13 grudnia 2012

Prolog


Urodzeni Królowie

     Wszystkie męczarnie i cierpienia
 Przeciekły przeze mnie i pokryły mnie
Ale nie pozwolę temu nagromadzić się we mnie
 Nie pozwolę temu nagromadzić się we mnie

      Rok 1741, Walia, dolina Gór Kambryjskich
     Cichy las złowrogo poruszał koronami drzew w ponurym kołysaniu z jednego krańca na drugi w wahadłowym rytmie. Niesłyszalny wiatr dudnił w liście, wygrywając pieśń o zdarzeniu z dzisiejszego jesiennego dnia, przelewając ogrom goryczy i krzyków na krajobraz walijskiej doliny. Barwna roślinność wydała się wyblakła i poruszona zaburzoną harmonią przerwaną czynem brudzącym sumienie. Z zasięgu wzroku zniknęły zwierzęta stąpające ziemią i te rozcinające skrzydłami przestworza – kolista przestrzeń pozbawiona życia uświadamiała w przykrej sytuacji.
     Młody mężczyzna stał nad ciałami pięciu osób, których głowy roztrzaskane zostały przez lot złowieszczej kuli z broni palnej najnowszego modelu tego wieku. Perfekcyjnie trafiającej w wycelowane miejsce, dopracowanej przez sztukmistrzów w dziedzinie konstrukcji rzeczy destrukcyjnych - budziła odrazę nawet u tych, którzy wydawali się być nieprzenikalni, ale nikt nie był niezniszczalny. Nikt. Czarne wloty na czole kontrastowały z perłową bielą oczu zaczerwienionych od spodu, od zbyt długiego patrzenia na zło. Przygnębiony utratą znanych mu istot osowiale zerknął z na malownicze, wielobarwne ślepia, tak martwo wbite w wiecznym spojrzeniu w przydymione chmurami niebo. Jeszcze żywo wyrażały emocje związane z walką, tą którą toczyli na śmierć i życie o własne miejsce na tym świecie.
     Piątka młodych osób, o nieprzeniknionej mocy pragnień, nie zrażona słowami o własnej inności próbowała udowodnić gniewnym i sprzeciwionym przeciwko nim, że powinni być traktowani, jak równi sobie, jak córki i synowie tych matek i ojców stojących po przeciwnej stronie balustrady zwanej „Nie należycie tutaj”. Oszukani polegli na polu niesprawiedliwej walki, bowiem droga tych istot, droga chwały prowadziła wyłącznie do grobu. Nieliczni wśród licznych podobnych do siebie, osamotnieni w boju przysięgli, trzymać opór do końca. Opór, który zgładził ich i pozostawił na pastwę zapomnienia. Tylko ten młody mężczyzna pozostał, żeby rozprawić się z fałszywym losem i uczynić rzecz godną tego ryzyka.
     W źrenicach utkwionych w pozie śmierci ludzi nie było ani krzty wyraźnego smutku, czy tęsknoty do zabranego bezprawnie życia, a jednak z martwych ciał emanowała energia, ocierająca się o postać młodzieńca i szepcząca do komórek jego zmysłów, że z żalem serca piątki wyobcowanych rozsypały się, obracając w pylistą mgłę. Nie osiągnęli swego celu, bo ktoś precyzyjnie powiedział „nie, nie będziecie tutaj z nami” i pogrzebał żywcem pragnienia, wołające o spełnienie. Dziwne uczucie ogarnęło nagle umysł mężczyzny przyswajającego wolno zdarzenie, ale praca wzywała, nagląc i pozbawiając chwili refleksji. Tego zadania nie mógł odłożyć na później. I chociaż nie pałał ochotą przystąpienia do działania musiał schylić się, i dotknąć skostniałych skór, szorstkich pod palcami, lepiących się resztkami zagorzałej potyczki. Ta sytuacja uświadamiała jedno - to jak obserwowanie samego siebie w przyszłości.  Żadna ze znanych mu osób nie gwarantował mu, że będzie żyć wiecznie przez rzecz, którą zamierzał zrobić. Dokąd to wszystko zmierza? Pomyślał, pochylając się nad stosem kości i mięsa uformowanych w ludzkie sylwetki. Dokąd zmierzam ja w swych postanowieniach? 

     Mając przy sobie niewielkich rozmiarów toporek zakończony dobrze naostrzonym metalem o lustrzanym blasku podwinął rękaw pierwszej osoby, aby bez kłopotów z opadającą tkaniną, odrąbać kończynę, której dłonie pozbawione były paznokci. Wyrwane zapewne podczas walki o życie, porzucone gdzieś w odległych częściach mrocznego lasu, tworzyły wiecznie martwe runo leśne, jako nowy element krajobrazu. Spojrzał na jej twarz, tak to była kobieta o charakterze zawziętym i skorym do oporu, o oczach hipnotycznie zielonych, jakby zamknięto w nich tony barwnych chlorofilów, nadających iście żywy blask, nawet po śmierci. Gdyby nie wiedział, że to człowiek pomyślałby, że tęczówki te stworzone zostały z drogiego szmaragdu oszlifowanego wytrwale na kształt kolorowej części oka. Ale zdawał sobie sprawę z kim miał do czynienia i żałował skrycie, że zielone źrenice już nigdy żywo na niego nie popatrzą.
     Stworzona do tego by nieść nadzieję wszystkim, którzy jej potrzebowali. Mogła być boginią urodzaju dobrych myśli, czy oni tego nie widzieli, że nie była zła? Droga Lirio, nie byłaś wspaniała, ale śmierć ci się nie należała. Stwierdził posępnie, masując skronie łupiące tępym bólem. Nim zaczął swoją pracę, skierował najpierw dłonie ku powiekom młodej dziewczyny, zsuwając ostrożnie warstwę skóry, zamykając przed własną twarzą dopływ martwego spojrzenia. Okryte źrenice nie przypominały mężczyźnie o tym, że brat zabijał brata w imię niczego. Nie potrafił się jednak oprzeć myślom płonnym, że ona śpi, że wcale nie umarła. Jasna twarz, wciąż jakby ciepła i nieznacznie różowa na policzkach ogarnięta snem, ale sen ten był trwały podarowany od śmierci. Wspomnienia przywiodły obrazy sugerujące młodzieńcowi, że Liria za życia przesiąknięta była zapachem umierania bardziej niż teraz. To możliwe? Tak bardzo chciała być idealna, że uśmierciła się jeszcze żyjąc?
     Pozbierawszy wszystkie siły fizyczne i psychiczne ustawił swój umysł w gotowości  do rozpoczęcia niechlubnego czynu wykreowanym w myślach. Zamachnął się wystarczająco daleko w tył, a potem puścił swoją rękę z siłą, jakby zwalniając napięty sznur we włóczni, i uderzył w ciało tuż przed zagięciem łokcia. Wiotka kończyna oderwała się natychmiast od reszty ramienia z brzęknięciem sztyletowanej skóry i gruchotanych kości. Z rany nie wypłynęła ani kropelka krwi, chociaż kobieta zabita została ledwie przed parunastoma minutami, nie wzbudziło w nim to zdziwienia, więc zbliżył się do kolejnej osoby z obojętnym wyrazem twarzy.
     Tym razem zaprezentował się martwy mężczyzna, praktycznie jak pozostałe cztery ciała ustawione z dbałością w rzędzie. Z nich trzech on wyglądał na najmłodszego i najbardziej niedoświadczonego, choć ten pozór mógł parszywie mylić, i zawodzić przeciwników na korzysz owego młodzieniaszka. Z jego spojrzenia biła wieloletnia mądrość zdobywana na trudach i życiowych potyczkach, pieczętowana bólem, i strachem przed nieznanym doświadczanym w podróżach. Jego odsłonięte przedramię wyszarpane miało kilka mięśni wystających z szerokiej rany i skręconych jak obliczę węża, wijących się po wilgotnej trawie. Mort, ty rozpocząłeś to wszystko. I nagle za chmur wyszło krwiste słońce oddające potajemnie cześć zmarłym osobom. Promienie oświetliły zwłoki, nadając białym twarzom dumnych rysów, pokazując ich niczym potomków wielkich władców. Urodzeni królowie. Do tej pory ognista kula nie posiadała tak intensywnej barwy bojowych kolorów przeplatających się na tarczy w zgranym szyku palety czerwieni. Czyżby rzeczywiście niebo za nimi płakało suchymi łzami? W tym jasnym blasku mężczyzna widział dokładnie wymęczone, odrapane ludzkie ciała z ranami, dziurami i otarciami, odartymi z szansy na zabliźnienie się, a gdyby mogły zniknęłyby na zawsze, pozwalając im walczyć wiecznie. 

     Na małym stosie bezceremonialnie leżały przednie kończyny staranie odrąbane z pozoru niegroźnym ostrzem podręcznego toporka. Wszystkie należące do pięciu zmarłych i będące ich prawymi rękoma tworzyły podporę dla planu budującego się na ich fundamentalnych dłoniach. Mężczyzna ubrany w ciemny długi płaszcz zarzucił kaptura na zmęczoną widokiem głowę pełną ciemnych nieco falujących włosów i ukradkiem spojrzał na ciała. Ciche westchnienie niemocy wydobyło się z jego ust, w każdym razie nic nie mógł dla nich zrobić, przynajmniej nie przed ich śmiercią, mimo to klęska odcisnęła piętno na umyśle.
      Nie dziś, nie teraz. Próbował wytłumaczyć swoje postępowanie i brak wsparcia dla walczącej piątki. Usprawiedliwiał się przed sobą, kiedy poczucie winy rozpierało klatkę piersiową wewnętrznym krzykiem. Jeżeli zareagowałbym zdołałbym coś wskórać, byłbym także w stanie zniwelować szansę, i stanąć po stronie przegranych. Brał pod uwagę również opcję poniesienia śmierci i leżenia obok młodych osób bez sposobu, czy możliwości na wyzwolenie tych istot w innym czasie ochłodzonych emocji. Zrobiłem co mogłem. Chwycił wór przytachany tutaj ze sobą i wpakował do jego wnętrza odrąbane członki, żeby idąc miastem mieszkańcy nie zwrócił na niego uwagi. W żadnej sytuacji nie powinien, przyciągać ciekawskich spojrzeń, bowiem ciążyła na nim pieczęć nazywana tajemnicą słownie zawartą od urodzenia, teoretycznie bez jego woli. Złamanie jej oznaczało dobrowolne samobójstwo, odebranie życia, które i tak zdawało się być absurdem.
  - Karmazynie! - zawołał głębokim głosem, którego barwa zahaczała o brzmienie upadku z najwyższego szczebla przegranej. Tak właśnie się czuł i bardzo dobrze rozumiał dlaczego, mimo to, stłamsił w sobie nienaganne uczucia, które nie przystały mu, jako rasie godniej swej egzystencji. W końcu, jak mógł żałować tych, którzy przekreślili pewne przykazania śmierci i dopuścili się czynów karygodnych, wykraczających poza normy dobrego zachowania?
  - Słucham - wymruczał skryty w cieniu osobnik. Kiedy słońce dopadło oblicze tajemniczego karmazyna, ukazała się sylwetka kota o nieskazitelnym białym umaszczeniu, a dzikie spojrzenie zamknięte w oczach jarzących się diamentowym różem, otulało zimnem młodzieńca. Oblizał pyszczek długim i szorstkim językiem, po czym z gracją podszedł do mężczyzny, mrucząc ze znudzenia pod nosem. Jak na zwykłego kota zadziwiał swoją wielkością, a zarazem smukłym wyglądem krępego, giętkiego ciała. Przypominał nieco miniaturkę geparda, ubraną w biel i dziwne ślepia. 
  - I żeby nic nie zostało - powiedział tajemniczo, ale biały kocur wiedział, o co chodziło mężczyźnie. Wskoczył więc na najbliższe ciało, obwąchał je, a jego kocia twarzyczka zdawała się uśmiechać na sam przyjemny zapach. Śmierć i martwe jeszcze nie zepsute mięso, wywoływały u niego narkotyczne doznania.

***

     Rozjaśniona pokaźnymi świecami piwnica pewnego domu w Tregaronie nieopodal rozpitej karczmy i przydrożnego hotelu, była teraz miejscem pracy mężczyzny o bujnych i ciemnych falujących włosach, zaciągniętych za ucho, aby nie przeszkadzały w pracy. Wilgoć przesycona stęchlizną wydawała się nie przeszkadzać młodzieńcowi nieustannie odzianemu w długą pelerynę. Nie odczuwał przykrego zapachu nasilającego się w szczelnie zamkniętym pomieszczeniu, wykonując czynności potrzebujące uwagi i dopracowania, toteż przestawił całą swoja psychikę na myślenie tylko o tej rzeczy.  
     Rozłupał już trzy kończyny i wyciągnąwszy z nich kości opukał je zimną wodą, pozbywając się resztek tkanek. To one stanowiły kluczowy element jego działań, to w nich zachowywała się cała esencja przerwanego pośpiesznie życia. W blasku światła mieniły się rtęciowym połyskiem, wyglądając na niezniszczalne, takie też były, a w dotyku zbyt ciężkie, jak na zwykle ludzkie rusztowanie, przeczyły człowieczemu pochodzeniu. Wielka siła drzemała w tych istotach, których szkielety tworzyły właśnie takie tytanowe konstrukcje i z tego samego tworzywa szkielet mężczyzny został stworzony. Nigdy jednak nie widział ich z bliska, nie trzymał, a trzymał w swoich dłoniach własną wartość, dowód na to, jak inny jest od człowieka, jakże silny, by go rozgnieść jedną ręką.
     W powietrzu unosił się silny zapach przeplatany wyrazistą i przyjemną wonią żywicy maskującą nieco przykry smród rozkładu, i zepsucia obejmujących w ucisku woni zmysły mężczyzny pracującego nieprzerwanie od paru godzin. Kości starannie rozgniatane w drobny pył lądowały w mazistej mieszaninie koloru białego zalegającej w moździerzu. Substancja zaś stworzona została z wyciągu z wilczych jagód, kolonii kilku milionów bakterii hodowanych na gnijących tkankach zwierzęcych i zbioru roślin wysokogórskich. Składniki te wymieszane wspólnie w wywarze z alkoholu i żywicy, tworzyły jednolity mus – podstawę dla reszty pracy. Każda kość osobno łączona z białą substancją, zamykana była w niewielkich rozmiarów flakonikach. Mężczyzna dokładnie oglądał przygotowane szklane pojemniczki, a myśli jego zabrudzane zostały obawami, czy wszystko dobrze zrobił? Tej pewności nie miał, musiał zdobyć ją z czasem, a czuł, że przyjdzie to z kolejnym wiekiem. Odłożył przedmioty, delikatnie stawiając w drewnianym pudełku. Pudełko zamknął na klucz, który mocno zacisną w dłoniach. Teraz musiał strzec go lepiej niż samego siebie.
     Na schodach prowadzących do wnętrza piwnicy pojawił się Karmazyn w swej dostojnej kociej postawie aroganta. Jego pysk zabrudzony krwią wyglądał na zadowolony emanujący triumfem i euforią tętniącą w zwierzęcych żyłach z siłą wystrzeliwanego pocisku z pirackiej armaty. Oczy aż płonęły żądzą, która się w nim obudziła po tym, co przed momentem zakończył małymi, ostrymi zębami. Ani odrobinę nie czuł się ociężały, a jego smukła sylwetka nie wybrzuszyła w miejscu żołądka, choć piątka ciała przewyższały pojemność mięsistego worka zwierzęcia. Machał zamaszyście ogonem na wszystkie strony, schodząc w dół i, nie wydając żadnego dźwięki po zetknięciu łap z drewnem. Cichy zabójca zbyt dokładny w swych postępowaniach. Mógł być tym, który zgładziłby najlepszych, ale żył w ukryciu, by ci jeszcze lepsi, nie przerwali jego życia. Wskoczył na stół, przy którym pracował mężczyzna i usadowił się tuż obok cennego drewnianego pudełka, i otuliwszy rzecz ogonem dał tym samym znak że i on będzie tego strzegł przedmiotów jak samego siebie, a może i jeszcze bardziej?
     Mężczyzna oplótł go niespokojnym wzrokiem, wyczekując odpowiedzi dla swojego strapionego nerwami umysłu. Skronie już od paru godzin rozrywały go silnym bólem, to myśli tak niedbale, obijały się o wewnętrzną część czaszki, łomocząc i uwierając tym, o czym mówiły, i szeptały do uszu pod drugiej stronie bębenka. Denerwował się własnym negatywnym wyobrażaniem przyszłości, sugerującym niepowodzenie. Nic nie mogło teraz wyjść spod kontroli skrupulatnie ułożonego planu. Jedna pomyłka zdołałaby zakończyć jego przyczajoną batalię i na marne poszłyby starania ciemnowłosego, wieloletnie przygotowania na czas zemsty, i ulepszania własnego świata. To życie w cieniu i potępieniu przez starszych, i rzekomo mądrzejszych musiało mieć swoja pomstę, zemstę mężczyzny na każdym z osobna. Żadna pomyłka nie wchodziła w grę. Żadna. Kot milczał, oblizując się wolno z precyzyjną dokładnością, wylizując ostatnie kropelki krwi oblepiające pysk. Mogło się wydawać, że z gardła zwierzęcia, wydobywał się przydymiony śmiech, ale oczy podzielały wyraźny strach, jaki rozpylił po piwnicy mężczyzna swym ociężałym oddechem, wciąż jeszcze bezradnym.
  - Co do ostatniej kości - oznajmił dumnie, wypinając pierś do przodu, a łeb kierując nieznacznie ku górze, jak to zwykle robił, próbując rozładować naładowaną domysłami atmosferę. - Nie ma po nich nawet najdrobniejszego śladu.
  - A to zostaje między nami - Zwrócił się poważnym tonem do kota, świdrując go wzrokiem pragnącym prawdy i równości dla wszystkich, tych martwych, szykanowanych i uwięzionych między snem wiecznym a życiem nieskończonym. Prawdy i sprawiedliwości dla siebie.
  - Przecież wiesz, że nie mógłbym zrobić czegoś przeciwko tobie - Zwierzę wydało się być przez moment oburzone słowami mężczyzny i wyraźnie zaniepokojone tym, że ciemnowłosy, jego najlepszy przyjaciel, wziął cały ciężar świata na siebie, i ruszył do walki. - Jesteśmy przyjaciółmi, mimo dzielących nas różnic. My koty jesteśmy honorowymi istotami. Moje słowo, które tobie przyrzekłem jest przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Nawet przeciwko mnie, ale nigdy przeciwko tobie. Nigdy!
  - Tak, domyślam się. Zrozum, nie miałem nic złego na myśli, po prostu czasem mnie to przerasta - Wpatrywał się w sufit, wyrażając niechętnie swoje obawy i słabości. Pokazując własne zmęczenie, otwierał furtkę obawą i obsesją, które z łatwością mogły, rozszarpać racjonalność, jaką się karmił. Zmysły, zdrowe zmysły, o to teraz musiał zabiegać i dbać.
     Obydwoje opuścili wnętrze chłodniej i przesiąkniętej zapachem śmierci piwnicy. Kot wylegiwał się na jego dłoniach, obserwując bacznie swymi jasno różowymi ślepiami, zatłoczone ulice walijskiego miasta.

17 komentarzy:

  1. Mówiący kot ciałożerca? Dosyć innowacyjny pomysł, nie powiem... Powiem Ci, że ja też niespecjalnie wiem, o co chodzi? Kto zabił tych ludzi, czy też może nie ludzi i po co temu facetowi ich kości?
    Ach, intrygujące, aczkolwiek jeszcze nie wiem, czy to moje klimaty... No, zobaczymy, co będzie dalej.
    A tak na dzisiaj to jest kilka spraw, na przykład to: "I nagle za chmur wyszło krwiste słońce, oddające potajemnie część zmarłym osobą. Zwłoki oświetliły promienie nadające białym twarzą dumnych rys, pokazujące ich jak potomków wielkich władców." To jest koszmarnie okropne i trzeba coś z tym zrobić. Po pierwsze osoboM i twarzoM! I cześć a nie część. Nie ma takiej formy, jak "rys", może być "rysy" albo "rysów". W tym przypadku po prostu biernik. Kogo, co? Dumne rysy. No i jeszcze, ze zdania wynika, że zwłoki coś oświetliły, a zwłoki raczej nie świecą... Chyba, że radioaktywne zwłoki.
    Innych kwiatków nie znalazłam, albo nie poraziły mnie po prostu. Ale to jak najszybciej popraw, bo jeszcze ktoś zobaczy i będzie wstyd!
    Hmmm, co jeszcze? Muszę zamykać oczy, wchodząc na bloga, bo nie mogę patrzeć na ten nagłówek. Nie jest brzydki, ja po prostu nie chcę mieć koszmarów...
    No... Co by tu jeszcze... Nie wiem, to chyba wszystko. No to czekam na rozdział pierwszy i zobaczymy, co też z tego wyniknie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, mimo wolne błędy jeżeli chodzi o te trzy słowa. Czasem po prostu napiszę coś i za żadne skarby świata nie zorientuje się, że są złe. Z rysami za to wpadka. no faktycznie brzmi jakby to zwłoki świeciły, mając oczyywiscie co innego na myśli, sama dobrze rozumiałam to zadnie, a więc nie wyglądało dla mnie źle ;)
    Co to prologu. Może wydawać się dziwny i wyrwany z kontekstu, a rozdział pierwszy całkowicie w tym upewni. Ale z każdym nowym rozdziałem rozwikłają się zagadki z prologu, chociaż kto ich zabił pozostanie tajemnica na długie stronice.
    Może się spodoba może nie. Miło, że zwróciłaś uwagę na moje błędy, przynajmniej mogę to poprawić i nie wstydzić się już za siebie.
    Aż taki straszy jest? ja tam lubię taki dziwactwa, więc nie rusza mnie to zbytnio. Wiesz, jest utrzymany w takim właśnie koszmarnym klimacie, w jakim chciałabym, zawrzeć cykl tej fabuły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja nic nie mam do koszmarności, ale to jest więcej niż koszmarne, wiesz? Gdyby tam były rozczłonkowane zwłoki - proszę bardzo, z miłą chęcią. Ale na widok pustego spojrzenia i okropnych, bezmyślnych uśmiechów kukiełek... Cóż, przechodzą mnie dreszcze, robi mi się zimno i nie mam ochoty dłużej patrzeć. To wszystko.
      A dobrze, niech fabuła będzie jak najbardziej zakręcona, czemu nie? Po co wyjawiać wszystko od razu?
      Co do błędów... No, w miarę możliwości będę wytykać, chociaż często mi się po prostu nie chce. Cierpliwości do tego nie mam, ani czasu na to...
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Hmm, to chyba osiągnęłam dobry efekt, chociaż rozumiem, że nie każdemu może się to podobać. Nie zmuszę cię do patrzenia, ani nie stracę nad tym, jak będziesz go po prostu omijać, w przyszłości, jeżeli oczywiście moje opowiadanie w jakimś stopniu przypadnie Ci do gustu.
      Jest zakręcona jak korkociąg do wina. Sama się zastanawiam czy podołam, czy sprostam temu wyzwaniu, wszak już rok temu pisałam to opowiadanie i zaprzestałam, bowiem czułam, że to zaczynało mnie przerastać. Ale po tak długim czasie zrozumiałam, że chyba jednak miałam dobry pomysł (z wykonaniem może być gorzej, staram się jak mogę, by to dało się czytać). To moje najlepiej przemyślane opowiadanie. Ułożone, opisane, zaplanowane na kolejnych kilka tomów, z dokładnością, co do centymetra. O dziwno przez ten czas nie uleciał mi z głowy żaden fakt. Ale mniejsza z tym, co ja Cię tutaj będę zanudzać ;)
      Naprawdę miło mi, że wpadłaś tutaj i przeczytałaś te wypociny, wytknęłaś karykaturalne błędy. Nie wiem czy ktokolwiek będzie to czytał, dlatego Twoja opinia, jako pierwsza na mym blogu, wywołała uśmiech.

      Usuń
    3. Cieszę się, uśmiech to fajna sprawa ^^
      Co do opowiadania, nie ma na razie co gdybać, ty pisz, ja będę czytać i zobaczymy, co z tego wyniknie. Zaciekawiło mnie póki co, zatem na pewno będę czytać dalej.
      A... efekt jest piorunujący ^^ Możesz być z siebie dumna XD
      Pozdrawiam!

      Usuń
    4. No dobrze. Nie ma co gdybać ;) Juz niedługo pojawi się nowy rozdział, który odrestaurowałam trochę, oddając parę ważnych faktów i jest gotów startować na bloga.

      Usuń
  3. Cóż, koszmary to coś, co lubię. Zawsze wolałam posłuchać tych psychodelicznych piosenek, a wszelkiego rodzaju straszne opowiadania wywołują na mojej twarzy uśmiech. Ładnie napisane i wygląd świetnie. Przyciągnął mnie tu tytuł. Mam nadzieję, że nie poddam się tak łatwo, bo będzie za dużo psychodeli. Słuchaj, Twój szablon jest świetny. xd Przeszły mnie dreszcze jak spojrzałam na jedną z postaci, które tam są. Chętnie będę czytać dalej. ;)
    Jak mnie powiadomisz, będzie fajnie.
    GG - 35201172
    Na razie blog nieaktywny, może kiedyś. >.<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to widzę, że mamy podobne podejście, do rzeczy wywołujących ogólne obrzydzenie ;)
      Pewnie ta, która znajduje się najbardziej w prawym dolnym rogu? Chociaż mogę się mylić.
      Wiesz, jeżeli masz ochotę czytać, co mnie cieszy, to powiadomię Cię, bo jakże inaczej bym mogła. A więc, do usłyszenia :)

      Usuń
  4. Rozdział świetny, pięknie opisany, idealnie dobrany w słowa. Tak dokładnie wszystko przedstawiałaś.
    Pamiętam, że kiedyś też coś pisałaś strasznego, chyba coś o szpitalu psychiatrycznym jak dobrze kojarzę. Widzę, że znowu piszesz horror. Jak czytałam to w niektórych momentach dostawałam gęsiej skórki. To było straszne o tym odrąbaniu dłoni i dłoniach bez tych paznokci. Normalnie dreszcze mnie przeszły.
    Gadający kot? Dobre ;) I to jeszcze z zapędami na surowe mięso xd

    Tak czytałaś, pamiętam Cię ;) Zrozumiałe, ja także miałam w tym roku dłuższe przerwy w pisaniu i opuszczałam bloga na kilka tygodni. Cieszę się, że moje opowiadania Ci się podobały ;)
    Możliwi, że i wcześniej nie przepadałaś za Deanem ;) Sam też jest ładny, ale jednak wolę Deana jeśli chodzi o wygląd, a nawet i charakter ^^
    Miło, że podoba Ci się to jak piszę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie zastanawiałam się, jakież to było opowiadanie. I faktycznie śpiący szept się zwało ;)
      Czasem zastanawiam się, dlaczego zaprzestając pisać, automatycznie uciekałam z całego blogowania i przestawałam czytać, jakiekolwiek opowiadania. Przez to straciłam z oczu wiele fajnych powieści i autorów. Ale jak widać czasem złe ruchy kończą się dobrze i natrafiłam ponownie na Ciebie.
      Tak, coś mi tak świtało, że chyba miałam jakieś negatywne do niego podejście. Za to Brook strasznie przypadła mi do gustu i jej wygląd, lubię tę aktorkę i jej urodę i czytając Twoje opowiadanie fajnie mi się wyobraża jej postać ;)
      Dziękuje, że mnie odwiedziłaś i w ogóle zapamiętałaś ^^

      Usuń
  5. Powiem Ci tak; trochę jest to patetyczne. Nie będę kłamać, niektóre opisy, aż emanują przesadą. Ale nie razi mnie to, ponieważ mrok i urok tego tekstu sprawia, że czuję się zahipnotyzowana słowami. Pomimo drobnych błędów takich jak przecinki przed słowami: "trafiającej", "wyrażające" i innymi tego typu, których nie ma, a powinny być, czytało mi się Ciebie nad wyraz dobrze. Na Twoim jednak miejscu ostrzegłabym czytelników przed stylem wypowiedzi w "Zarysie Historii" bo istnieje wiele osób, które będą się owej patetyczności bardzo czepiać. A tak, dajesz im wybór.
    Wybacz ten mało obfity komentarz, ale chcę poznać ciąg dalszy zanim do końca ocenię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może. Widzisz, akurat słuchałam piosenki, która wprawiła mnie w taki nastrój, aż samo się tak pisało. Uwierz ;)
      Cała ja, z tymi przecinkami. Nie mogę powiedzieć, że w 100% wiem, jak dobrze je wstawiać.
      Wiem, wiem. Na starej wersji wielu aż narzucało mi, abym to zmieniła. Ale nie mogę przecież od tak zrobić i pstryknąć palcami, zmieniając styl, jaki już mam. Dobrze, a więc za radą zredaguję zarys historii i uprzedzę przed tym nieszczęsnym stylem.

      Usuń
  6. Naprawdę świetny prorok. Do końca trzymający w napięciu. Jestem zachwycona. A te szczegółowe opisy. Majstersztyk. Czułam takie napięcie, nabrałam ochotę na więcej tego co twoje opowiadanie oferuję. Jeszcze przeczytam kolejne posty i będę czekała na kolejne rozdziały. Jestem naprawdę zachwycona.

    By: VampireChild

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę powiedzieć. Miło. że przeczytałaś. Każde słowa się liczą. Zapraszam do czytania dalej, być może Ci się spodoba.

      Usuń
  7. Witajże, Gnijąca Panno!
    Przybywam tutaj z czeluści swojego blogaska zwabiona Twoim komentarzem.
    Cóż mogę na początek powiedzieć?
    Szablon! Jest naprawdę genialny. Taki klimatyczny, apokaliptyczny, obrzydliwy na swój sposób, co niezmiernie mi się podoba, a szczególnie to coś uśmiechające się do mnie z prawej. Mam ochotę powiesić sobie taki plakat nad łóżkiem. Aww.
    Widzę, że nie prowadzisz brutalnie przesłodzonej historyjki typu ona kocha jego, a on jej nie, z czego jestem zadowolona, bo wiem, że wreszcie trafiłam w swoje klimaty.
    Powiem Ci, że na razie przeczytałam tylko prolog, ponieważ nie mam kiedy wziąć się za czytanie. Cały dzień bym spała. Wrr, łełe, pfe.
    Przejdę teraz do skomentowania treści, bo to najważniejsze.
    Otóż... No, podoba mi się, co tu dużo mówić. Tylko niektóre opisy są trochę przesadzone, ale to nie odejmuje uroku historii, wręcz przeciwnie! Sama uwielbiam opisy i głównie tylko ich używam. ;P
    Poza tym, fabuła jest naprawdę dobra. Nie ma powtarzalności ani
    przysłowiowego lania wody. Jeśli mogę ocenić fabułę po prologu, no ale.
    Zastanawia mnie właściwie wszystko. Uroczy kociak zjadający ludzi, kim są zmarli, jaki cel ma facet, który odcinała im ręce i co będzie dalej?
    Możesz być pewna, że tu wrócę i się dowiem, ha!

    Gnij i nie umieraj na razie!
    Z pozdrowieniami od Laurel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie. Oczywiście będą jakieś wątki miłosne, ale przeplatane krwią i okrucieństwem.Zero tolerancji dla romantyzmu ;)
      Taki prolog, wydaje mi się, że rozdziały są już bardziej przystępne, tutaj jakoś tak mi się górnolotnie napisało.

      Usuń
  8. Zakochałam się. Zarówno w rozkładających się ciałach, tytanowych kościach w słoiczkach, ludożernym kotku, jak i w mrocznym szablonie z pięknie uśmiechniętą panią tam po prawej. Śliczna, nie powiem.
    Brakowało mi ostatnio czegoś obrzydliwego, horroraśnego, ale nie z górnej półki przy nazwisku King. Coś, co można poczytać nie zarywając nocy lub dwóch (albo całego tygodnia). Jednak, jak to powiadają, nie chcę oceniać książki po okładce. Czeka mnie jeszcze całe, pięknie długie, trzy sztuki ciągu dalszego, toteż trza się brać do roboty.
    Wrócę. Jak nie dziś, to jutro, jak nie jutro, to za tydzień, ale wrócę. Nie przepuszczę okazji przeczytania horroru, których dosyć ubogo wśród tych wszystkich blogów.
    Trochę przedwcześnie na ocenę, ale lądujesz na mojej liście czytelniczej. Przynajmniej jest to jakaś gwarancja mojego powrotu (nie, wcale nie choruję na sklerozę... ^^).

    Pozdrawiam,
    Kincaid

    OdpowiedzUsuń