwie zmysły i niemal w ułamku
sekundy sprowadził do pomieszczenia nieoczekiwanych gości. Riem nie drgnął, gdy
drzwi otworzyły się poruszone czyjąś odczuwalną z odległości siłą. Odwrócił tylko minimalnie głowę w bok, aby kątem
oka móc zobaczyć postać osoby zawezwanej do sali, jako jego rywala. Do
pomieszczenia wpadło sześciu dość młodych półmartwych, choć nie każdy z nich
zaliczał się do nowego pokolenia. Jeden z zespołu przybyłych istoty na skórze
skroni, gdzie włosy zostały starannie wygolone, posiadał wypalony znak o
nabrzmiałych liniach przesyconych krwią. Przedstawiał on trójkąt z rogami
wystającymi z przylegających boków i przełamana na pół aureolą.
- Poznaj grupę sektora C – Gabriel
przedstawił złotookiemu swoich podopiecznych z dumą wyraźnie zarysowaną na
twarzy. Oznakowany chłopak wystąpił z szeregu i przechodząc blisko Riema,
milimetr od jego ręki, zameldował się przy niedźwiedziu, kładąc dłoń na lewej
piersi i skinął głową. – Przedstawiam ci Jeana Bruela, przywódcę grupy łowców i
twojego przeciwnika.
Jean był o dwa centymetry niższy od Riema,
co nie przeszkadzało mu stanąć twarzą w twarz z tygrysem i bez zawahania
wymieniać z nim spojrzenia. Czuł się z Brikinem na równi, a nawet myślami
sięgał wyżej aż po samą wygraną i triumf, nie oczekiwał, że ulegnie
nieznajomemu i nie zamierzał tego czynić.
Szatynowy odcień włosów współgrał z
karnacją nie do końca jasną acz w ciepłym odcieniu i oczy o jasnym kolorze
błękitu zdawały się mienić czasem metaliczną szarością, kiedy światło padało
pod innym kątem. Ostro zarysowane brwi ukształtowały wyraz twarzy Jeana na
wygląd ciągle złej i pozbawionej skrupułów osoby, a kontury szczęki formułowały
się w lekki trójkątny zarys zakończony wydatną brodą. Duże usta ułożyły się w
charakterystyczny wyraz, bowiem dolna warga nieznacznie wysunięta do przodu nadawała
wrażenia nieprzerwanego naburmuszenia chłopaka. Jak każdy półmartwy i Jean
odznaczał się niebanalną urodą.
Zaczęło się po długim analizowaniu i
wpatrywaniu się poprzez oczy do głębi umysłu. Nie doszli do bezsłownego
porozumienia, zagubili się w zamglonych ścieżkach myśli i nastawili negatywnej
do siebie niźli na początku spotkania. To nie wróżyło zwykłego pokazu sił, a
walkę wypełnioną zwierzęcymi instynktami, tak długą aż jeden z nich nie ustąpi
dobrowolnie, co mogło trwać nieprzerwanie.
Odsunęli się pod siebie po dwa kroki w odmienne
strony pomieszczenia, dając sobie trochę miejsca na swobodne rozpoczęcie ataku.
Reszta grupy utworzyła szeroki okrąg, zamknięte koloseum oznaczające granice,
za którą żaden z walczących nie mógł ośmielić się wyjść. Ładowanie broni
głuchym echem rozniosło się po półkolistej sali, omamiając zmysły Brikina.
Złotooki zdezorientował się, słysząc szelesty i zaniechał swojej czujności,
wodząc zdziwionym wzrokiem po zebranych, szukając odpowiedzi. Nie rozumiał, co
to miało znaczyć, liczył na walkę honorową i sprawiedliwą, lecz to dało mu do
myślenia, że wplątał się w intrygę knutą przez ursusy.
Tę owocującą w bezsilność postawę kota,
zamkniętą w przedłużającej się chwili wykorzystał Jean, nacierając na niego i
wykonawszy przewrót do przodu ponad posadzką, prostymi nogami uderzył w klatkę
Riema. Obydwoje upadli na plecy, z czego niedźwiedź zgrabnie i bez problemu
dźwignął do pozycji pionowej, zaś złotooki prześlizgnął się po ziemi dwa metry
w tył, desperacko starając się nabrać głębokiego oddechu, aby rozprostować
zmiażdżone mięśnie i kości.
Oczy ciemnowłosego zwęziły się do postaci
cienkich kresek, kły wydłużyły się, sięgając poza dolną wargę i rysy napięły
się, wyostrzając w tygrysim szale. Atak z zaskoczenia świadczył o tym, że Jean perfidnie
wykorzystał okazję, gdyż ustępował siłą i mimo iż bez trudu powalił Brikina na
ziemię, nie świadczyło to o mocy w nim drzemiącej, a sprycie przelanym na atak.
W przeciwieństwie do Riema obdarowanego tajemniczą energią z duszy, którą
dzielił, Jean analizował przeciwnika i szukał sposobu na wprowadzenie własnej
taktyki, dlatego należał do dobrych wojowników.
Nierówna walka, wyciskała z niedźwiedzia
ostatnie pragnienia i nadzieje, co powodowało, że chłopak zapominał o ustalonej
strategii i pozwalał na śmiałe ruchy przeciwnika. Riem przodował we wszystkich
ofensywach, jakie stosował przeciwko przywódcy sektora C, a jego sylwetka i
postawa zdawały się nabierać na sile, i chęci do dalszych rozgrywek. Gabriel
obserwował to z obojętną miną twardego i nieczułego bydlaka, szamocząc się
wewnątrz myślami, będąc rozdartym między dwoje półmartwych. Gorzkie słowa
spływały na jego język; suchy i szorstki od zdenerwowania, nie ukazywanego na
zewnątrz. Jest dobry, jak tylko dobry
mógł być Rustin. Ale smak goryczy szybko zmieniał się w słodycz i
zadowolenie luzujące spięte mięsnie. Nie
mogę tak myśleń! Nieważne kim jest, kim był dla mnie Rustin, to kot, nic nie
powinno mnie z nim łączyć. Upomniał się, uważnie śledząc fenomenalny unik,
kiedy Jean starający się użyć prawego sierpowego, został zablokowany przez
Riema cechującego się szybkim refleksem.
Tygrys ujął rękę Bruela w okolicy nagarska
i pociągnął zdezorientowanego przeciwnika do przodu, aby przerzucić go na druga
stronę. Jean uległy w tym czasie odczuł silne wygięcie kończyny i ciało jego
bezwładnie powędrowało po plecach schylonej postaci kota, i upadło na posadzkę,
zgniatając suche liście. Leżący w zdziwieniu Bruel nieustannie był
przytrzymywany przez złotookiego górującego nad jego osobą. Chłopak usadowił
nogę na klatce piersiowej przeciwnika i rękę trzymaną nieprzerwanie, wybił ze
stawu barkowego. Niedźwiedź zawył, urywają dźwięk w bezsilności jaka go
dopadła.
Na ten sygnał Riem przyłożył stopę do szyi
ursusa, dociskając ją, z każdą następną chwilą, coraz intensywniej. Jedno
mocniejsze naciśnięcie gardła mogłoby zmiażdżyć krtań i wpędzić niedźwiedzia w
wielodniową, a nawet miesięczną śpiączkę. Grupa nie śmiała dopuścić do tego,
reagując na widzianą sytuację wyciagnięciem broni, a przede wszystkim sam Dhéry
ożywił się na ten moment, uleczając z chorobliwych myśli i ocenił zdarzenie.
Pełen opanowania kiwnął głową w stronę celujących w kota podopiecznych, dając
jasny i wyraźny znak.
Padły trzy strzały z jednej broni i dwa
kolejne z drugiej. Brikin trafiony w plecy cofnął się krokiem niepewnym i
zachwianym w cześć sali, gdzie Gabriel doglądał walki. Rozpierający ból zwolnił
akcję serca i utrudnił rozwieranie się pokiereszowanych płuc. Otumanionych i
podduszony pulsującym w ciele cierpieniem, otrząsnął się z szoku, jaki ogarnął
jego umysł, a rozmyty obraz wyostrzył się nieznacznie, wciąż widział niewyraźne
sylwetki.
Końca walki nie było widać. Strzały miały
odciągnąć od przywódcy wygrywającego kota i uczyniły to w sposób perfekcyjny.
Jean zebrał się z posadzki z nadszarpniętymi siłami opieszale regenerującymi
się, a już kazano mu stanąć naprzeciwko złotookiemu ledwo kontaktującemu z
rzeczywistością. Bruel nie był zadowolony z sytuacji, z faktu, że wspomogli go,
bowiem wolał przegrać niż wygrać z kimś niezdolnym do atakowania, ale w tym
czasie nie posiadał prawa do głosu i do przeciwstawiania się. Rozeźlony na
sytuację oczekiwał pozbierania się przeciwnika. Nie próbował tym razem
korzystać z nieuwagi tygrysa.
Chociaż walka należała do niesprawiedliwie
rozgrywanych, poturbowany złotooki, przeszywany pociskami wiercącymi wewnątrz
płuc korytarze, zlekceważył to zdarzenie, nie zamierzając się poddać. Nie
pozwalała mu na to duma i gniew siedzącego w nim tygrysa, pragnącego zemsty
nawet za cenę śmierci. Wolał wypluwać parzącego go oddechy i połykać je
ponownie rozpalając się od wewnątrz, wolał wciągać rozżarzone powietrze do
rozpadającej się wolno i boleśnie machiny, dwóch wentylatorów ciała, niż uleć.
Kule, w których oprócz zwyczajnego prochu
strzelniczego, przeplatały się drobinki zmielonych ludzkich kości, doskonale
blokowały szlaki odbudowy, gojenia się ran. Jadzące się spienioną krwią i ropą
dziury, paliły skórę i przyprawiały zarazem o uczucie mrożenia, i bolesnego
rozchodzenia się, rozrywania brzegów naruszonej tkanki. Łuski po pociskach
wolnymi ruchami zagłębiały się do wnętrza organizmu, bowiem tak działały
ludzkie kości w ciele półmartwych. Szukały życia, zatem wędrowały całym organizmem,
osłabiając i przyprawiając o niekończące się uczucia gehenny.
Brał hausty powietrza z kontrolą ilości,
unikając narażenia się na intensywniejsze doznania kruszenia się komórek płuc rozciąganych
zbyt dużą objętością cząsteczek, zbyt ciężkiego jak na stan kota powietrza.
Osłabiony, praktycznie niezdolny fizycznie do walki, zablokował śmiało próbę
uderzenia go w kolano, łapiąc zdecydowanie za nogę Jeana i przewracając
chłopaka na posadzkę już któryż raz. Łoskot pękającej czaszki niedźwiedzia
aktywował szał dotychczas posłusznych Dhéry’emu półmartwych. Wyrwani z
letargicznego obserwowania swojego przywódcy ruszyli na pomoc, gdy niezdolny
Jean zalał się krwią, wypływającą siarczyście z ust, nosa i uszu.
Oblegli Riema, wykrzywiając ręce
złotookiego w tył i przygniatając go do posadzki dwoma mocno wbijającymi się w
miejsca dziur kolanami, należącymi do różnych ursusów. Na to Gabriel zareagował
z obsesyjnym wyrazem twarzy, uderzając w mebel dłonią; czerwoną i naznaczoną
żyłami, rozpaloną bólem zgniatanych w zaciśnięciu mięśni, w którą wrzynały się
przydługie paznokcie. Stół zaskrzypiał i zadrżał, ale wytrwale przytrzymywał
ogrom ciała niedźwiedzia.
- To
niesubordynacja! – Wskazał palcem zakończonym niedźwiedzim pazurem na członków
grupy sektora C i tym samym grożącym gestem, nakazał im przyprowadzić bliżej
dyszącego Brikina.
Trzymany za obdarte z siły ręce, skrępowane
z tyłu, przyprowadzony został blisko postaci Gabriela, patrzącej na niego z
góry, po czym ursus, który przejął chwilową władzę nad nim, rzucił go na blat z
nieukrywanym zadowoleniem. Trzeszczący starością stół ugiął się wyraźnie pod
naporem przytwierdzonego torsu i twarzy chłopaka do błyszczącego acz
zarysowanego gdzieniegdzie drewna, ale nie upadł miażdżony siłami półmartwych.
Riem niespodziewanie przypominał sobie tę
sale z innej perspektywy, gdy z Augustynem zawitał tutaj, aby przedstawić się
niedźwiedzim półmartwym wysokiej rangi. W tym miejscu miał wyrobić sobie
zaufanie i tak się stało, kiedy otrzymał wiekową przepustkę. Obrady zakończyły
się naznaczeniem prawej ręki kota śladem uznania, a odbyło się mniej komfortowo
i przyjemnie jak dotąd. Działania rozpoczęli przez wydrążenie głębokiej rany w
powierzchni dłoni ludzką kością, alby dziura za szybko się nie zasklepiła i ból
był wyraźniejszy. Następnie wbili w odkryte, pulsujące krwią mięśnie lśniący,
biały kieł i brakującą część tkanki wypełnili sierścią niedźwiedzia. Po paru
miesiącach rana zarosła wraz ze wszystkimi elementami w niej utkwionymi,
tworząc podskórny kod, możliwy do odczytania przez ursusy.
Gabriel zaprzestał oglądania wygiętej
nienaturalnie ręki kota z przepustką w dłoni. Widoczny ślad po naznaczeniu
zobowiązywał go do darowania życia złotookiemu, nieugiętemu w dążeniu do celu.
Puścił kończynę, która upadła bezwładnie na stół.
- Muszę przyznać, że twoja wola walki jest
imponująca. Niemniej jednak przez nas wymuszona została na tobie próba
ekspozycji siły. – Dhéry obszedł podłużny stół i dotarłszy do zdobionego,
czerwonego fotelu, zasiadł w nim, i złożył ręce przed sobą, ustawiając łokcie
na blacie. Dłonie zakryły część twarzy niedźwiedzia pogrążonej w zamyśleniu,
wpatrującej się w przytrzymywanego Riema, oderwanego od stołu i ustawionego
tak, aby jego sylwetka była dobrze prezentowana łowcy. – Złamałeś wszelakie
zasady posłuszeństwa na terenie ursusów. Ale jest dobra strona tego. Pokazałeś, że jesteś
zdolny walczyć o swoje, a to u nas doceniane, to cecha pożądana. Jestem zdolny
przyznać ci azyl.
Brikin, mimo trudności w oddychaniu,
odetchnął z ulgą, a z myśli zniknęły obrazy klęski i poddania się. Chociaż
wiedział, że jest dobry, w końcu lata żmudnych treningów nie mogły pójść na
marne, nawet w tak beznadziejniej sytuacji nie widział dla siebie ratunku.
Nikły uśmiech ujawnił się na bladej twarzy; wyczerpanej i pragnącej wyraźnie
krwi, bowiem skóra utraciła swój delikatny wygląd i nabrała szorstkich
zrogowaceń; widocznych i odczuwalnych. Za łaskę doświadczonego półmartwego, nie
zamierzał jednak dziękować. Był zdolny postawić się, gdyby niedźwiedź tego
wymagał, nawet przy braku sił.
- Kimkolwiek jest ta osoba ma u ciebie
wielki dług wdzięczności do spłacenia – Gabriel zaśmiał się donośnie z ciepłą
barwą w głosie. Maska bezwzględności pękła i rozlały się na jego twarzy
rozjaśnione rysy mniej kanciaste i silnie wyostrzone, a wygładzone, odbierające
ursusowi bezwzględności. Wyglądał jak potulny olbrzym i zazwyczaj taki był;
duży miś, a nie niedźwiedź polujący w zaroślach, ale w sytuacjach wyjątkowych
pozwalał temu zwierzęciu wyjść na zewnątrz i działać w jego imieniu. – Puśćcie go.
Członkowie grupy wraz z wypełnieniem
swojego zadania rozeszli się, ale nie opuścili miejsca bez zgody łowcy.
Zatrzymali się nad ciałem siedzącego na ziemi Jeana i oczekiwali w ciszy i
skupieniu dalszego rozwoju sytuacji. Brikin wyprostował się, napinając
kręgosłup, powracający do normalnego stanu sprzed walki, wyciskając krew
spływającą wolno w dół pleców przy zbliżeniu do siebie łopatek.
Gabriel pochwycił lewą rękę kota w mocny
uścisk i położył ją, kierując ruchami złotookiego, z impetem dociskając kończynę
do blatu. Z szafki znajdującej się na prawo od jego człowieczej postaci,
wysunął szufladę; ciężką i zgrzytającą. Z wnętrza drewnianego mebla dobiegły
dźwięki metaliczne, gdy ursus przerzucał zawartość w poszukiwaniu odpowiedniego
przedmiotu. Okazały się nimi szczypce zakończone sczerniałymi kości wygiętymi
na zaostrzonych krańcach delikatnie na zewnątrz, co przyprawiało o myśli, że
nie będzie przyjemnie.
Rzecz wbita w powierzchnię wewnętrzną
dłoni Riema spowodowała reakcje obronną organizmu; syczenie, pienienie się krwi
i lekki dym wydobywający się z brzegów ran oraz zapach spalenizny. To
oznaczało, że kość należała niegdyś do człowieka i przyprawiała Brikina o
uczucie palenia żywcem w miejscu, gdzie ludzka tkanka naruszyła skórę kota.
Złotooki niewzruszony małą ilością cierpienia patrzył, jak Gabriel rozsuwa
szczypce i rozrywa ciało, jakby ciął je nożyczkami, tworząc nierówną,
poszarpaną, pulsującą ranę bez krwi, gotową do przyjęcia znaku. Na twarzy
chłopaka ujawnił się grymas, nie cieszył się z doznań i nie potrafił ukryć
niezadowolenia z bólu, jaki wdarł się do środka jego duszy. Ten był
wyraźniejszy i dotkliwszy, rozchodzący się szybko, i docierający do
najskrytszego zakamarka umysłu.
- Jedna rzecz tej osoby – rzekł Gabriel,
przewracając w palcach przygotowanym do dalszej obróbki kłem. Riem sięgnął do
szyi i rozciął paznokciami dotychczas niewidoczny, związany końcami jasny włos
dziewczyny. Niedźwiedź wolno przesunął po nim dwoma palcami, zmieniają
strukturę z giętkiej na całkowicie sztywną – ostrą, złocistą igłę pochodzenia
półmartwego, przeznaczona do czegoś, o czym nie miał pojęcia Riem.
Na pozór miękki włos wbił się w zbitą,
wapniową postać kła od strony korzenia i przeszedł bez problemu przez kość na
drugą stronę. Nawleczony ząb na twardą, nitkową konstrukcję ujawnił się
dłoniach niedźwiedzia i zaprezentował się złotookiemu w swojej niezrozumiałej
formie, i przeznaczeniu. Dhéry machnął utworzonym przedmiotem i włos o iglastej
postaci powrócił do swojego giętkiego, falującego kształtu, wyprostowanego
przez ciężki kieł ursusa.
Ząb wylądował w rozwartej przez szczypce
ranie i mięsnie spięły się po odczuciu kolejnego obcego ciała nie tolerowanego
przez duszę zwierzęcą; zbyt dumną i waleczną, by dzielić miejsce z cząstką
niedźwiedzia. Ale bestia nie mogła nic więcej zrobić, nie mogła wpłynąć na decyzję
Brikina, mimo iż pragnęła tego, była uzależniona od przymusu, jaki wyrobił w
sobie kot po słowach Augustyna. Narzucona wola na umysł chłopaka nie pozwalała
tygrysowi odezwać się donośnie, to napełniało go odrazą i coraz śmielej szukał
niedoskonałości, przez która zdoła by uciec z ciała. Skurczony między
pracującymi żebrami a przeponą skamlał i pojękiwał, to z cierpienia i
niezadowolenia, co Riem odczuwał jako świszczenie zranionych płuc przeszywanych
kulami. Nie zadawał sobie sprawy, że to cos gorszego.
Gabriel spontanicznie wyciągnął przedmiot
z ludzkimi kośćmi, pozostawiając widoczną, poszarpaną kreskę na dłoni,
rozpoczynającej proces zrastania się. Jedynym śladem po zdobytej przepustce była
wystająca z powierzchni wewnętrznej ręki jasna nić, włos Brooklynne, jej azyl i
bezpieczeństwo. Złotooki przyjrzał się dokładnie z podziwem do własnej siły i wytrzymałości,
i zarazem ze złością widoczną dobrze w oczach, wymierzoną wobec dziewczyny, że
przez nią rozpętał się cały bałagan w jego życiu. Zacisnął dłoń, aby to co
wywalczył nie zerwało się podczas podróży. Ból zaiskrzył w miejscu kła, Riem
czuł go wyraźnie, jakby trzymał go swobodnie w ręce, a nie posiadał
zagrzebanego pod skórą.
- Jest coś w tobie z niedźwiedzia – zawołał na
pożegnanie Dhéry.
Riem zatrzymał się nagle niecały krok
przed drzwiami. Zacisnął mocniej dłoń z azylem, wbijając zwężone źrenice w
klamkę, odbijającą światło wpadającej z okna na północnej stronie sali. Jestem tylko i wyłącznie kotem! Pomyślał
ze złością, nie wyrażając swojego gniewu na głos. Nim powrócił do normalnego
myślenia, umysł wypełnił się nachalnym dźwiękiem dzwoneczków, dudniących głucho
w uszach.
Dziewczyna wzywała go, zatem coś musiało
się wydarzyć na jej niekorzyść. Brikin nie był zły na Brooklynne, w tym
momencie, po sygnale, że nadal żyje opadły z niego ciężkie wizje i przeczucia o
jej śmierci. Chwilowa ulga zregenerowała siły i odbudowała nadzieję, że nie
wszystko zostało stracone. Nie zwlekając dłużej ruszył szybko, rysując w umyśle
ścieżkę, jaką podążył do niego dźwięk i wymknął się z posiadłości ursusów
prędkim biegiem, chociaż plecy pokrywały się zawrotnymi ilościami uderzeń bólu.
W okrągłej sali pozostał po kocie silny
podmuch wiatru, powietrze zawirowało wzburzone nienaturalnie szybkim biegiem. Śpiesz się, rewenancie Rustina. Pomyślał
Gabriel i uśmiechnął się pod nosem. Jean gniewnym spojrzeniem obserwował
miejsce, w którym przed chwila stał złotooki. Liczył na rewanż w nieodległej
przyszłości podczas światowych, międzygatunkowych mistrzostw półmartwych.
___
To jest ten najdłuższy rozdział. Musiałam podzielić go na dwa, bo dwadzieścia stron w wordzie, jak na jeden raz, byłoby przesadą. Te dziesięć jest wystarczające, i tak dużo się dzieje, tzn. jest parę nowych tajemnic, a jeszcze pięć rozdziałów minie nim dojdę do akcji prawdziwej i faktycznej. Sporo tych sekretów się tutaj nazbierało, no ale inaczej zrobić nie mogłam. To niestety taki typ historii, więcej niedomówień niż wyjaśnień.
Wydaje mi się nawet, że ten rozdział jest napisany inaczej, może tylko mi się wydaje, ale stylowo odbiega od poprzednich. Przynajmniej tak starłam się to zrobić. Mam nadzieje, że Ci, co czytają, przebrną przez to.
Przeczytałam wszystkie rozdziały. Naprawdę jestem zaskoczona, ponieważ zajęło mi to bardzo dużo czasu. Niestety, Twój styl nie należy do lekkich, ale wiesz co? Podoba mi się to! Czytelnik nie przelatuje tekstu samym wzrokiem, ale musi się porządnie wysilić, aby cokolwiek zrozumieć, ogarnąć fabułę. Zazwyczaj nie przepadam za zbytnim wysiłkiem przy czytaniu, to ma być w końcu tak naprawdę przyjemność, a nie coś męczącego, jednak to opowiadanie jest tak inne, tak różne od wszystkich, jakie kiedykolwiek miałam okazję przeczytać, że intrygujące. Ciekawi czytelnika już od pierwszych akapitów, pomimo pewnego... horroru wplątanego w samo podłoże całej tej historii. Fabuła z półmartwymi, te koty, sposób przeistaczania się w te istoty, jej śmierć, poszukiwanie ojca, te wszystkie zagadki, wskazówki, tropy, ludzie dookoła głównej bohaterki... To wszystko tworzy nieprawdopodobnie oryginalną historię, której trzeba poświęcić więcej czasu niż na wszystkie inne. Przyznam się, że Kukiełka umilała mi czas podczas czterogodzinnego oczekiwania w kolejce do lekarza, więc miałam okazję na spokojnie przestudiować każdy rozdział, zapoznać się z każdym najmniejszym nawet szczegółem. Trudno jest zrozumieć, ale staram się. Mam nadzieję, iż za jakiś czas, za kolejne rozdziały, że tak to ujmę, wszystko mi się w główce wyjaśni (chociaż odnoszę takie wrażenie, iż powinnam niektóre rzeczy ogarniać po przeczytaniu dotychczasowych notek, ale to tylko ja xD). Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Wtedy na bieżąco będę już komentować poszczególne rozdziały, a nie tak wszystko na raz, bo to dziwnie wygląda. Mam nadzieję, że przynajmniej minimalną część tego komentarza załapałaś :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <3
No rozdziałów mało nie jest, a i długość też do krótkich nie należy, dlatego to chyba normalne, że zajęło więcej czasu ;)
UsuńWiesz, jestem, jednak przychylna stwierdzeniu, że nie łatwo jest zrozumieć sens opowiadania, bo jest więcej tajemnic niż wyjaśnień. Nie dziwę się, że pewnych rzeczy mogłaś nie ogarnąć, bo jak sama nazwa całego tego tomu wskazuje, jest to cyklon zdarzeń, ale staram się tak planować odcinki, żeby mniej więcej w każdym rozdziale było chociaż szczypta wyjaśnień, które już z rozdziałem piątym powoli zaczną się rozwiązywać.
Nie wiem od czego to zależy, ale to opowiadanie należy do takich, które dobrze piszę mi się w takiej oprawie słów, jak idealna iluzja. Są opowiadania, które umiem pisać normalnie, przynajmniej tak mi się wydaje.
Ogólnie planowałam zrobić z tego sam horror, ale do końca sie nie da. niestety taka fabuła i postaci, i wyszło jak wyszło.
Załapałam, spokojnie. Jestem naprawdę mile zaskoczona, że przebrnęłaś przez to opowiadanie. Nie, żebym ja coś do niego miała, bo osobiście dobrze się czuje w takim stylu, niestety spotkałam się z nieprzychylnymi ocenami co do mojego pisania, dlatego staram się oceniać tę historię obiektywnie i wiem, że może być ciężka, a nawet niemożliwa do przebrnięcia. I tak przeczytałaś spora część odcinków, które będę poprawiać, i wyłapywać niezgodności, bo są i wiem o tym, ale nie mam czasu, żeby swobodnie przysiąść i poprawiać. Jak zaś mam czas, chcę przepisać odcinek i tak się kręci to wszystko. Na pewno rozdział drugi część trzecia zostanie wzbogacony o pewna akcję, no ale i tak jest mi naprawdę miło, że przeczytałaś i nie uciekłaś.
A wiesz, ze mi tez sie zdawalo, ze troszke wlasnie w (ale tylko ciut) innym stylu? ;) Ale dalej wyziera z niego ta poetycka tajemniczosc.
OdpowiedzUsuńOch walka Riema z Jeanem Bruelem dostraczyła mi mega emocji, ale no nieuczciwe skurczybyki, oj! Te niedxwiedzie... Oj podejrzani mi sa wciaz. Mocno. Zaniepokoilam sie nieobecnoscia Brooklynne, ale koncowka wskazuje ze w nastepnym rozdziale juz sie (mam nadzieje!) martwic przestane.. albo zaczne jeszcze bardziej, zalezy co tam kurcze wymyslilas ;) Juz czekam! Mil lubic dluuugie rozdialy ;))
Przy okazji zapraszam na nn, jesli mialabys ochote ;*
Być może dlatego, że jak się pisze o bardziej przyziemnych rzeczach: walki czy chociażby montowanie zęba w dłoni, nie da sie tego opisać inaczej, jak zwyczajnym prostym językiem. Zaś jak przychodzi mi opisywać drogi, przemyślenia bohaterów, ich emocje, to już wychodzi, co wychodzi ;)
UsuńChciałam stworzyć odcinek bardziej dynamiczny, bo wiem, że na razie akcja jest jednostajna. To miało być pewna odskocznią, ale oczywiście jest bardzo znaczące dla fabuły.
Osobiście uważam i wiem z resztą, że nie jestem mistrzynią w opisywaniu walk. Długo zajęło mi przepisywanie odcinka ze względu właśnie na te nieszczęsną walkę. Mogła być lepsza, nie jest, trudno, ale starałam się ją opisać jak najlepiej tylko umiałam.
Czasem jest za dużo Brooklynne w tym opowiadaniu. Z początku nie planowałam jej rozłąki z Riemem podczas podróży do Karmazyna, ale w końcu czytelnik musi od niej, od czasu do czasu, odpocząć.
No muszę sie zabrać za przepisywanie. Póki, co chciałam napisać rozdział na inne opowiadanie ;)
Ok, mam czas akurat, więc wpadnę.
Ja dalej myślę, że opis walki miazdzy i mnie to zachwyca :))) No. Hm, wiem co masz na myśli, z tym "za dużo Broklynne", chociaż mi osobiście za dużo jej nie jest, ale tak samo właśnie wprowadziłam Dotha jako świadka wydarzen i mysle nad jeszcze jedna postacia... sie zastanawiam czy z 3 roznych punktow nie bedzie chaos... ale. Moze sprobuje ;)
Usuńcos tu dawno nn nie ma! ;(
No tak. Jakoś życie daje mi w dupę i nie potrafię zabrać się nawet za przeczytanie Twojego bloga. Ale nadrobię to w najbliższym czasie. Ostatnio dużo pracuję i tak jakoś ten czas mi umyka. Mam ogólnie zapisane 3 rozdziały, trzeba je tylko przepisać, ale brak mi werwy, bo wenę to może i mam, żeby napisać cokolwiek nowego.
UsuńZa dużo Brooklynne, bo właściwie to opowiadanie jest o niej, ale jakby nie o niej. Nie mogę skupiać się tylko na niej. Ona jest takim moim głównym elementem, przez który przedstawiam wydarzenia, ale czasem trzeba od niej odpocząć.
noo, nie mysl sobie ze zapomialam! wyczekuje tu nowosci! tez mnie praca molestuje, ale mam nadzieje ze jutro rzuce nowym postem na liv i mam nadzieje cos poczytac u Cb! ;)
UsuńNa ten rozdział powiem tylko jedno..... ŁAŁ jaki kapitalny rozdział. Nie dość że dalas nowych bohaterów ale rozkręcałas akcję. Pojedynek ursusa z kotem.... Mistrzostwo. I to na razie tyle skoro to tylko pierwsza część rozdziału. Czekam na kolejny.....
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńz przykrością informuję, że na Oceny Legilimens pojawiła się odmowa oceny Twojego bloga.
Pozdrawiam,
Madem.
Przybywam z oceny-opowiadan.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJa z pytaniem. Nadal oczekujesz oceny swojego bloga? Jeśli tak - proszę poinformuj nas o tym, jeśli nie - w ciągu tygodnia zmuszona będę wystawić odmowę z powodu przeterminowania.
Pozdrawiam,
Nie ma sprawy :) dodaję w poczekalni, że ocena pomimo przeterminowania.
UsuńPozdrawiam ^^
Witam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przykrością informuję, że właśnie ukazała się odmowa oceny Twojego bloga. Zapraszam do zapoznania się z notką oraz do ponownego zgłoszenia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń